Ys Origin – recenzja gry. Po trupach na szczyt

Ys Origin – recenzja gry. Po trupach na szczyt

Patryk Dzięglewicz | 19.10.2020, 22:30

Mania portowania starszych gier na obecne, w danej chwili na rynku, platformy zaczyna mi się przejadać, ale są tytuły, które pomimo wielu lat na karku wciąż chce się przechodzić. Wiele  świetnych „indyków” stara się im dorównać, ale nie jest po prostu w stanie. Taką grą jest Ys Origin – wpychana niemal wszędzie gdzie się da, a jednak wciąż dająca sporo przyjemności i o tym właśnie będzie ta recenzja.

Ys Origin od Nihon Falcom wydany pierwotnie na komputery PC tylko w Japonii w 2006 roku był mokrym snem fanów serii i w ogóle całej japońszczyzny. W tamtym czasie tytuł należał do tych nie do ujrzenia poza KKW, jak zresztą wiele innych, aż musiał się dorobić własnej, fanowskiej, anglojęzycznej łatki. Jednak klimat powoli się zmieniał i wytęsknieni zachodni gracze dostali oficjalnie ten tytuł sześć lat później. Konsolowa brać musiała poczekać jeszcze kilka kolejnych lat by otrzymać własne wersje i jak widać nie mogło się bez niej obejść także Nintendo Switch. Czy warto nadal spędzić czas z tym staruszkiem? Jak najbardziej, ale o tym w dalszej części recenzji.

Dalsza część tekstu pod wideo

Świat Ys 700 lat wcześniej

Ys Origin – recenzja gry. Po trupach na szczyt

Ys Origin to prequel całej serii znakomitych JRPG-ów akcji mającej korzenie jeszcze w latach osiemdziesiątych XX wieku z rudowłosym młodzieńcem Adolem (aczkolwiek tym razem niemal bez niego). Sam świat Ys nawiązuje do jednego z z wielu mitycznych, zatopionych lądów, dzisiaj lokalizowanego nieopodal francuskiej Bretanii. W tym odcinku akcja gry toczy się 700 lat przed pierwszymi wyprawami naszego wędrowniczka i przedstawia przyczyny upadku starożytnej cywilizacji, której relikty odkrywał podczas swoich wojaży.

W dawno minionych czasach krainą rządziła wysokorozwinięta magiczna cywilizacja, która uległa inwazji demonów. Dwie młode boginie zdołały jednak uratować wielką świątynie wraz niedobitkami mieszkańców, unosząc ją w niebiosa. Piekielne kreatury to jednak uparte bestie, więc zbudowały gigantyczną wieżę, by dostać się i tam. Niestety obie panny w tajemniczych okolicznościach opuściły swój posterunek, a wszystkie ślady prowadzą ku wieży, gdzie rusza ekspedycja ratunkowa. W jej składzie (nie)przypadkowo znajdują się: nastoletnia wojowniczka Yunica Tovah oraz młody mag Hugo Fact. Czyimi losami pokieruje gracz zależy już tylko od niego, ale warto wiedzieć, że po przejściu oboma bohaterami odblokowujemy postać Clawa, którego opowieść nie jest stuprocentową kalką losów wspomnianej dwójki. 

Ys Origin – staruszek pełen werwy

Ys Origin – recenzja gry. Po trupach na szczyt

Fabuła recenzowanego Ys Origin do rozbudowanych raczej nie należy, choć i tak jest lepiej niż w kanonicznych odsłonach. Historia posiada jednak swój urok dzięki dwójce naszych bohaterów. Osobiście wybrałem Yunikę, której nieustępliwość w dążeniu do celu czyni z niej postać wartą zapamiętania. W sumie dostaliśmy prostą, ale naprawdę wciągająca bajkę o walce dobra ze złem na dwa-trzy wieczory w magicznym świecie skazanym prędzej czy później na zagładę.

Z drugiej strony, by nie było zbyt różowo spory zgrzyt stanowią nieliczne filmiki animowane. Pozostawiono je w oryginalnej rozdzielczości, a że gra pochodzi z 2006 roku, można się domyślić, jak nieprzyjemnie się je dzisiaj ogląda. Zauważyłem też kilka momentów, kiedy animacją potrafiło ostro szarpnąć oraz rozmazy obrazu, gdy pojawiały się/znikały dodatkowe obiekty czy postacie (z czym nie spotkałem się w wersji na PS4). Poza tym oryginalna japońska wersja pecetowa Ys Origin posiadała dubbing w kluczowym momentach scenariusza, zaś w konsolowej (podobnie jak w wersji ze Steama), czyli również i na Switch go wycięto. Sama muzyka natomiast świetnie pasuje do klimatu gry, zresztą energetyczne rytmy zawsze zachęcały do zabawy. Wracając jednak do wspomnianych niedomagań, na szczęście występują na tyle rzadko, by zawracać sobie nimi głowę.

Krwawa jatka w kobiecym wydaniu

Ys Origin – recenzja gry. Po trupach na szczyt

Chociaż rozgrywka Ys Origin to proste połączenie siekanki, platformówki i elementów RPG, wciąż sprawia frajdy. Ponadto mamy dość dużą swobodę w eksplorowaniu wieży i często wracamy do wcześniej niedostępnych miejsc, dzięki czemu tytuł da radę podciągnąć też pod gatunek metroidvanii. W skrócie – pokonujemy kolejne pietra wieży, by dostać się na szczyt. Po drodze z przyjemnością szlachtujemy napotkanych przeciwników i skaczemy po platformach. Szukamy tez przedmiotów pozwalających dostać się w niedostępne wcześniej miejsca. Prosta, jednak dająca sporo radości zabawa, zwłaszcza że sterowanie padem jest całkiem wygodne. 

Wisienką na torcie, o której warto wspomnieć recenzując Ys Origin są walki z wielkimi bossami, których by pokonać, trzeba wykazać się sprytem i znaleźć ich czuły punkt, co często będzie wymagało skakania po nich. Poziom trudności jednakże jest dość niski, bowiem stosunkowo niedługi (jak na gatunek) grind wystarcza na szybki awans postaci. Spodobał mi się za to pomysł z wykupywaniem usprawnień za klejnoty, co stanowi niezłą zachętę do szlachtowania hord potworów. Początkującym graczom polecam zabawę Yunicą, której topór, moim zdaniem sprawia solidniejszy łomot niż słabe pociski Hugo.

Nowa platforma, ale Ys Origin takie jak dawniej

Ys Origin, mimo czternastu lat na karku, to wciąż świetny umilacz czasu, wobec którego żaden wielbiciel kolorowych jRPG-ów akcji i starej szkoły nie powinien przejść obojętnie. Straszny z niego pożeracz czasu, lecz kończy się szybciej niż myślimy. Polecam każdemu, kto tęskni za dawnymi tytułami z duszą, i chciałby bawić się z tą produkcją również na Nintendo Switch.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Ys Origin

Atuty

  • Nieskomplikowana, ale interesująca historia
  • Dwie ciekawe postacie do wyboru (plus trzecia "ukryta")
  • Szybkie i wciągające walki
  • Elementy metroidvanii
  • Zasadniczo pod względem technicznym całkiem udany port na Switcha…

Wady

  • …ale bez drobnych zgrzytów obyć się nie mogło
  • Okropne filmiki animowane
  • Krótka
  • Mimo wszystko to tylko port bez większych zmian i dodatków

Udane przeniesienie na konsolę Nintendo perełki gatunku jRPG sprzed niemal 15 lat. Szkoda tylko, że zmian w stosunku do oryginalnej wersji nie ma praktycznie żadnych. Mimo to obcowanie z tym tytułem wciąż sprawia masę radości.
Graliśmy na: NS

Patryk Dzięglewicz Strona autora
Były recenzent na PS Site, obecnie pisze dla PPE.pl. Uwielbia japońskie gry RPG, japońską animację, strategie i książkową fantastykę. Interesuje się historią, geopolityką oraz kolekcjonuje figurki i anime. Z wykształcenia technik ochrony środowiska oraz laborant. Tworzy teksty o grach od ponad 15 lat z dorobkiem ponad setki recenzji.
cropper