Recenzja: Pillars of Eternity 2: Deadfire (PC)
Renesans klasycznych gier RPG trwa w najlepsze. Tyranny czy nowy Torment to dobre przykłady na to, że gatunek trzyma się mocno. Pojawiła się jednak produkcja twierdząca, że można coś tutaj dodać. Jak sobie poradziła z tym zadaniem? Przekonacie się, czytając poniższą recenzję Pillars of Eternity 2: Deadfire.
Pillars of Eternity 2 zaczyna się jak dobry film akcji – od katastrofy, a potem w miarę rozwoju wydarzeń coraz bardziej przyspiesza. Ale zacznijmy od początku. Po wydarzeniach z pierwszej części nasz bohater osiadł w twierdzy Caed Nua. Niestety nie dane było mu wieść sielskiego życia. Twierdza zostaje zniszczona przez przebudzonego boga Eothasa, a heros ląduje na łożu śmierci. Jego dusza, jako wyjątkowo pożywna, posłużyła za paliwo dla bóstwa, które w cielsku wielkiego tytana rusza w kierunku archipelagu Deadfire. Aby ją odzyskać i uratować świat przed zagładą, musimy ruszyć w drogę i zapolować na bóstwo. Fabuła stanowi najmocniejszą część tytułu. Wątek główny pcha nas mocno naprzód, ale na szczęście cała masa questów pobocznych pozwala go trochę przystopować. Dialogi są w znacznej części udźwiękowione, a aktorzy sprawiają, że sceny nabierają życia. Niestety wersja przedpremierowa nie posiadała polskiej wersji językowej.
Jeśli graliście w Pillars of Eternity i zabawa Wam się podobała – możecie śmiało ruszać na przygodę w Deadfire. Interfejs, walka czy zarządzanie drużyną są tutaj bardzo podobne do oryginału. Spotkamy też sporo dawnych znajomych w zależności od naszych wyborów. Warto wspomnieć, że można tutaj zaimportować zapis z poprzedniczki i niczym w serii Mass Effect przenieść swoje decyzje do drugiej części. Spokojnie, jeśli nie macie zapisu, to gra pozwoli Wam wybrać jeden z kilku gotowych zestawów przygotowanych przez twórców.
Jeśli coś definiuje jakość RPG-a, to jest to z pewnością kreator postaci. Tutaj nie zawodzi on pod żadnym kątem. Dostajemy rozbudowane narzędzie to kreacji awatara – wygląd, rasa czy płeć to tylko początek. Są jeszcze podrasy, które oferują konkretne wzmocnienia oraz osłabienia, także mamy tutaj multum szczególików, które znacząco mogą wpłynąć na sposób, w jaki się bawimy. Kiedy już zdecydujemy się, kim chcemy grać, pora pomyśleć, czym taka postać ma się zajmować. Czeka na nas jedenaście klas postaci, każda z możliwością wybrania specjalizacji. Dodatkowo możemy zdecydować się na granie postacią wieloklasową. Do wyboru mamy tutaj szeroki wachlarz stylów zabawy – od wojowników i barbarzyńców zaczynając, poprzez łotrów, druidów i magów, a kończąc na mentalistach i kapłanach.
Mówicie, że to mało? A co jeśli Wam powiem, że te same możliwości dostają Wasi towarzysze? Ci stworzeni przez twórców mogą pełnić dwojakie role. Nasz początkowy towarzysz na ten przykład dostaje możliwość stania się wojownikiem, łotrem bądź też hybrydą obu. Rozwiązuje to problem z pierwszej części gry, gdzie tworząc maga, bardzo szybko natknąłem się na drugiego przedstawiciela tej profesji, który z taktycznego punktu widzenia był mi zbędny.
Oczywiście jeśli bardziej cenicie sobie swobodę ponad fabułę, wciąż pozostaje możliwość najęcia grupy szaleńców zwanych tu poszukiwaczami przygód. Z ich pomocą stworzymy sobie wymarzoną drużynę, nad którą będziemy mieli stu procentową kontrolę. Zabraknie jednak zabawnych i ciekawych rozmów z towarzyszami, ale tak już jest w tej produkcji. Na każdy plus przypada jakiś minus.
Powyższe opcje są nierozerwalnie związane z walką. Mamy tutaj typowy dla tych gier system, czyli walkę w czasie rzeczywistym z aktywną pauzą. Tutaj system ten jest bliski perfekcji. Osoby niemające bladego pojęcia o papierowych RPG-ach mogą nawet na początku nie zauważyć, że w grze są jakieś tury. Gra pozwala zarówno na manualne pełne zarządzanie, jak i tworzenie złożonych automatów, które rozstrzygną większość pojedynków samoistnie.
Warto wspomnieć, że walka wygląda tutaj dużo lepiej niż w jedynce. Efekty zaklęć oczarowują, a postacie łupnięte krytykiem rozpadają się na ćwiartki. Jest krwawo i czuć w naszych atakach siłę. Cieszy też poprawiona sztuczna inteligencja – sojusznicy nie rzucają się bezmyślnie do szarży, trzymają szyk i korzystają z użytecznych zaklęć.
Ale skończmy już gadać o nudnych sprawach. Prawdziwe wilki morskie takie jak ja lubują się w pirackim życiu. Szerokie morze oraz masa okrętów do zrabowania i wysp do odwiedzenia to to, co lubię najbardziej. A Deadfire mi to wszystko umożliwia. Eksploracja została tu naprawdę rozwinięta. Nie dość, że dostajemy własny okręt, którym możemy przemierzać archipelag, to jeszcze czeka na nas masa wysp do splądrowania. Bardzo podoba mi się nowy system przemieszczania po mapie. Zamiast dostać po prostu animację podróży z punktu A do B, możemy swobodnie podróżować po świecie – zarówno po morzu, jak i po wyspach.
Morza Deadfire nie są jednak bezpiecznym miejscem. Na naszego herosa czyhają nie tylko maszkary zamieszkujące lochy, ale przede wszystkim piraci. Te wilki morskie lubią uprzykrzać życie spokojnym podróżnym, dlatego trzeba swój okręt przygotować do bitwy. Wzmocnienie kadłuba, lepsze działa, żagle i załoga to podstawa, aby nie wydawać fortuny na naprawy po każdym starciu.
Same bitwy morskie przedstawione są w postaci dziennika. Podejmujemy decyzje na podstawie opisów, co potrafi być momentami nieprecyzyjne. Zdarzały się sytuacje, że zamiast bawić się z opisami walki morskiej, decydowałem się na abordaż, aby stoczyć walkę w tradycyjnym stylu. Niestety z bitew nie warto zupełnie rezygnować, bo to dobre źródło zasobów i pieniędzy do opłacenia załogi. Nie chcemy przecież buntu na pokładzie, prawda?
Graficznie gra prezentuje się bajecznie. Przepiękne widoki kojarzą się z Karaibami, fale rozbijają się o brzeg, a dżungla tętni życiem. Uwagę zwraca też gra świateł np. w czasie potyczki na burzliwym morzu. Jest to prawdziwy pokaz siły gier z rzutem izometrycznym. Nie zawodzi również udźwiękowienie. Piękny motyw przewodni wpada w ucho, a lokacje wydają się po prostu żyć. Słychać śpiew ptaków, szum fal czy nawet zwykłe krzyki ludzi na targowisku. Majstersztyk.
Podsumowanie będzie krótkie. Mamy do czynienia z jednym z najlepszych RPG-ów tego roku. Fabuła, postacie, mechanika – wszystko tutaj ze sobą współgra jak w szwajcarskim zegarku. Jeśli szukacie sposobu na spędzenie z grą setki godzin, to śmiało sięgajcie po ten tytuł. Jeśli chcecie produkcji, która starczy Wam na pół roku powolnego grania, to śmiało korzystajcie. Ja teraz wracam dalej eksplorować archipelag. Trzymajcie się, szczury lądowe.
Kod do recenzji dostarczył nam wydawca gry - Versus Evil.
Grę recenzowano na sprzęcie:
- MOBO: Gigabyte Z170-Gaming K3
- CPU: Intel Core i5 7600K
- GPU: Gigabyte GeForce GTX 1070
- RAM: 16 GB
- Disk: 512GB SSD + 1TB HDD + 2TB HDD
Ocena - recenzja gry Pillars of Eternity 2: Deadfire
Atuty
- Fabuła
- Misje poboczne
- Zarządzanie statkiem
- Eksploracja
- Oprawa audio-wizualna
Wady
- Bitwy na morzu mogą nudzić
Pillars of Eternity 2: Deadfire to kontynuacja idealna. Ciekawa fabuła, złożony rozwój postaci i masa rzeczy do odkrycia sprawią, że spędzicie z tym tytułem wiele, wiele godzin.
Przeczytaj również
Komentarze (11)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych