Recenzja: Freedom Planet (Nintendo Switch)
Freedom Planet to doskonały przykład, że powrót do kolorowych klasyków z ery gier szesnastobitowych wcale nie musi być bolesny, a wręcz przeciwnie – jest w stanie sprawić sporo przyjemności. Wciel się w rolę ślicznej smoczycy oraz jej futrzastych przyjaciółek i razem uratujcie świat przed zagrożeniem z kosmosu.
W zalewie niezależnych gier retro ciężko znaleźć perełkę, która rzeczywiście nie bazuje tylko na nostalgii za przeszłością, ale oferuje wciąż zjadliwą rozgrywkę. Taką grą jest Freedom Planet, platformowy tytuł wydany pierwotnie na Wii U, a później także PeCeta, PlayStation 4, by ostatecznie trafić również na Nintendo Switch. W każdym razie, przygody trójki futrzastych panien, pomimo zerowych zmian w stosunku do oryginału, nadal potrafią wciągnąć jak bagno.
Tło fabularne stanowi interesujący miks elementów chińskiej mitologii, techno-punka oraz sci-fi, aczkolwiek takie zagranie w grach przed wielu laty nie było niczym niezwykłym. W skrócie rzecz ujmując, zła kreatura z kosmosu przybywa na planetę zamieszkałą przez antropomorficzny lud, skrycie acz brutalnie przejmuje nad nią kontrolę, a ponadto chce ukraść jeszcze cenny klejnot. W całą aferę wplątuje się przypadkiem trójka uroczych „uszatych” młodych dzierlatek – smokopodobna Lilac, kocia panna Carol oraz psia Milla. Jednak na ich drodze staną nie tylko pomagierzy niegodziwego przybysza, ale także właśnie krajanie nie orientujący się w całej sytuacji bądź próbujący ugrać własne interesy. Jak na platformówkę, scenariusz został dobrze skrojony i zawiera postacie z którymi można się zżyć, no chyba ze ktoś nie znosi klimatów anthro. Szkoda tylko, że dialogi fabularne pojawiają się tylko na na początku i końcu danego rozdziału, co w połączeniu z długimi etapami do zaliczenia jest jednak lekkim minusem.
Mechanika rozgrywki do rozbudowanych ani przekombinowanych nie należy i to właśnie wychodzi grze na dobre. Dostaliśmy standardową do bólu platformówkę, gdzie wprawdzie walczymy z przeciwnikami, ale ciężar zabawy przesunięty jest mocno w w kierunku skakania. Cieszy fakt, że każda dostępna postać posiada własne unikalne zdolności i każdą inaczej będziemy pokonywać napotkane przeszkody. Tytuł świetnie łączy style zabawy z takich znanych serii jak Sonic the Hedgehog, Megaman czy Shantae, co widać zwłaszcza, gdy wybierzemy Lilac, która potrafi toczyć się szybko jak kula oraz walczy przy pomocy włosów (a przynajmniej tak to wygląda na animacji). Same etapy są długie, wielopoziomowe z poukrywanymi sekretami, wymagające używania wspomnianych indywidualnych umiejętności bohaterów, a dla chętnych zaimplementowano również tryb próby czasowej.
Oczywiście nie zabrakło również bossów, zarówno tych pomniejszych, jak głównych gigantycznych maszkar do pokonania. Wprawdzie starcia z nimi nie należą do zbyt wymagających, ale jak już wspomniałem, nie są one tutaj sednem gry. Nie spodobał mi się natomiast brak możliwości zapisu gry w trakcie przechodzenia danego etapu. Owszem zawsze zostaje opcja wprowadzenia konsolę w stan uśpienia, ale zawsze lepiej byłoby mieć chociaż jeden punkt zapisu na danej planszy. Bez tego wracając do przerwanej zabawy ponownie musimy od początku przechodzić dany rozdział, co lekko irytuje, zważywszy na ich długość. Pomijając jednak ten zgrzyt, odwiedzanie kolejnych krain dawało mi sporo satysfakcji.
Nie da się ukryć, że największy plus przyciągający do Freedom Planet, stanowi śliczna i kolorowa retro-oprawa wizualna 2D, nawiązująca do tytułów wydawanych jeszcze na szesnastobitowe konsole. Grafika najlepiej prezentuje się, rzecz jasna, podczas grania przenośnego, lecz na dużym ekranie TV również posiada sporo uroku. Umiarkowana pikseloza tutaj nie przeszkadza, a wręcz przeciwnie nadaje grze staroszkolnego klimatu. Najlepsze wrażenie sprawiają bogate w detale, duże sprite’y postaci, aczkolwiek zróżnicowanemu środowisku poszczególnych poziomów też ciężko cokolwiek zarzucić. Animacja także jest bardzo płynna, dzięki czemu akcja na ekranie potrafi się toczyć naprawdę prędko. Wybraną bohaterką również steruje się intuicyjne oraz wygodnie, można więc w pełni oddać się przygodzie, nie kłopocząc się kwestiami technicznymi.
Freedom Planet chociaż nie wnosi nic nowego do gatunku platformówek, a sama zabawa nie oferuje nic więcej poza skakaniem i ciachaniem przeciwników, jest wciąż tytułem z górnej półki gier niezależnych. Zawdzięcza to obecności trójki uroczych bohaterek oraz mocno przyciągającej oko oprawie graficznej oddającej klimat szesnastobitowych sprzętów. Grzech nie zagrać, niezależnie od preferencji gatunkowych, chyba że ktoś nie lubi antropomorficznych postaci.
Grę do recenzji dostarczył nam wydawca - Marvelous.
Ocena - recenzja gry Freedom Planet
Atuty
- Trójka uroczych bohaterek
- Klimaty „anthro”
- Długie i rozbudowane etapy
- Śliczna, kolorowa grafika w stylu retro
Wady
- Brak możliwości zapisania gry w trakcie przechodzenia etapu
- Oprócz futrzastych panien brak jakiegoś wyróżnika
Tytuł wprawdzie nie wprowadza niczego oryginalnego do gatunku, ale i tak jest niesamowicie grywalny. Fani klimatów „anthro” będą wniebowzięci.
Graliśmy na:
NS
Przeczytaj również
Komentarze (3)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych