Harry Potter: Wizards Unite - recenzja gry. To już nie są moje klimaty

Harry Potter: Wizards Unite - recenzja gry. To już nie są moje klimaty

Roger Żochowski | 18.07.2019, 13:18

Pamiętam jak dziś, gdy po raz pierwszy z czystej ciekawości odpaliłem Pokemon GO. Nie wiedziałem jeszcze, że tytuł wciągnie mnie oraz moją partnerkę na kilkadziesiąt godzin, a pies na słowo "idziemy na spacer" będzie reagował chowając się pod stół.

Pokemon GO było fenomenem czy się tego chce czy nie. Pamiętając czasy pierwszego Game Boya a potem kolejnych odsłon serii na przenośne systemy Nintendo, miałem ogromną radość z łapania Poksów w prawdziwym świecie, a rozszerzona rzeczywistość robiła robotę. Harry Potter: Wizards Unite stworzone przez to samo studio, miało być z jednej strony kontynuacją tej idei, z drugiej zaś wprowadzić do rozgrywki coś nowego. Z uniwersum latającego na miotle czarodzieja nie jestem tak mocno związany jak z Pokemonami. W sumie to nie jestem prawie wcale, bo choć filmy oglądałem, to nigdy nie marzyłem o tym, by zostać uczniem Hogwartu, o czytaniu książek Rowling nie wspominając. I być może tu leży problem. Ale nie tylko.

Dalsza część tekstu pod wideo

Zarzucanie Harry Potter: Wizards Unite tego, że nie jest to Pokemon GO jest słabe i nie zamierzam tego robić. Jednak muszę przyznać, że samo zbieranie Pokemonów z racji specyfiki tej serii, było w GO wystarczającym wabikiem do zabawy. W Harry Potter: Wizards Unite taka konwencja nie jest już oczywista, dlatego twórcy postanowili uszyć do tego fabułę. Wcielamy się więc w czarodzieja Sił Specjalnych Kodeksu Tajności, którego zadaniem jest znajdywanie i usuwanie przedmiotów ze świata ludzi, czyli stosując terminologię uniwersum - świata Mugoli. Odwiedzimy znane z książki i filmów lokacje, spotkamy znane postacie, a nawet pomożemy samemu Potterowi. Oczywiście nie ma co liczyć na ckliwe sceny i smarkanie partnerce do rękawa - fabuła jak na gry mobilne jest typowym zapychaczem, którego w sumie mogłoby nie być. Fani na pewno docenią, reszta będzie miała to tam, gdzie plecy kończą swoją szlachetną nazwę, olewając szpalty tekstu, które co jakiś czas próbują nas atakować. Niestety choć gra niemal w każdym aspekcie wydaje się być bardziej rozbudowana niż łapanie Pokemonów, chaos temu towarzyszący zabija gdzieś radość z gry. Innymi słowy - prostota w Pokemonach miała swoje zalety. Niantic stanęło wprawdzie na wysokości zadania i przetłumaczyło na język polski wszystkie teksty, ale przez kilka pierwszych godzin gry błąkamy się po mapie, klikamy na różne ikonki, zbieramy przedmioty i zastanawiamy się - jaki jest tego cel i po co mi te wszystkie śmiecie?

Hermiono przybywam!

Harry Potter: Wizards Unite - walka, w której uwalniamy Nieznajdźki do rejestru

Tytuł w wielu aspektach czerpie garściami z Pokemon GO, choć rozbudowuje też wiele z nich. Choćby edytor postaci - możemy tu wybrać nie tylko wygląd naszego bohatera, ale również to jak wyglądać będzie jego różdżka, a nawet przypisać postaci jeden z kilku domów. Mapa, po której się poruszamy, jest oczywiście ta sama co w GO, choć pojawiają się na niej nowe obiekty znane z rzeczywistości i po części trzeba się jej nauczyć na nowo. Tym bardziej, że Fortece (czyli pokemonowe Gymy), mogą pojawić się teraz w miejscach, gdzie kiedyś były Poke Stopy, a tam gdzie były Gymy pojawiają się mniej ważne obiekty ze świata Pottera. No właśnie - o ile w Pokemon GO przedmioty wypadały nam po zakręceniu Poke Stopów, tutaj ich funkcje przejęły takie budynki jak Szklarnie czy Gospody. W tych pierwszych możemy sadzić rośliny i co pięć minut pobierać składniki do produkcji eliksirów przywracających choćby energię, zwiększających siłę ataków czy punkty doświadczenia po walce. Eliksiry możemy też warzyć samemu wykorzystując zebrane składniki. W gospodach z kolei regenerujemy energię potrzebną do rzucania zaklęć podczas walk, a bez której nie mamy szans sprostać silniejszym przeciwnikom (choć można ją też zregenerować na inne sposoby). Gdy już się z tym trochę zapoznamy staje się to bardziej jasne, ale początki nie nalezą do zbyt łatwych. Zwłaszcza, że na mapie możemy też natknąć się na wspomniane fortece - różnią się one znacząco od Gymów. To swego rodzaju dungeony - możemy tu sami (co początkowo łatwe nie jest) bądź z maksymalnie czterema znajomymi podjąć się walki na kolejnych poziomach z coraz to cięższymi przeciwnikami. Poziom trudności zależny jest od tego, jakiego kamienia runicznego (kolejne przedmioty) użyjemy wchodząc do środka. A wiadomo, im większe ryzyko, tym lepsza nagroda. Szkoda tylko, że dodając znajomych nie możemy skorzystać z aplikacji facebookowej i zaprosić kogoś kto wiemy, że tak jak my marnuje życie błąkając się po ulicy za wyimaginowanymi stworkami. Nie, aby to zrobić trzeba się wymienić specjalnym kodem.

Wspomniałem już o walce i muszę przyznać, że tutaj sytuacja prezentuje się znacznie ciekawiej niż w Pokemon GO, gdzie główną atrakcją było podkręcanie Pokeballi. Po spotkaniu uwięzionej Nieznajdźki (czyli tutejszych Pokemonów, które po uratowaniu wklejamy do albumu zwanego rejestrem) strzeżonych przez różne potwory i zaklęcia, rozpoczynamy starcie. Najpierw widzimy stopień zagrożenia (czyli trudność walki), a następnie trzeba rzucać zaklęcia rysując na ekranie pojawiające się symbole. Są one często na tyle skomplikowane, że korzystanie tylko z kciuka odpada. Czasami walczymy w ten sposób z potworami próbując uratować wspomniane Nieznajdźki, a czasami trzeba je uwolnić z zakutych łańcuchów czy zamrożenia używając zaklęć. Nieznajdźkami są różne magiczne stworzenia, przedmioty a nawet uczniowie i nauczyciele z Hogwartu, którzy jak wspomniałem, pełnią rolę naklejek rodem z albumów Panini. Rzucanie zaklęć niby odbywa się automatycznie, ale wygląda efektownie, bo wyprowadzane czary są zarówno ofensywne jak i defensywne. Jeśli korzystamy z funkcji AR (rozszerzona rzeczywistość, którą tak jak w Pokemonach można wyłączyć) musimy dodatkowo trzymać telefon w odpowiednim kierunku. A gdy jesteśmy za wolni lub mało precyzyjni może się okazać, że po chwili zostaniemy z ręką w nocniku. Ba, nawet idealne odwzorowanie symboli na ekranie może okazać się niewystarczające, bo gra rzuci komunikatem "magia bywa kapryśna". Dlaczego? Bo tak, koniec, kropka.

Tak samo, ale trochę inaczej

Harry Potter: Wizards Unite - mapa świata, drzewko skilli i rejestr z naklejkami

Im dalej w las tym zwiększa się nasz poziom doświadczenia. Przy 6 levelu możemy wybrać dla przykładu... profesje! Tak, te są trzy, chociaż nie zachowano między nimi odpowiedniego balansu. Jeśli chcemy mieć w miarę łatwą przeprawę od razu warto złapać się za bary z Profesorem (pozostałe to Magizoolog i Auror), który może zarówno odpierać ataki wrogów jak i sam zadawać obrażenia. Przydaje się to zwłaszcza w fortecach, gdzie pozostałe dwie klasy skazane są po części na pomoc innych graczy. Profesorek nie może wprawdzie uzdrawiać kompanów, ale rekompensuje to fakt, że jest dobry zarówno w defensywie jak i ofensywie. Co więcej każda klasa postaci ma własne drzewko umiejętności, które można rozwijać. Do tego potrzebne są specjalne księgi, zwoje i materiały, które zdobywamy np. w fortecach oraz zapełniając wspomniany rejestr z naklejkami (w sumie to taki odpowiednik Pokedexu z Pokemon GO). Im więcej naklejek w rejestrze, tym więcej nagród i skrzyń, w których kryją się wspomniane przedmioty do rozbudowy drzewka skilli. A tu możemy zdobyć nie tylko nowe zaklęcia, ale też zwiększyć statystyki postaci. Choć należy pamiętać, że po zmianie klasy nie można wyuczonych zaklęć zabrać ze sobą, bo każda profesja ma własny schemat rozwoju.

Tytuł oferuje też kilka innych ciekawych bonusów, znanych po części z poprzedniej gry. Dostajemy chociażby dodatkowe punkty doświadczenia i nagrody za regularne logowanie się. Tytuł bierze też poprawkę na to jaka jest pogoda w grze - gdy świeci słońce stwory łatwiej spotkać na ulicach, gdy pada deszcz chowają się w różnych zaułkach i pomieszczeniach. Z kolei w nocy możemy natknąć się na silniejszych przeciwników znanych doskonale fanom uniwersum. Bo jak wspomniałem gra czerpie z niego garściami. Dochodzą do tego tzw. "fantastyczne wydarzenia", czyli specjalne ograniczone czasowo eventy wrzucane przez twórców gry, gdzie czekają na nas różne wyzwania pokroju złapania danego stwora czy przejścia odpowiedniej liczby kilometrów. A co, myśleliście, że obejdzie się bez spacerów z psem? Świstoklikufry (w Pokemon GO znane jako jajka wsadzane do inkubatorów) to specjalne skrzynie, które możemy otworzyć za pomocą złotego (dostępnego w menu) bądź srebrnego (ten zdobędziemy wykonując różne zadania w grze bądź kupując) klucza. Gdy już użyjemy klucza trzeba będzie przejść odpowiednio 2, 5 lub 10 kilometrów. Gdy limit zostanie wypełniony przeniesiemy się do jednej z lokacji znanych ze świata Harry'ego Pottera, w tym choćby Hogwartu, gdzie szperając po kątach znajdziemy różne nagrody.

Pożeracz baterii

Tytuł jest dostępny oczywiście za darmo, ale w menu kryje się zakładka z mikrotransakcjami, które pozwalają zakupić złoto, za które następnie kupimy klucze do Świstoklikufrów, gadżety zwiększające liczbę pojawiających się przedmiotów na mapie, energię do rzucania czarów, eliksiry czy zwiększenie dość mocno ograniczonej pojemności plecaka (tutaj zwanego skarbcem). Oczywiście złoto wpada nam również podczas standardowej zabawy, ale nie ma się co łudzić - wszystko zaprojektowane jest tak, byśmy z czasem sięgnęli do portfela. Mam wręcz wrażenie, że ciut bardziej nachalnie niż w Pokemonach, choć całe szczęście nie znajdziemy tu przedmiotów zwiększających poziom doświadczenia. Szkoda, że gra ma też problemy z poprawnym działaniem. O ile na iOS śmiga przyzwoicie, tak na Androidzie jest już różnie i na niektórych telefonach wiesza się niemiłosiernie potrafiąc wywalić w najmniej oczekiwanym momencie. Gdy w ciągu kilku minut zdarzyło mi się to trzy razy poczułem ogromną frustrację. A niestety nie były to wyjątki od reguły. Lepsza oprawa i animacje sprawiają też, że gra potrafi mocno zwolnić. Powracają też znane problemy w obszarach mniej zabudowanych - będąc na działce miałem choćby problem z odnalezieniem jakiejś karczmy i zregenerowania energii. A przecież tylko w karczmie można też używać wykrywaczy czarnej magii (czyli swoistych lure'ów znanych z Pokemon GO), dzięki którym na mapie pojawia się znacznie więcej przedmiotów i Nieznajdziek do "złapania". Tytuł znacznie szybciej zużywa też naszą baterię w telefonie - dlatego niezbędne jest zaopatrzenie się w powerbanka.

Harry Potter: Wizards Unite jest grą bardziej rozbudowaną niż Pokemon GO, ale nie przekłada się to na magnetyzm, który swego czasu sprawił, że ponad 33-letni facet uganiał się po krzakach za kolorowymi stworkami. Co nie zmienia faktu, że fanom uniwersum gra powinna przypaść do gustu. Ja nim niestety (bądź stety) niespecjalnie jestem.

Gra była testowana głównie na telefonie OPPO Reno. 

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Harry Potter: Wizards Unite

Atuty

  • Motywy fabularne wplecione w grę
  • Większa różnorodność niż w Pokemon GO
  • Czerpanie garściami z uniwersum

Wady

  • Nagromadzenie aktywności wprowadza chaos
  • Nie przyciąga tak społeczności jak Pokemon GO
  • Problemy na terenach mniej zurbanizowanych

Tytuł jest bardziej rozbudowany niż Pokemon GO, ale już tak nie wciąga a czasami mocno frustruje. Mimo wszystko - dla fanów tematu jak znalazł.
Graliśmy na: Mobile

Roger Żochowski Strona autora
Przygodę z grami zaczynał w osiedlowym salonie, bijąc rekordy w Moon Patrol, ale miłością do konsol zaraziły go Rambo, Ruskie jajka, Pegasus, MegaDrive i PlayStation. O grach pisze od 2003 roku, o filmach i serialach od 2010. Redaktor naczelny PPE.pl i PSX Extreme. Prywatnie tata dwójki szkrabów, miłośnik górskich wspinaczek, powieści Murakamiego, filmów Denisa Villeneuve'a, piłki nożnej, azjatyckiej kinematografii, jRPG, wyścigów i horrorów. Final Fantasy VII to jego gra życia, a Blade Runner - film wszechczasów. 
cropper