Dragon Ball Z: Kakarot - recenzja gry. Spełnienie marzeń widzów RTL 7

Dragon Ball Z: Kakarot - recenzja gry. Spełnienie marzeń widzów RTL 7

Michał Włodarczyk | 23.01.2020, 10:47

Lata 1999-2003 były dla wielu młodych Polaków wyjątkowe. W godzinach popołudniowych ciężko było znaleźć na podwórkach bawiącą się młodzież, a powodem takiego stanu rzeczy nie były internetowe transmisje z udziałem wygłupiających się ludzi czy wyprzedaże nowego modelu telefonu, tylko dwa odcinki pewnego anime. Dziś, za sprawą gry Dragon Ball Z: Kakarot, osoby "wychowane" na ramówce stacji RTL 7 mogą powrócić do tamtych czasów.

Być może zabrzmi to nieco górnolotnie, ale uważam, że Dragon Ball - a szczególnie seria Z - ukształtował co najmniej setki tysięcy Polaków. To właśnie za sprawą japońskiego serialu animowanego, który dotarł do naszego kraju w wersji z francuskim dubbingiem i amerykańską cenzurą, wielu młodych ludzi mogło zdefiniować sobie takie terminy, jak przyjaźń, poświęcenie, nadzieja, duma, buta czy współzawodnictwo, jak również dowiedzieć się czegoś o sobie, np. tego, że dla drugiej osoby możemy zdobyć się na czyny, o które nawet byśmy siebie nie podejrzewali. Za szczytowe osiągnięcie Akiry Toriyamy, twórcy mangi pod tym samym tytułem, fani zgodnie uważają Dragon Ball Z. Przemyślany świat, wciągająca historia rozpisana na wiele lat, atmosfera wielkiej przygody, plejada wyrazistych i zapadających w pamięć bohaterów, a nade wszystko pełne dramatyzmu, zwrotów akcji i znakomitej choreografii sekwencje walk, wyniosły rzeczone dzieło na poziom, do jakiego nawet nie zbliżyła się żadna z kontynuacji.

Dalsza część tekstu pod wideo

Przygody Son Goku i spółki w wersji zerojedynkowej od samego początku cieszyły się dużym zainteresowaniem, a wśród wydanych tytułów znajdziemy nie tylko udane bijatyki, lecz także solidne gry RPG. Pierwszym udanym role-playem z Dragon Ball w tytule było Legend of The Super Saiyan na Super Nintendo z 1992 roku, choć wydane tylko w Japonii. Gracze władający językiem angielskim mogli się za to zapoznać z ciekawymi produkcjami na urządzenia przenośne, takimi jak Legendary Super Warriors na handheldy z rodziny Game Boy, The Legacy of Goku I i II oraz Buu's Fury na Advance, a przede wszystkim z dedykowanym DS-owi Attack of the Saiyans spod dłuta Monolith Soft - twórców serii Xenoblade. Jeśli chodzi o konsole stacjonarne, dopiero na obecnej generacji otrzymaliśmy udaną fuzję prostej bijatyki 3D z RPG-iem w postaci cyklu Xenoverse, z dużym naciskiem na drugą, znacznie lepszą odsłonę. W przypadku Kakarot studio CyberConnect2 zdecydowało się pójść o krok dalej, tworząc pełnoprawnego RPG-a, w dodatku obejmującego całą sagę Z. Wyszło im to naprawdę dobrze.

Dragon Ball Z: Kakarot, czyli Od Raditza do Majin Buu

Dragon Ball Z: Kakarot - recenzja gry. Spełnienie marzeń widzów RTL 7

Na pełną historię DBZ składają się cztery główne rozdziały: Saiyan Saga, Freezer Saga, Cell Saga oraz Majin Buu Saga. Oczywiście wśród fanów istnieje jeszcze bardziej szczegółowy plan wydarzeń, uwzględniający nawet fillery w formie Garlic Jr. czy Great Saiyaman, lecz ogólnie rzecz biorąc serię Z można podzielić na wspomniane okresy. Co nas interesuje najbardziej, to fakt, że najnowsza produkcja autorów Naruto Shippuden: Ultimate Ninja Storm obejmuje wszystkie kluczowe wydarzenia z mangi i serialu, dopowiadając także nieco od siebie. Akcja gry rozpoczyna się zatem pięć lat po zwycięstwie Goku na turnieju Budokai Tenkaichi, w którym pokonał Piccolo. Młody wojownik wiedzie spokojne życie u boku żony Chichi i synka Son Gohana, aż pewnego dnia wizytę składa mu Raditz. Przybysz twierdzi, iż jest bratem Goku, a obaj należą do rasy Saiyan, która podbija kolejne planety. Okrutny wojownik porywa małego Gohana, grożąc że nie odda malca, jeśli Son Goku nie zgładzi mieszkańców Ziemi. Bohater odrzuca propozycję brata i wraz z nowym sojusznikiem w postaci Piccolo, rusza synowi na pomoc. Tak rozpoczyna się manga autorstwa Akiry Toriyamy, anime studia Toei Animation, a co za tym idzie - także recenzowana gra. Zamysłem twórców było, aby gracz wziął udział we wszystkich wydarzeniach, od ataku Saiyan, po finałową konfrontację z Buu. Uczestniczymy zatem w obronie planety przed Vegetą i Nappą, próbujemy ubiec Freezera i jego armię przed zdobyciem smoczych kul na Namek, rozwiązujemy zagadkę androidów, walczymy w Cell Game z potężną genetyczną hybrydą czy ratujemy wszechświat przed niezwyciężonym demonem. A wszystko to w zgodzie z kanonem, polane sosem z anime i świetnie zainscenizowane, czyli tak, jak widzowie kultowego RTL 7 i fani Dragon Balla na całym świecie lubią najbardziej.

Kolejne rozdziały DBZ ogrywaliśmy już wielokrotnie, jednak prawie zawsze w formie następujących po sobie pojedynków, co najlepiej zrealizowano w bijatyce Budokai Tenkaichi 3 na PS2 i Wii. Niektórzy mogą więc złośliwie powiedzieć, iż po raz n-ty płacimy za ukończenie tej samej historii, mimo wszystko konwencja RPG i mnogość systemów czynią całe doświadczenie odmiennym od starszych gier Bandai Namco. Autorzy oddali nam do dyspozycji sporych rozmiarów świat podzielony na strefy, między którymi przemieszczamy się zgodnie z rozwojem fabuły. Każdy taki fragment nawiązuje nie tylko do wydarzeń z serii Z, lecz oferuje także po kilka misji pobocznych. Odwiedzając Kame House, możemy być pewni, że Kamesennin zleci nam poszukiwanie zaginionych świerszczyków. Eksplorując kanion spotkamy przyjaznego Androida 8, który szuka pomocy w walce z pozostałościami Red Ribbon Army, jak również znanego z oryginalnego Dragon Balla wojownika Nama, próbującego uratować swoją wioskę przed głodem. Dodatkowych historii jest znacznie więcej, rozgrywają się zarówno na Ziemi, jak i na innych światach, przed oraz w trakcie wydarzeń znanych z serialu. Smaczków dla fanów uniwersum jest mnóstwo, choć daniem głównym pozostaje wątek główny, w którym przejmujemy kontrolę nad wieloma postaciami. Po raz pierwszy więc skonfrontujemy się z Raditzem w zielonej skórze Piccolo, w obronie Ziemi przed Nappą asystują nam Tenshinhan, Kuririn i Yamucha, ostateczną walkę z Freezerem stoczymy jako Future Trunks, a szkolne lata Son Gohana spędzimy w przebraniu Great Saiyamana. To tylko pierwsze z wierzchu przykłady, jednak na każdym kroku czuć, że producent dołożył wielu starań, by znane z mangi i anime wydarzenia jak najlepiej przełożyć na język gry wideo. Znalazło się też coś dla graczy mających za sobą Xenoverse, ale o tym sza!

Dragon Ball Z: Kakarot, czyli "Action RPG"

Dragon Ball Z: Kakarot - recenzja gry. Spełnienie marzeń widzów RTL 7

Kakarot to napisany z myślą o samotnym graczu przystępny erpeg akcji, skierowany przede wszystkim do fanów uniwersum. Historia podana jest wprawdzie w taki sposób, że każdy zrozumie następujące po sobie wydarzenia, jednak to miłośnicy mangowego oryginału i serialu anime czerpać będą najwięcej przyjemności. I właśnie z perspektywy starego fana oceniam rzeczone wydawnictwo, które - choć nierówne - potrafiło na powrót przykuć mnie do konsoli na kilkadziesiąt godzin. Dragon Ball Z od CyberConnect2 jest bowiem tytułem obszernym, z wątkiem głównym rozpisanym na co najmniej trzydzieści pięć godzin oraz bardzo dużą liczbą aktywności dodatkowych. Po świecie gry przemieszczamy się pieszo lub w powietrzu (przyjemna eksploracja), wypełniając misje symbolizowane przez snop światła, czerwony dla zadań fabularnych i niebieski przypisany do tzw. opowieści dodatkowych. Starcia z potężnymi przeciwnikami są w tym wypadku wisienką na torcie, gdyż po drodze wykonujemy szereg innych aktywności. Oczekując na przybycie Saiyan, w butach Son Gohana musimy nauczyć się sztuki przetrwania i podstawowych technik walki pod czujnym okiem Piccolo. Jako Vegeta próbujmy ubiec Freezera przed zebraniem smoczych kul na Namek czy trenujemy w oczekiwaniu na przybycie zabójczych androidów. Wcielając się w Goku musimy m.in. poprawić humor Chichi, zbierając składniki na obiad czy biorąc udział w kursie nauki jazdy. Tempo nieco spada, gdy autorzy próbują dopowiadać coś od siebie w przerywnikach, czyli okresach pomiędzy głównymi rozdziałami, zwłaszcza że pojawiają się one kosztem niektórych wydarzeń z pierwowzoru. Zdecydowanie bardziej wolałbym udać się do linii czasowej Future Trunksa i zrobić "porządki" z androidami Dr Gero niż jako Gohan szukać rady u Vegety po zwycięstwie nad Cellem, ale mówi się trudno i walczy dalej.

[ciekawostka]

Producent z powodzeniem przeniósł do gry duży i niezwykle zróżnicowany świat wykreowany przez Akirę Toriyamę, opracowując kilkanaście niezależnych lokacji, takich jak ziemie Kodaiho, pustkowie Gizard, Metropolis, Satan City, pałac Kamiego, krainę Karin, planetę Namek czy siedzibę Kai. Wiąże się z tym niestety pewien feler, moim zdaniem najpoważniejszy w całym projekcie, czyli wszechobecne ekrany wczytywania danych. Za każdym razem, gdy opuszczamy daną lokację - niezależnie od tego czy robimy to świadomie, czy postać przemieszcza się w trakcie cutscenki - przez kilkanaście sekund oglądamy planszę ładowania. Jest to bardzo uciążliwe, gdy np. wykonujemy liczne misje kurierskie, a w niektórych zadaniach pobocznych (gdzie bohater podróżuje po wielu krainach) - wręcz frustrujące. Zaburza to płynne i dynamiczne doświadczenie, jakie oferuje właściwa rozgrywka, mam więc nadzieję, iż wcześniej niż później doczekamy się poprawy w tej kwestii, tym bardziej, że mam ochotę do tej pozycji wracać. Kakarot jest bowiem wypakowany zawartością pod samo wieko, nie pozwalając na odłożenie pada. Oprócz rozbudowanego wątku głównego, czeka na nas kilkadziesiąt zadań pobocznych (z kilkoma perełkami, ale też ze zbyt wieloma zadaniami kurierskimi i obijaniem tych samych przeszkadzajek), treningi umożliwiające zdobycie nowych technik, usuwanie punktów zapalnych pełnych oszalałych wrogów (są znacznie silniejsi niż standardowe roboty czy Saibameni), zbieranie smoczych kul (można nawet wskrzeszać pokonanych wrogów), wyścigi robotów kroczących i poduszkowców (rewelacja!), gra w baseball, wyzwania w komorze grawitacyjnej, zbieranie przepisów i składników do potraw, kolekcjonowanie znajdziek w postaci screenów z serialowego DB (nostalgia!), uzupełnianie opasłej encyklopedii i jeszcze więcej!

Dragon Ball Z: Kakarot, czyli w prostocie siła

Dragon Ball Z: Kakarot - recenzja gry. Spełnienie marzeń widzów RTL 7

Jak już wspomniałem, Kakarot nigdy nie miał za zadanie zachęcić milionów ludzi do zakupu konsoli czy zaoferować nową jakość w gatunku japońskich erpegów. Gry na licencji Dragon Ball zawsze kierowane były do fanów tematu, którzy w większości ponad wszelkie inne kwestie stawiają wierność serialowym realiom, pomysłowość i przede wszystkim czystą zabawę. Na tej płaszczyźnie omawiany tytuł świetnie spełnia swoje zadanie, systemową prostotę odczytuję więc w tym przypadku jako zaletę. Wątek główny jest zupełnie liniowy, mamy jednak niemały wpływ na takie zagadnienia, jak styl walki, rozwój postaci czy korzyści płynące z zarządzania społecznością. Wraz z postępami w wątku fabularnym i wypełnianiu historii dodatkowych, pozyskujemy tzw. znaki dusz z podobiznami znanych postaci. Następnie przydzielamy sojuszników do jednej z siedmiu społeczności, m.in. wojowników Z, kucharzy czy techników. Najlepiej zestawiać ich ze sobą, mając na uwadze pewne zależności, np. pokrewieństwo (Bulma i jej ojciec) czy więzi przyjaźni (Mr Satan i Fat Buu). W ten sposób podnosimy poziom danej grupy, z czego czerpiemy później różne korzyści, jak zwiększona siła ataków fizycznych/ki, dłuższy efekt działania spożytych posiłków czy większa ilość punktów życia. Do dyspozycji oddano nam kilku grywalnych bohaterów, nad którymi przejmujemy kontrolę w określonych fragmentach scenariusza. Co ważne, wszystkie zdobyte przedmioty i środki dzielone są pomiędzy nich, nie trzeba zatem uzupełniać zapasów dla każdej postaci. Rozwój wojowników odbywa sie za to niezależnie, a fundamentalna zasada Dragon Balla obowiązuje również tutaj - im więcej walczymy, tym silniejsi jesteśmy. Rozwijamy postaci według własnego uznania, doskonalimy wypracowane schematy, eksperymentujemy z nowymi, wymieniamy ataki specjalne na mocniejsze, wreszcie zdobywamy kolejne transformacje i techniki.

System walki garściami czerpie z mechanik wypracowanych przy okazji wcześniejszych gier na licencji Dragon Ball, takich jak Budokai Tenkaichi i Xenoverse. Akcję obserwujemy więc z kamery ustawionej za plecami postaci, a środowisko, w którym toczymy starcia, jest w pełni trójwymiarowe oraz częściowo zniszczalne. Każdą postacią walczy się bardzo podobnie, domyślnie więc dysponujemy atakiem fizycznym ("kółko" na DualShocku 4), wiązką energii, czterema wybranymi superatakami (L1 oraz dowolny przycisk geometryczny), a z czasem opcją transformacji, która jednak pochłania ki. W Kakarot kluczem do zwycięstwa jest obserwowanie adwersarza i unikanie potężnych ataków, zwłaszcza tych animowanych (wróg świeci się wówczas na czerwono). Aby przerwać taki atak, należy użyć techniki o podobnej sile w krótkim okresie czasu (np. Kamehameha kontrująca Galick Gun), niekiedy też powstaje impas, a gracz musi energicznie naciskać "kwadrat", by wygrać. Dodajmy do tego możliwość bloku, teleportu, dashowania oraz zatrzęsienie przedmiotów wspomagających (dostępne są cztery kieszenie), a otrzymamy całkiem dużo opcji na pokonanie oponenta. Czasami pomaga nam postać kierowana przez konsolę, a podczas eksploracji możemy nawet formować czteroosobową drużynę - przydają się wówczas opcje przywoływania sojuszniczego ataku, możliwość ogłuszenia wroga oraz łączone superataki. Jeśli zaglądamy od czasu do czasu w system rozwoju postaci, a także posiadamy przy sobie przedmioty lecznicze, żaden oponent w wątku fabularnym nie pownien stanowić większego wyzwania. Jest przystępnie i efektownie niczym w anime, lecz tak właśnie miało być. Kakarot to gra skierowana do mainstreamowego odbiorcy w każdym wieku, w związku z czym nie ma tutaj mowy o systemie walki "na poważnie".

Dragon Ball Z: Kakarot, czyli stare i nowe

Dragon Ball Z: Kakarot - recenzja gry. Spełnienie marzeń widzów RTL 7

DBZ w interpretacji CyberConnect2 wygląda bardzo schludnie, nie tylko jak na japońską grę fabularną z segmentu AA. Art-style kreską nawiązuje do oryginalnego serialu Z, zwłaszcza Majin Buu Saga, co w mojej opinii było świetną decyzją. W połączeniu z technologią Unreal Engine 4, dało to bardzo dobry efekt - świat gry jest niezwykle plastyczny, kolorowy, postaci wydają się wyjęte wprost z anime, cudownie prezentują się wybuchy, efekty towarzyszące transformacjom i atakom specjalnym. Znaczenie ma także bardziej złożona geometria obiektów i lepszy interfejs niż w serii Xenoverse, choć rzecz jasna najpiękniejszą grą na licencji Dragon Ball wciąż pozostaje cudowne FighterZ. Szkoda, że autorzy - zapewne skrępowani kategorią wiekową przyznawaną przez PEGI, złagodzili tę wersję znanej historii, dlatego bohaterowie nie tracą kończyn (co w oryginale zdarzało się często, np. Piccolo czy Tenshinhanowi) ani nie krwawią (Vegeta starcia z Freezerem i Buu zapamiętał inaczej). W lwiej części lokacji podłoże pokrywają niskiej jakości tekstury, choć w pewnym stopniu rekompensują to pewne zabiegi formalne i przywiązanie do szczegółów, takie jak np. zniszczone stroje postaci w określonych fragmentach fabuły czy wspomniane już screeny z oryginalnego Dragon Ball prezentowane w jakości i formacie telewizyjnym z minionej epoki. Opowieść poznajemy w formie uproszczonych scen dialogowych oraz animowanych sekwencji na silniku gry, które prezentują się nad wyraz efektownie - zainscenizowane są podobnie jak w serialu, potrafią zachwycić dynamiką, oświetleniem oraz atmosferą pierwowzoru. Cały ten spektakl odbywa się w rozdzielczości Full HD i - nie licząc kilku momentów w bardziej złożonych lokacjach jak miasta czy wioski - stabilnych trzydziestu klatkach animacji na sekundę w przypadku podstawowego modelu PlayStation 4.

W recenzjach gier na licencji Dragon Ball, zwłaszcza tych z obecnej generacji konsol, po stronie minusów zapisywałem muzykę. Powód zawsze był ten sam - zamiast genialnych utworów Shunsuke Kikuchiego serwowano bezduszne "piłowanie", nie mające ze światem DBZ nic wspólnego. W przypadku Kakarot producent wykorzystał na szczęście klasyczne utwory, co pozytywnie przełożyło się na całe doświadczenie. W grze usłyszymy zatem m.in. kultowe Cha-La Head-Cha-La w kilku aranżacjach, We Gotta Power, obie wersje Prologue (różne dla trzech pierwszych rozdziałów i dla Majin Buu Saga), Subtitle I/II czy Kyoufu No Ginyu Tokusentai. Liczącą kilkadziesiąt utworów ścieżkę dźwiękową uzupełniają nowe utwory, z których większość stworzono specjalnie na potrzeby Kakarot. Posiadacze wersji Ultimate otrzymają wiosną dodatkowe jedenaście kawałków z anime, tylko dlaczego tak późno i za paywallem? Być może niektórzy polscy fani zapłaciliby za obecność lektora Zbigniewa Raciborskiego, francuskich aktorów głosowych i japońskie krzyki, ale wszystkiego mieć przecież nie można. Tak naprawdę polecam rzecz jasna grać z oryginalną ścieżką dialogową, gdyż seiyu z Kraju Kwitnącej Wiśni są bezkonkurencyjni, dodaje to też zabawie odpowiedniego klimatu. Masako Nozawa w roli Son Goku i jego synów, Toshio Furukawa podkładający głos pod Piccolo, Norio Wakamoto jako Cell czy będącego Freezerem Ryuseiego Nakao zawsze słucha się z wielką przyjemnością. W opcjach dostępny jest również angielski voice-acting, a zatem i fani są syci, i hamburgery całe. Rodzimych graczy ucieszy ponadto lokalizacja kinowa, której - poza tłumaczeniem niektórych imion i nazw własnych - ciężko coś zarzucić.

Dragon Ball Z: Kakarot, czyli od korporacji dla fanów

Długo przyszło czekać fanom Son Goku i spółki na solidny tytuł powstały z myślą o konsolach stacjonarnych, nie będący przy tym bijatyką. Dragon Ball Z: Kakarot jest udaną próbą połączenia gry fabularnej z wcześniejszymi dokonaniami producentów w tym temacie, spiętą znaną i kochaną przez miliony ludzi historią o grupie wojowników, którzy nigdy się nie poddają. Wierność serialowym realiom, mnogość i przystępność systemów, a nade wszystko poczucie dobrej zabawy, bogactwo treści i atrakcyjna powierzchowność w pełni zrekompensowały mi liczne ekrany ładowania danych, powtarzalność zadań opcjonalnych czy pewne uproszczenia w mechanice. Choć pod niektórymi względami ubogi jako erpeg, Kakarot jest jedną z najlepszych rzeczy, jaką otrzymali gracze będący fanami tego uniwersum.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Dragon Ball Z: Kakarot

Atuty

  • Klasyczna historia w ujęciu RPG
  • Wierność serialowym realiom
  • Przystępny system walki
  • Liczba aktywności
  • Oprawa graficzna
  • Muzyka z anime
  • Japońscy seiyu

Wady

  • Zatrzęsienie ekranów wczytywania
  • Powtarzalność zadań pobocznych
  • Część utworów za paywallem

Choć nie jest doskonały, Kakarot to jeden z najlepszych tytułów na licencji Dragon Ball dostępny na konsolach. Gramy, nie ziewamy!
Graliśmy na: PS4

Michał Włodarczyk Strona autora
cropper