Recenzja: Danger Zone 2 (PS4)
Danger Zone 2 miało być rozwinięciem całkiem udanej poprzedniczki. Niestety jakimś cudem tak prostą formułę udało się zepsuć i stworzyć kontynuację, w którą odradzam grać.
Część ekipy, która tworzyła Burnouta, postanowiła założyć swoje studio i spróbować odtworzyć to, co dla wielu było najlepsze w ich serii. Mowa o trybie Crash, w którym musieliśmy po prostu zrobić jak największy karambol. Pierwsza odsłona Danger Zone była dosyć przyjemną grą arcade'ową, ale z daleka dało się zauważyć, że budżet całości był wyjątkowo niski. Nie wykorzystując do końca potencjału, studio miało fundament, na którym można było stworzyć bardziej rozbudowaną kontynuację.
No i jakimś cudem udało się Danger Zone 2 spartaczyć. Nie pytajcie mnie jak, bo po prostu nie wiem. Raz jeszcze dostajemy rozgrywkę, w której musimy po prostu zrobić karambol. Tym razem jednak zamiast podziemnego garażu, w którym rozwalamy auto testowe, dostajemy krótkie odcinki tras, na których końcu jest strefa rozwałki. Co popsuto? Fizykę i detekcję kolizji.
Spędziłem z Danger Zone 2 niecałe dwie godziny (tyle zajmuje zaliczenie gry), z czego połowa to powtarzanie tras po tym, jak fizyka zadziałała kolejny raz losowo i zaliczałem dzwona. Nie wiem, co studio chciało osiągnąć, ale po pierwsze, pojazdy prowadzi się wyjątkowo dziwnie, nawet jak na czysty arcade. Po drugie, w połączeniu z detekcją kolizji, próby przejazdu i osiągnięcia jak najwyższego wyniku są frustrujące. Samochód w zderzeniu z czymkolwiek reaguje kompletnie losowo. Raz możemy wjechać z impetem w pojazd i nic się nie stanie, innym razem, gdy lekko dotkniemy go bokiem, to wybuchamy i trzeba całość zaczynać od nowa. Podobnie jest z barierkami ograniczającymi trasy – raz możemy się od nich odbijać i nic się nie dzieje, innym razem wystarczy przejechać obok, by gra nas od nich odbiła i wyrzuciła na pobocze.
Absurdów jest więcej. Uderzyć możemy w pickupa i nic nam się nie stanie, ale tych samych rozmiarów van powoduje roztrzaskanie. A co zabawne – czasami uderzając w pickupa.... nasze auto też wybuchnie. Tak jakbyśmy przydzwonili centralnie w betonowy mur. Idźmy dalej – prowadzę ogromnego 18-kołowca. Uderzam w malutką osobówkę czołowo. Efekt – wybuch mojego TIR-a. Mimo że chwilę wcześniej przepchnąłem autobus wielkości stodoły. Uderzenie w znaki? Zdarzyło mi się, że znak wbił mnie w asfalt, po czym gra wyrzuciła mnie z mapy. Całe te cyrki z fizyką i kolizją dają się też we znaki, gdy już się roztrzaskamy w odpowiedniej strefie. Tak jak w Danger Zone mogliśmy odpowiednio sterować wysadzonym samochodem, by zaliczać kombinacje punktowe, tak tutaj auto uwielbia się przykleić do asfaltu i ani drgnąć. Mało? Usunięto też afterburnera, więc nie możemy kierować wrakiem pojazdu po lądowaniu, a boosta mają tylko wybrane auta.
Całość zaliczamy, jak już wspomniałem, w mniej więcej dwie godziny, co przy tej cenie (75 złotych) i błędach, o których pisałem, wydaje się być trzykrotnie za wysoką ceną. Tak jak Danger Zone mi się spodobało, tak Danger Zone 2 jest zawodem i grą, której nie mogę polecić. Całość wygląda jak sklecone na szybko tech demo, które nie działa, ale i tak wydano je, bo zaczynało brakować kasy na koncie.
Gra recenzowana była na PS4 Pro
Tytuł do recenzji dostarczył deweloper.
Ocena - recenzja gry Danger Zone 2
Atuty
- Czasami dostarcza trochę frajdy
Wady
- Słaba fizyka
- Zawartości tyle co w demie technologicznym
- Losowa detekcja kolizji
- Sporo dziwnych rozwiązań
Three Fields Entertainment pokazało, że można zepsuć nawet tak prosty pomysł jak rozbudowa prostego trybu gry. Dostaliśmy dziwaczną fizykę, wariującą detekcję kolizji i bezsensowne decyzje w designie gry.
Graliśmy na:
PS4
Przeczytaj również
Komentarze (1)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych