Pokemon: Let’s Go, Pikachu!/Eevee! - recenzja gry. Wielki powrót do regionu Kanto
Marka Pokemon w końcu zadebiutowała na Nintendo Switch. Game Freak na początku oferuje bardzo spokojną, bezpieczną produkcję, która choć ma w zanadrzu kilka nowości, to jednak trudno nie odnieść wrażenia, że najlepsze dopiero przed nami.
Bardzo długo czekaliśmy na pierwszą produkcję z serii Pokemon na nowej platformie Nintendo. Japończycy na szczęście nie marnują czasu i choć aktualnie otrzymaliśmy dostęp do odświeżonej wersji Pokemon Yellow z 1998 roku, to jednak już teraz zupełnie nowa odsłona jest przygotowywana, a gra wskoczy na hybrydowe urządzenie w przyszłym roku. W rezultacie tegoroczną odsłonę możemy traktować jako ciekawostkę, która pozwala nam przygotować się na danie główne.
Pika, Pika!
Pokemon: Let’s Go korzysta z rozwiązań poprzedników, więc od dnia premiery na rynku mamy dostęp do dwóch edycji, których nazwy określają naszego startowego Pokemona. Gracze mogą wybrać Pikachu lub zdecydować się na Eevee – nie jest to wybór faktycznie wiążący, ponieważ biegając po świecie bez najmniejszego problemu możemy znaleźć oba Pokemony, a pewnie znajdą się fani serii, którzy nie zdecydują się na kolejne rozwijanie tych starterów. Ja w zasadzie po pięciu pierwszych godzinach zebrałem swój ulubiony zestaw (Pikachu, Charmander, Squirtle, Bulbasaur), do którego dorzuciłem tym razem Mewa (jest akurat wyjątkowo łatwo dostępny) i Pidgey. W tytule nie mamy tak naprawdę wielkiego wyboru, ponieważ twórcy nie zdecydowali się na konkretny rozwój podstawy, więc ponownie wpadamy do regionu Kanto, możemy zebrać 151 stworów, po drodze zbieramy odznaki, spotykamy wiele znanych twarzy, miażdżymy Zespół R i rywalizujemy z Elitarną Czwórką.
To właśnie tutaj pojawia się jeden z większych „problemów” Pokemon: Let’s Go, ponieważ okrojony zestaw współtowarzyszy jest dotkliwy dla osób, które spędziły lata przy kolejnych odsłonach i pierwsza generacja jest już po prostu niewystarczająca. Trzeba mieć oczywiście świadomość, że takie było założenie deweloperów – w końcu to odpicowana wersja Pokemon Yellow – jednak przed rozpoczęciem warto zdawać sobie sprawę, że pod względem opowieści nie możecie tutaj liczyć na jakiekolwiek atrakcje. To wszystko widzieliśmy już wcześniej, ale na szczęście Japończycy zadbali o kilka elementów, które sprawiają, że trudno mi było oderwać się od konsoli przez dobre 25 godzin… Choć początek był trudny.
Pokemon Yellow GO
Jeśli ostatnie miesiące biegaliście za Pokemonami po ulicach, szukaliście ich w parkach, a nawet wędrowaliście od miasta do miasta za kolejnymi stworkami, to będziecie wniebowzięci, ponieważ Pokemon: Let’s Go w świetny sposób wykorzystuje główną mechanikę znaną ze smartfonowej edycji. W nowej produkcji nie natraficie na pojedynki z dzikimi Pokemonami, a nawet każdy Oddish jest widoczny na mapie. Autorzy zrezygnowali z przypadkowych starć, a spotkanie z „przeciwnikiem” rozpoczyna się od rzucania smakołykami, by po chwili zdecydować się na wykorzystanie Pokeballa. Przez pierwszą godzinę nie byłem przekonany do tej koncepcji – nie jestem wiernym wyznawcą Pokemon Go – ale dość prędko przyzwyczaiłem się do systemu. Złapany Pokemon dostarcza naszemu zespołowi punkty doświadczenia, więc podczas przygody każdy trener musi opanować przynajmniej kilka egzemplarzy biegających po lokacjach Poków. Studio przygotowało nawet mechanizm combosów polegający na łapaniu tych samych okazów – w rezultacie mamy szansę natrafić przykładowo na niebieskiego Psyducka (tak, są Shiny!). W trakcie rozgrywki wyróżniają się jeszcze stworki oznaczone specjalną aurą – małe lub duże okazy oferują dodatkowy XP.
A kiedy wykorzystujemy faktyczną siłę Pikachu? We wszystkich standardowych pojedynkach z innymi trenerami lub podczas spotkania z kilkoma Pokemonami (fabularne typu Snorlax oraz legendarne). Na początku obawiałem się, że gra znuży mnie po pierwszych trzech-czterech godzinach, ale na szczęście „im dalej w las” tym zdecydowanie częściej bierzemy udział w normalnych walkach, a co najważniejsze – rywale potrafią zaskoczyć poziomem swoich pupilów. Szczerze mówiąc, obawiałem się implementacji elementów z Pokemon GO oraz chęci dostosowania rozgrywki do młodszych odbiorców, ale na szczęście twórcy nie przesadzili. W pewnym momencie miałem nawet wrażenie, że nowy sposób na zdobywanie okazów to świetne urozmaicenie rozgrywki, bo systematycznie mogłem wziąć udział w standardowych bitwach, a nie musiałem się teraz męczyć z przypadkowymi spotkaniami z Pokemonami, które mnie totalnie nie interesują. Teraz wszystko można lepiej zaplanować, a nawet nie trzeba się męczyć z kolejnymi Zubatami w jaskiniach.
Proces łapania z Pokemon GO został zaimplementowany w trzech wersjach – możemy rzucić Pokeballem przez kliknięcie przycisku w odpowiednim momencie, wykorzystać Joy-Con i machać łapą lub skorzystać z Pokeball Plus. Z mojej perspektywy najlepiej wypada rozgrywka z wykorzystaniem dodatkowego gadżetu, jednak o samym urządzeniu przeczytacie na naszym portalu w osobnej recenzji. Przez dobre kilka godzin łapałem Pokemony za pomocą standardowego klikania i w sumie tylko podczas rozgrywki na Joy-Conie miałem delikatne wrażenie, że kontroler nie zawsze idealnie słucha moich ruchów. Mimo wszystko jest to świetne uczucie, ponieważ faktycznie mamy okazję „rzucić” Pokeballem przykładowo w Vulpixa, a następnie patrzymy na drgającą piłkę w oczekiwaniu na zakończenie akcji. Pokemon: Let’s Go w rezultacie sprawdza się we wszystkich trybach hybrydowego urządzenia Nintendo, ponieważ ogromną radochę sprawia gra na dużym ekranie (wtedy najlepiej łapać Pokemony „rzucając” Joy-Conem/Pokeball Plus), ale też zdecydowałem się na położenie konsoli na biurku, by w łapie trzymać wyłącznie kontroler (w tej sytuacji można szybko łapać). Miałem też okazję przez długi czas korzystać z konsoli w moim standardowym wariancie czyli jako handheld – Game Freak nie zawiodło i w każdym wariancie produkcja oferuje odpowiednie doświadczenie.
Trochę zmian, szczypta wyciętej zawartości i kilka nowości
Twórcy nie zapomnieli również o małym odświeżeniu rozgrywki. Teraz głównego bohatera oraz startery możemy ubierać, bo następnie nic nie stoi na przeszkodzie, by wytarmosić Pikachu za uszy lub pogłaskać go po buzi – funkcja działa na ekranie dotykowym oraz nawet na Joy-Conie/Pokeball Plus. Nowa opcja wiążę się również z „przyjaźnią”, ponieważ dzięki mechanice od czasu do czasu nasz Pokemon może skorzystać z dodatkowego power-upa. Autorzy zrezygnowali między innymi z jajek, niektórych ruchów, usunęli cykl dnia i nocy, a Pokemony nie mogą już trzymać przedmiotów.
Świetną decyzją było porzucenie standardowych HM-ów, które również zostały zastąpione przez „Sekretne Techniki” – w prostym tłumaczeniu nawet Pikachu może ciąć liście, a umiejętność nie zajmuje miejsca wśród ataków. Bez problemu wybieramy jednego z pupili, który będzie za nami podążał po mapie, a gdy mamy w swoim składzie przykładowo Charizarda, to wskakujemy na jego plecy i w ekspresowym tempie przemieszczamy się po wybranej lokacji lub latamy. W grze nie zabrakło sieciowych pojedynków oraz wymiany oraz Mega Ewolucji.
Podczas fabularnych walk z Pokemonami lub w pojedynkach z legendami pojawia się licznik – walkę musimy ukończyć w mniej niż pięć minut, a dopiero później pojawia się opcja złapania stworka. Pokemon: Let’s Go w pewien sposób „łamie” generację i w tytule pojawia się nowy Pokemon – Meltan może ewoluować w Melmetala. Pewną ciekawostką jest również łatwe zdobycie Mewa – silny stworek znajduje się w każdym Pokeball Plus, a gracze mogą go przesłać do swojej drużyny. Twórcy zaimplementowali do produkcji prostą kooperację (drugi gracz pomaga w walkach), od pewnego momentu możemy przerzucać Pokemony z Pokemon GO, a pewnym urozmaiceniem zakończenia jest nowy end-game polegający na pojedynkach z Master Trainers – przeciwnicy pojawiają się w grze dopiero po przejściu głównego wątku, a starcia odbywają się na zasadach jeden na jednego. Rywal zawsze posiada Pokemona, który odpowiada naszemu – dla przykładu jesteśmy świadkami starcia Charizard vs. Charizard.
Deweloperzy zadbali również o drobne zmiany, dzięki którym fabuła jest bardziej czytelna dla młodszych graczy – przykładowo Zespół R porywa Cubone’a i więzi go w Team Rocket Hideout, podczas rozgrywki mamy nawet okazję zawalczyć z nowymi przeciwnikami (Chase i Elaine), a Jessie i James chętnie walczą z nami w podwójnych walkach. Przed rozpoczęciem rywalizacji o odznakę pojawiają się małe "wymogi" - przykładowo musimy złapać 50 Pokemonów lub jeden z naszych chowańców musi posiadać przynajmniej 45 lvl. Zmieniła się również sama oprawa – szczególnie dobrze wyglądają zbliżenia podczas walk. Autorzy zastosowali dynamiczną kamerę i często warto po prostu nie wykonywać akcji, ponieważ mamy okazję spojrzeć na kilka ładnych ujęć. Soundtrack także został odświeżony – za pracę odpowiadał doświadczony Shota Kageyama.
Dobry start na nowej platformie
Pokemon: Let’s Go, Pikachu!/Eevee! nie zaskakuje, ale jednocześnie oferuje sporo frajdy. To świetne Pokemony z kilkoma ciekawymi zmianami i drobną innowacją związaną z łapaniem Pokemonów. Na szczęście autorzy nie zmuszają nikogo do rozgrywki w Pokemon GO, a w zasadzie sama integracja produkcji nie jest w żaden sposób męcząca. Twórcy oferują wyśmienity start dla młodych graczy, którzy magię Pokemonów poznali w Pokemon GO, a teraz muszą odrobić „zadanie domowe” poznając główne założenia growej serii. A jak z wyjadaczami? Mogą trochę ponarzekać na wyłącznie jedną generację czy też brak konkretnych zmian w fabule. Mimo wszystko jestem pewien jednego - nowe Pokemony po prostu nie zawodzą.
Ocena - recenzja gry Pokemon: Let’s Go, Pikachu!/Let’s Go, Eevee!
Atuty
- Nowe łapanie Pokemonów to zaskakująco dobre urozmaicenie gry
- Kilka nowych-udanych ruchów
- Sprawdza się w trzech trybach konsoli
- Niektórzy rywale potrafią zaskoczyć
Wady
- To znowu Kanto
- Limit Pokemonów męczy
Obawiałem się tego połączenia z Pokemon Go, ale na szczęście Game Freak nie zawiodło. Kilka ciekawych zmian, trochę mało Pokemonów, ale gameplay nie zawodzi!
Graliśmy na:
NS
Przeczytaj również
Komentarze (25)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych