Recenzja: MLB The Show 18 (PS4)
Blask jupiterów, pełna widownia… a nie, tak zacząłem rok temu. Tak to bowiem bywa, gdy pojawia się kolejna edycja gry, która na rynku nie ma żadnej konkurencji. Łatwo się wtedy pogubić, podjąć złe i jeszcze gorsze decyzje (to o Was, ludzie z 2K), ale można też dalej rozwijać swój produkt i okopać się w specjalnym miejscu w sercach fanów. Którą drogę wybrała ekipa odpowiedzialna za MLB The Show 18?
Mając uczulenie na wszelkie objawy mikrotransakcji, rozprawię się najpierw z nimi. Wzorem innych sportówek, w sklepie za prawdziwe pieniądze kupimy punkty będące walutą gry. Na szczęście dotyczy to jedynie trybu Dynasty będącego bejsbolową wariacją na temat FIFA Ultimate Team. I podobnie jak w przypadku piłkarskiej epopei, przeciętny gracz nie powinien poczuć się zmuszany do szastania kasą na paczki z graczami i wszelkiego rodzaju dodatkami.
Sony przy MLB The Show 18, zamiast szukać rewolucji, skupiło się na mniejszych bądź większych poprawkach. Tryby niewiele różnią się od edycji 17, więc po szczegóły odsyłam Was do zeszłorocznego tekstu. Efektem ubocznym szlifowania i tak już dopracowanego produktu jest brak nowości z prawdziwego zdarzenia. Karcianka Dynasty jest prawie identyczna, niewiele zmieniło się też Road to the Show, gdzie kierujemy karierą wykreowanego przez siebie zawodnika. Trochę rozwinięto tryb Franchise, czyli wcielenie się w menedżera, trenera, a nawet, czując się na siłach, we właściciela danej drużyny. Jako boss dbamy o dosłownie każdy aspekt działalności, kreując tytułową markę. Przy zatrzęsieniu opcji, tabelek i wykresów tryb bardzo szybko może zweryfikować zapędy domorosłych menedżerów. Ilość i jakość trybów jest jak najbardziej zadowalająca, natomiast trudno wskazać coś, co definiowałoby tegoroczną edycję. Szczerze powiedziawszy, gdyby twórcy nie oznaczyli zmian dopiskiem „new”, pewnie nie wyłapałbym nawet połowy.
Innowacji należy szukać gdzie indziej. Menu doczekało się odświeżenia, a przy okazji mocno przyspieszyło. Popularne w ostatnich latach kafle doskonale zdają egzamin, a dzięki przemyślanemu umieszczeniu opcji wszelakich, nawigacja jest bardzo płynna i wygodna. Oczywiście dotyczy to zarówno menu głównego, jak i dziesiątek ekranów w poszczególnych trybach.
Rozgrywka prezentuje się niemalże identycznie jak w poprzedniej edycji, ale trudno oczekiwać rewolucji w czymś, co zostało opracowane prawie bezbłędnie. Zmian należy szukać w detalach kształtujących całe doświadczenie. Twórcy popracowali nad nowymi animacjami graczy zarówno wewnętrznych, jak i zapolowych, którzy „żyją” przez cały mecz. Pokrzykują na siebie, dają sobie znaki i pilnują atakujących próbujących ukraść bazę. W oczy rzuca się lepsze przydzielanie aktywnego zawodnika, gdy odbita piłka leci pomiędzy bazowego a łącznika (gość stojący pomiędzy bazami). Tym razem przejmujemy kontrolę nad zawodnikiem, który ma najdogodniejszą pozycję do złapania piłki. Jedynie w przypadku graczy zapolowych nie zauważyłem żadnych nowości.
Pałkarze z kolei reagują nieco inaczej na nasze komendy. Udane uderzenie jeszcze bardziej polega na idealnym wyczuciu momentu, co wiąże się z dokładnym obserwowaniem lecącej piłki. W dalszym ciągu doskonale sprawdza się przewidywanie zagrania miotacza poprzez zgrabną grafikę informującą o preferowanym przez niego stylu. Ponadto sterowani przez AI miotacze dużo częściej rzucają na granicy strefy strajków, więc dużo trudniej złapać miotacza na „wykroczeniu”, a łatwiej nieczysto trafić w piłkę. Gra na pałce jest trudniejsza, ale w zamian podczas meczu pojawia się dużo więcej sytuacji losowych. Raz uderzyłem piłką prosto w łapacza, a ta odbiła się od jego nóg i wprowadziła niemałe zamieszanie w obronie. Wielokrotnie miałem też do czynienia z sytuacjami kontrowersyjnymi (np. czy zawodnik został wyautowany przez bazowego), a decyzję po naradzie podejmowali sędziowie. Przy tym odpowiadające za to algorytmy zostały odpowiednio wyważone i nie miałem wrażenia, że losami meczu rządzi jakiś skrypt.
W przypadku grafiki mógłbym powtórzyć pierwsze zdanie sprzed dwóch akapitów. Ewolucja w tym przypadku polega na zwiększonej (choć i tak już wysokiej) liczby animacji. Do tego doszło jeszcze więcej szczególików znanych z transmisji telewizyjnych, a „realizator” chętniej pokazuje nam reakcje zawodników zapolowych i ławki rezerwowych na aktualne wydarzenia. Powtórki doczekały się nowych ujęć i aż szkoda, że kilku z nich nie wykorzystano podczas rozgrywki, ponieważ taki replay z lotu ptaka wygląda obłędnie. Aha, byłbym zapomniał, MLB The Show 18 na komentatorskim stanowisku wymienił Harolda Reynoldsa na równie anonimowego nam Marka DeRosę.
Brak zachwytów w powyższym tekście nie oznacza, że MLB The Show 18 to krok w tył. Sony wszystko ładnie ułożyło w nowym menu, oszlifowało dziesiątki większych oraz tysiące mniejszych aspektów rozgrywki i tym samym sprawiło, że to najlepsza bejsbolowa gra w historii. Najlepsza, ale nie na tyle lepsza od „siedemnastki”, żeby posiadacze poprzedniczki musieli biec do sklepu.
Kod do recenzji dostarczyło nam SIE Polska.
Ocena - recenzja gry MLB The Show 18
Atuty
- Animacje i prezentacja spotkań
- Sterowanie
- Odchudzone i przyspieszone menusy
Wady
- Brak prawdziwych nowości
Tony zawartości, bardzo przyjemna rozgrywka i wielki hołd dla bejsbolowej historii. Szkoda, że jakości nie towarzyszą nowości w pełni usprawiedliwiające zakup tegorocznej edycji.
Przeczytaj również
Komentarze (5)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych