Recenzja: Tesla vs Lovecraft (PS4)
Kto wyszedłby zwycięsko ze starcia Tesla vs Lovecraft? Odpowiedzieć na to próbuje znaleźć nowy twin-stick shooter, w którym potęga nauki i broni palnej mierzy się z siłami Wielkich Przedwiecznych.
Tesla vs Lovecraft to ciekawy pomysł i przeciętne wykonanie – w taki sposób mógłbym streścić całą recenzję. Twórcy Crimsonland i Neon Chrome wzięli tym razem historyczne postacie i wrzucili je w sam środek konfliktu zamkniętego w strukturze twin-stick shootera. Połączenie niecodzienne, czego niestety nie można powiedzieć o całej reszcie.
Pierwsze, co rzuca się w oczy po odpaleniu Tesla vs Lovecraft, to paskudna warstwa graficzna. Obiekty 3D nie porażają ilością polygonów, z których się składają, a lokacje prezentują się niczym dzieło stworzone losowo przez nieskomplikowany generator map. Jest pusto, monotonnie i nieciekawie. Dość powiedzieć, że całość prezentuje się gorzej niż starusieńkie Dead Nation z PS3.
Rzucam tym porównaniem nie bez powodu, bo system strzelania obu gier jest całkiem podobny. Tutaj twórcom trudno coś zarzucić. Prucie ołowiem w stronę licznych hord Przedwiecznych zalewających całe środowisko sprawia dużo frajdy. Zestaw broni jest przy tym dosyć standardowy. Do dyspozycji mamy thompsona, potężnego shotguna czy bardziej wymyślne teslaguny strzelające wiązkami prądu.
Skorzystamy też z paru gadżetów oraz potężnego mecha, który pełni rolę tymczasowego bonusu po zebraniu kilku części robota. Wówczas, uzbrojeni w dwa miniguny, w mgnieniu oka przerabiamy wrogów na bezkształtną masę mięsa. Mimo wszystko brakuje tutaj czegokolwiek oryginalnego i nie natrafiamy na nic, czego nie widzielibyśmy w dziesiątkach innych gier z tego gatunku.
Nie dotyczy to tylko samych broni, ale również przeciwników. Początkowo rzuca się nam najprostsze maszkary, które w hordach liczących kilkadziesiąt sztuk mkną w naszą stronę i szybko padają. Z czasem pojawiają się trudniejsze jednostki, lecz ich schemat zachowania nie odbiega znacząco od tamtych niemilców. Stosują inne ataki, ale i tak ślepo podążają za graczem. Rozgrywka dalej polega na tym samym i nie wymaga obrania większych zmian w taktyce.
Wpadamy na arenę i zabijamy odradzających się wrogów, niszczymy portal, a czasem toczymy walkę z bossem – do tego sprowadza się cała rozgrywka. Nie liczcie na jakąkolwiek kampanię z ciągłością wydarzeń. Na arenie zbieramy tymczasowe bonusy zwiększające naszą szybkość i obrażenia, a potem zabawę zaczynamy od nowa z wyższym poziomem wyzwania i na nieco innej mapie.
Szybko wkrada się monotonia i dłuższe sesję nużą. Rozgrywka jest po prostu poprawna, a jeśli nam podpasuje, to twórcy zachęcają dziennymi wyzwaniami czy trybem przetrwania. W moim przypadku jednak szybko zabrakło motywacji do dalszego grania. Zawodzą też projekty lokacji czy wrogów. Twórczość Lovecrafta jest bardzo charakterystyczna i można na jej podstawię stworzyć masę kreatywnych rzeczy. Tutaj jest jednak sztampowo i nieciekawie. Na humor też nie macie co liczyć.
Nie chodzi o to, że bawiłem się przy tym tytule źle. Po prostu spędziłem z nim kilka nijakich godzin, ale była to zabawa pozbawiona większych emocji czy zaangażowania. Jest to idealny tytuł na kilkanaście minut odstresowującej rozgrywki, ale po wyłączeniu nie czułem żadnej motywacji, by do niego wrócić. Zabawa, choć całkiem przyjemna, to nie zapada w pamięć i szybko ucieka z głowy. Na rynku istnieje sporo lepszych przedstawicieli gatunku i to w ich stronę lepiej kierować wzrok.
Grę do recenzji dostarczył nam deweloper
Ocena - recenzja gry Tesla vs Lovecraft
Atuty
- Odstresowujące strzelanie
- Hordy przeciwników zalewające ekran
Wady
- Brzydka grafika i nudne lokacje
- Nic oryginalnego
- Wkradająca się monotonia
Przeciętny, ale mimo wszystko całkiem przyjemny twin-stick shooter dostarczający nieco frajdy z likwidowania hord popleczników Wielkich Przedwiecznych.
Przeczytaj również
Komentarze (0)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych