Recenzja: Wreckfest (PC)
Starsze pokolenie graczy doskonale pamięta czasy, kiedy seria FlatOut uchodziła za jedną z lepszych serii wyścigowych. Jeśli zaliczacie się do tego grona, zapewne uważacie, że skończyła się ona na drugiej odsłonie – nic bardziej mylnego! Stare FlatOut wróciło, tylko pod inną nazwą.
Moda na tytuły z Early Access nie przemija i odkąd tylko Steam wprowadziło opcje umieszczania na swojej platformie tytułów we wczesnej fazie dostępu, na rynku mamy prawdziwy zalew tzw. „wiecznych bet”, czyli gier, które prawdopodobnie nie doczekają się wydania przez następne kilka lat… a może i nigdy. Gdy Next Car Game trafiło przez program Greenlight na najpopularniejszą platformę dystrybucji cyfrowej, spisałem tę produkcję na straty, umieszczając ją w tej niezbyt chlubnej kategorii gier, które nigdy nie wyjdą z fazy wczesnego dostępu. Na szczęście tym razem byłem w błędzie i po niemalże pięciu latach od ujawnienia (wtedy jeszcze dema technologicznego, którego nie można było raczej nazwać grą), Next Car Game doczekało się swojej premiery pod nazwą Wreckfest.
Gdy w 2013 roku zobaczyłem demo technologiczne gry, byłem pod dużym wrażeniem modelu zniszczeń, jaki zaimplementowało w swojej produkcji studio Bugbear Entertainment. Pięć lat później model ten dalej jest bardzo imponujący, jakością i dokładnością odwzorowania wirtualnego gięcia blachy ustępując jedynie BeamNG.drive. Każdy z kilkudziesięciu modeli samochodów dostępnych w grze posiada fenomenalny model zniszczeń wizualnych. Jeśli natomiast chodzi o wpływ tych zniszczeń na to, jak samochody się prowadzą – cóż, tutaj twórcy poszli na kompromis. Uszkodzenia mechaniczne samochodów prezentowane są za pomocą ogólnego paska stanu pojazdu. Jeśli pasek ten spadnie do zera, nasz samochód zostaje wyłączony z wyścigu na skutek kasacji. Żeby nie było tak zero-jedynkowo, twórcy gry przygotowali kilka rodzajów zniszczeń poszczególnych układów pojazdu. Niestety nie mają one zbyt dużego wpływu na to, jak samochód się prowadzi – pomimo złowrogich komunikatów o wycieku płynu hamulcowego czy zmianie położenia przedniego koła względem osi, nie odczułem dużych różnic w prowadzeniu auta, nawet pomimo wyłączenia wszystkich asyst wspomagających kierowcę. Nie nazwałbym jednak tego wadą – to bardziej przystosowanie do bardziej zręcznościowej formuły.
Jeśli już poruszyłem temat samochodów – w grze jest ich naprawdę sporo. Nie jest to oczywiście liczba, która umożliwiłaby Wreckfestowi konkurowanie z takimi gigantami jak Forza czy Gran Turismo, ale biorąc pod uwagę fakt, że prawie każdy z dostępnych w grze pojazdów posiada bardzo rozbudowane możliwości tuningu i swój własny model zniszczeń, nie ma na co narzekać. W nabytych przez nas autach możemy zmienić bardzo wiele – od poszczególnych części silnika aż po zderzaki, spojlery, maski czy atrapy hot-dogów montowane na dachu pojazdu. Wozy, jak przystało na grę skoncentrowaną na rozwałce, nie są licencjonowane, ale zostały na tyle dobrze „podrobione”, że wprawne oko fana motoryzacji od razu rozpozna, z jakim samochodem właśnie się zderzył. Poza standardowymi furami w grze dostępne jest kilka pojazdów specjalnych, takich jak kombajn, autobus szkolny czy kosiarka.
Model jazdy jest dość arcade’owy, ale daleko mu do takich tytułów jak Need for Speed czy The Crew – pomimo uproszczeń, samochody zachowują się realistycznie i wyraźnie reagują chociażby na zmianę nawierzchni czy dziury na drodze. Dodatkowo, wyłączając asysty pokroju kontroli toru jazdy, możemy dość elastycznie dopasować go do swoich preferencji.
Ciężko jest mi wskazać, co w Wreckfeście gra główne skrzypce, bo zarówno tryb kariery, jak i rozbudowane możliwości bezstresowego ścigania się z SI lub innymi graczami przez Internet zostały dobrze wykonane, choć nie obyło się bez drobnych poślizgnięć. Kampania podzielona została na pięć rozległych etapów, w ramach których zadaniem gracza będzie pokonanie serii pomniejszych mistrzostw. W zależności od miejsca, jakie zajęliśmy w wyścigu, przyznawana nam będzie pewna ilość punktów, które umożliwiają odblokowanie dalszych konkurencji. Oprócz tego każdy wyścig dostępny w ramach tego trybu zawiera jakiś dodatkowy cel, którego wykonanie nagradzane jest częściami do samochodów. I jest to właściwie jedyny aspekt kampanii, do którego mam zastrzeżenia – poziom trudności tych wyzwań jest bowiem niezbalansowany. Niektóre z nich są niewybredne i bardzo proste jak na przykład zadania polegające na zajęciu pierwszego miejsca. Czasem jednak trafiają się tak piekielnie trudne wyzwania, których za nic w świecie nie da się ukończyć, jeśli oczywiście nie jesteście azjatyckimi mistrzami kierownicy.
Poza trybem kariery możemy oczywiście dowolnie ścigać się po wszystkich dostępnych w grze torach oraz rozbijać samochody na arenach. Muszę przyznać, że liczba tras nie powala, szczególnie że większość z nich można przypisać do dwóch kategorii – szerokie, owalne lub ósemkowe trasy na stadionach oraz krótkie szutrowo-asfaltowe okrążenia w terenie. Same tory nie są złe i każdy z nich ma swój własny charakter, ale grze brakuje nieco zróżnicowania krajobrazu. Jakaś trasa w tropikach lub zimą byłaby mile widziana. Areny, na których odbywają się zawody Destruction Derby, również nie prezentują się zbyt okazale – jest ich zaledwie kilka i każda taka arena składa się tylko z dużego ogrodzonego placu, na którym zderzają się samochody. Kolejnym minusem jest brak zróżnicowanych warunków pogodowych. Ścigać możemy się jedynie przy ładnej, słonecznej pogodzie. Żadnego deszczu, mgły ani tym bardziej śniegu czy zamieci. Gracz może jedynie wybrać porę dnia, o której odbędzie się wyścig – niestety, na tor nie wyjedziecie nocą. Wyścigi odbywają się wyłącznie za dnia.
Natomiast ilości rodzajów wyścigów i możliwości modyfikacji zasad rozgrywki jest imponująca. Swobodnie możemy nie tylko dobierać liczbę okrążeń i trasę wyścigu – gracz może także określić, z którym z kilku rodzajów SI chciałby się ścigać. Macie ochotę porozjeżdżać kombajnem komputerowych kierowców na kosiarkach? Proszę bardzo. A może wyścig przeciwko dwudziestu trzem autobusom szkolnym? Też nie ma problemu. Destruction Derby ma dwa tryby rozgrywki – deathmatch, w którym pojazdy respawnują się po zezłomowaniu, a wygrywa osoba, która wyeliminuje jak najwięcej przeciwników, oraz Last Stand – jak sama nazwa wskazuje, w tym trybie wygrywa ostatni żywy kierowca.
Nawet jednak rozjeżdżanie kombajnem kosiarek do trawy i autobusów szkolnych nie równa się szaleństwu, jakiego doświadczycie w multiplayerze. Zachowania, które w większości ścigałek zostałyby uznane za griefing i celowe utrudnianie gry, tutaj stają się główną atrakcją. Multi to prawdziwa jazda bez trzymanki – tryb, w którym samo ukończenie wyścigu jest osiągnięciem.
Dość niespodziewanie absolutnie najgorszą i najbardziej spartaczoną częścią gry jest jej polska lokalizacja. Szczerze mówiąc, w ogóle nie widzę sensu używania jej, kiedy połowa tekstów wyświetlanych na ekranie wcale nie została przetłumaczona. Podpowiedzi do gry, niektóre nazwy części samochodowych, rodzaje nawierzchni – to wszystko wyświetla się po angielsku.
Graficznie Wreckfest prezentuje się obłędnie. Gra może bez wstydu konkurować z takimi tytułami jak Dirt 4 czy nadchodzące Forza Horizon 4. Nie tylko modele zniszczeń samochodów są bardzo dopracowane – na trasach znajduje się mnóstwo barierek, stosów opon czy bilbordów, które ulegają widowiskowej destrukcji po bliskim kontakcie z naszym samochodem.
Udźwiękowienie stoi na równie wysokim poziomie i ścieżka dźwiękowa jest fantastyczna. Pełne energii rockowe i metalowe utwory świetnie współgrają z rozwałką na torze. Odgłosy zderzeń i gięcia blachy także są bardzo satysfakcjonujące. Karambole we Wreckfeście nie tylko świetnie wyglądają, ale i brzmią.
Pomimo fatalnego tłumaczenia i dość małej liczby tras czy braku zróżnicowanych warunków pogodowych, nie mogłem się od Wreckfesta oderwać. Gra oczywiście ma swoje wady, ale przestawało się to dla mnie liczyć, kiedy tylko odpalałem kolejne zawody. Dawno żadna ścigałka nie dała mi tyle frajdy, nawet pomimo tego, że w ponad połowie wyścigów, w jakich brałem udział, nie dotarłem nawet do mety. Podczas ogrywania cały czas „cierpiałem” na syndrom jeszcze jednego wyścigu – pod względem grywalności Wreckfest przebija większość mainstreamowych tytułów, nawet pomimo kilku sporych wad.
Grę do recenzji dostarczył nam wydawca - THQ Nordic.
Gra recenzowana była na następującej specyfikacji:
- CPU: Intel Core i7-6700k
- GPU: Palit JetStream GTX 1080
- RAM: 16 GB
Ocena - recenzja gry Wreckfest
Atuty
- Świetny model zniszczeń
- Piękna grafika i dobra optymalizacja
- Duże pokłady grywalności
- Przyjemny multiplayer
Wady
- Nierówny poziom trudności kampanii
- Mała liczba tras
- Fatalna polska wersja językowa
Wreckfest to szalona, niezobowiązująca ścigałka z imponującym modelem zniszczeń i wciągającą rozgrywką. Mimo pewnych wad, gra jest obowiązkową pozycją dla każdego fana Destruction Derby.
Przeczytaj również
Komentarze (8)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych