Ben 10: Wyprawa po moc – recenzja gry. Mały chłopak na tym świecie...
Troszkę przyszło nam czekać na kolejną grę osadzoną w uniwersum Ben 10. I choć najnowszy tytuł kierowany jest głównie do najmłodszych widzów, to starsi, którzy uwielbiają serialową animację, także powinni się w niej odnaleźć. Jesteście ciekawi dlaczego? Przeczytajcie naszą recenzję gry Ben 10: Wyprawa po moc, aby znaleźć odpowiedź na to oraz wiele innych pytań odnośnie do tego tytułu.
Słowem wstępu, na dokładniejsze rozpoczęcie recenzji , nadmienię, że od zawsze byłem fanem serialu „Ben 10”. Od pierwszej, oryginalnej (najlepszej!) serii, aż po reboot, który trafia do mnie już nieco mniej. Mimo tego piszę tę recenzję z perspektywy fana całego uniwersum oraz postaci, które w nim występują. Chyba po prostu miałem szczęście dorastać z tymi odcinkami, a umówmy się... Który młody chłopak nie byłby zafascynowany rówieśnikiem ze zdolnością przybierania form przeróżnych kosmitów?
Oczywiście gdzieś obok tego całego szału były także gry oparte na popularnej marce. Również one nie mogły mnie ominąć, choć w ostatnich latach nieco przystopowałem – było wiele ważniejszych rzeczy do sprawdzenia, a jak mówiłem, „odświeżone” przygody młodego Bena niespecjalnie do mnie trafiały. Cóż, nie jestem już grupą docelową, więc podobnież nie jestem tym zjawiskiem zaskoczony.
Słowem wstępu...
Ben 10: Wyprawa po moc, a więc tytuł, którego recenzji się podejmę, to ciekawa propozycje opracowana przez mikre studio PHL Collective. Ekipa wydała wcześniej tylko mało znany „ClusterPuck 99”, więc jest to dla nich debiut przy projektowaniu czegoś na tak dużej licencji. Historia opowiada oczywiście o tytułowym Benie Tennisonie, który przed kilkoma laty wszedł w posiadanie kosmicznego zegarka zawierającego DNA przeróżnych ras potworów.
Gra rozpoczyna się w momencie, gdy podczas jednej z letnich przejażdżek z dziadkiem Maksem i Gwen, zostajemy zaatakowani przez doskonale znanego z animacji czarnoksiężnika Hexa, który dezaktywuje nasz wypasiony zegarek i wywołuje kolosalny chaos w całej okolicy. Teraz będziemy musieli nie tylko odzyskać możliwość transformacji, ale także pomóc ogromnej liczbie mieszkańców, aby ponownie mogli żyć w spokoju i delektować się pięknem każdego kolejnego dnia.
Zadań w Ben 10: Wyprawa po moc jest bardzo dużo!
Misje dzielą się na trzy podstawowe kategorie: Misje Główne, Misje Poboczne oraz Zadania. Te pierwsze związane są oczywiście z podstawową osią fabularną, gdzie odzyskujemy powoli dostęp do naszych kosmitów i próbujemy dokopać Hexowi. Drugie, oczywiście opcjonalne - są to zazwyczaj podstawowe czynności, związane z mieszkańcami. Ostatnie, które widnieją w menu jako „Zadania”, mogą być wykonywane w trakcie robienia Misji. Te z kolei opierają się o typowe. „znajdź i zniszcz”.
Wachlarz czynności w recenzowanej pozycji jest naprawdę szeroki. Od prostych misji (które zdarzają się w gruncie rzeczy najczęściej) w stylu „przynieś, podaj i pozamiataj”, przez różnego rodzaju przesuwanie wielkich kamieni, omijanie pułapek i palenie pól ze zbożem, aż po chwytanie żab i pluskanie drwali wywarem wywołującym dynamiczny wzrost zarostu na twarzy!
Serio ciężko się nudzić, zawsze znajdzie się coś do roboty, albowiem do trzech wspominanych wyżej kategorii dochodzą także czynności, na które możemy natknąć się po drodze. W ich skład wchodzi choćby niszczenie zaklętych kryształów rozsianych po mapie, dokopywanie złemu Decybelowi czy szukanie różnego rodzaju odznak i artefaktów. Jest ogromny potencjał na platynowanie i chyba się o to pokuszę.
Kluczowi są kosmici
W historii gier o Benie bywały wzloty i upadki. W tych gorszych produkcjach nieco doskwierało mi to, że w gruncie rzeczy kosmici niewiele się od siebie różnili. Wizualnie byli inni, ale jeśli chodzi o ich użyteczność, to jednocześnie mógłby być jeden, ale z różnymi teksturami ataków. Tutaj, choć w walce wypadają podobnie, to każdy z nich ma pewne umiejętności specjalne, które mogą pomóc nie tylko w misjach, ale także w przemierzaniu świata.
Aby nie być gołosłownym - Inferno ma podwójny skok, Czteroręki może niszczyć ściany i przenosić ciężkie rzeczy, a Diamentogłowy potrafi wytwarzać ślizgawkę z lodu! To wszystko daje poczucie dużej swobody w otwartym świecie i sprawia, że aż chce się korzystać z różnych kosmitów. Co więcej, gdy misje tego wymagają, rzeczywiście czujemy, że jest to „po coś”, a nie tylko, aby na chwilkę się przemienić. Widać, że twórcy podeszli do tej kwestii z dużą pieczołowitością. I świetnie, bo przecież to jest fundamentem fenomenu animacji.
Podobnie Ben, który w swojej prawdziwej postaci, po naciśnięciu R2/RT, wyciągnie hulajnogę i będzie mógł jeździć nią po świecie, a także korzystać z różnego rodzaju ramp, które ułatwią nam podróżowanie. Świetna decyzja twórców recenzowanego Ben 10: Wyprawa po moc – szczególnie jeśli zwrócimy uwagę na to, jak dużą popularnością wśród dzieciaków cieszy się dziś ten sprzęt. Wszędzie widzę ich na hulajnogach i to bynajmniej nie elektrycznych.
Ben 10: Wyprawa po moc nie jest bezbłędne
Choć można by pomyśleć, biorąc pod uwagę, w jakich superlatywach pisałem poprzednie akapity tej recenzji, że ów tytuł jest nieskazitelny, to niestety prawda jest nieco inna. Jak to bywa w podobnych grach, tu także pojawiło się kilka błędów, które mogą stanowić dla niektórych osób przeszkodę nie do przeskoczenia. Z perspektywy „gracza” największym minusem okazały się spadki klatek w bardziej zaludnionych miejscach. Choć gra w żaden sposób nie wygląda na taką, która mogłaby się ścinać, niestety ma to miejsce. Nie przesadnie często, ale potrafi przeszkadzać.
Kolejna sprawa to brak dubbingu. Są oczywiście napisy, a oryginalni aktorzy głosowi wypadają super, ale dla dzieci w polskich domach może być to niewystarczające. Najmłodsi mogą mieć problem, by skupić się jednocześnie na graniu i czytaniu tekstu (zakładając, że już to umieją), więc będzie to dodatkowy obowiązek dla rodzica. Cóż, nic niemożliwego, ale brak znanego głosu może powodować mały dysonans.
Czy więc warto?
Tak - jeśli spełniasz jeden z dwóch warunków. Albo jesteś ogromnym fanem uniwersum, a możliwość biegania po mapie Szybciorem Cię jara, albo po prostu chcesz sprezentować grę komuś młodszemu. W innym wypadku możesz się bardzo szybko odbić. Dla zaprawionej osoby, która po prostu potrafi zgrabnie operować padem, recenzowany Ben 10: Wyprawa po moc nie będzie stanowić absolutnie żadnego wyzwania.
Świetną opcją jest także Tryb Kooperacji, który doskonale sprawdza się, jeśli chcemy nie biernie, ale czynnie wspierać naszego młodszego kompana. Podczas gdy jeden z graczy wciela się w Bena, drugi może przejąć panowanie nad Kevinem. Ten ma oczywiście te same transformacje z identycznymi zdolnościami, ale ubrane w szatę graficzną tożsamą ze zbuntowanym, czarnowłosym nastolatkiem. Za to duży plus!
To gra banalna, w której w gruncie rzeczy śmierć oznacza krótką pauzę i powrót do momentu sprzed chwili. Pozycja jest serio prosta i biorąc pod uwagę, do kogo jest kierowana, stanowi to jej ogromny plus. Wydaje mi się, że dostaliśmy najlepszą grę z uniwersum Ben 10, jaka się kiedykolwiek pojawiła. Tak więc, jeżeli masz ochotę odprężyć się przy słodkiej i miłej platformówce - możesz brać. Jeśli natomiast masz brata, bratanka, młodszą kuzynkę i tak dalej, którzy są fanami świata z recenzowanego tytułu, to właśnie znalazłeś idealny prezent na Wigilię. Polecam!
Ocena - recenzja gry Ben 10: Wyprawa po moc!
Atuty
- Dużo postaci znanych z animacji
- Otwarty i kolorowy świat
- Mnóstwo zagadek środowiskowych
- Kosmiczne transformacje
- Poziom trudności świetnie dopasowany do młodych graczy
- Wysoka różnorodność misji
- Tryb Kooperacji
Wady
- Występujące spadki klatek
- Brak polskiego dubbingu
- Wyłącznie dla dzieci i największych fanów
Ben 10: Wyprawa po moc to jedna z najlepszych gier traktujących o znanym uniwersum i jednocześnie jedna z ciekawszych produkcji platformowych na licencji, w jaką możecie zagrać ze swoim młodszych rodzeństwem albo dziećmi.
Graliśmy na:
PS4
Który news z tego tygodnia najbardziej Cię zainteresował?
Przeczytaj również
Komentarze (7)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych