Hyrule Warriors: Age of Calamity- recenzja gry. Jak do tego doszło, nie wiem
Nagłą zapowiedź sequela znakomitego Hyrule Warriors przyjąłem z nieukrywanym entuzjazmem. Hyrule Warriors: Age of Calamity od ujawnienia wydawał się nie lada gratką. Prequel do fantastycznego The Legend of Zelda: Breath of the Wild polany sosem musou? To nie mogło się nie udać! Prawda...? Zapraszam do recenzji.
Nie jestem jakimś wielkim fanem musou jako takiego, ale mam jakąś słabość do tych opartych na IP Nintendo. Zarówno przy Hyrule Warriors jak i Fire Emblem Warriors bawiłem się świetnie, a ten pierwszy przypadł mi do gustu tak bardzo, że ostatecznie grałem w oryginał na Wii U, wersję na 3DS i remaster na Switcha. Cóż, miłość do Zeldy robi swoje. Kiedy Nintendo niespodziewanie zapowiedziało nową odsłonę Hyrule Warriors, które miało opowiedzieć historię tego co wydarzyło się w Hyrule na sto lat przed wydarzeniami w The Legend of Zelda: Breath of the Wild, nie ukrywałem podekscytowania. Śledziłem każdy news, każdą informację, każdy przeciek i analizę, a kiedy wyszło demo, natychmiast je pobrałem i... zacząłem się obawiać pełnej wersji. Ale zacznijmy tę recenzję od początku.
Opowiem Ci, co wydarzyło się sto lat temu w Hyrule Warriors: Age of Calamity
No ale dobrze, co z rozgrywką w Hyrule Warriors: Age of Calamity? Wszak to przecie mięsko każdego szanującego się musou. Spieszę donosić, że w tej kwestii jest jak najbardziej poprawnie choć nie idealnie. Nadal mamy tu do czynienia z prostym w teorii systemem walki składającym się z prostych cobosów lekkich i ciężkich ciosów, ale na tym przyjemności się nie kończą. Każda z dostępnych postaci ma swoją unikalną umiejętność (np. Link uzbrojony w klasyczny miecz i tarczę może korzystać z łuku, Revali wznosi się w powietrze), naturalnie wszyscy mają swoje specjalne ataki, które możemy odpalać po naładowaniu paska, każdy wojownik może też korzystać z dobrodziejstw run Sheikah Slate, tj. bomby, magnesu, lodu i czasu i dodatkowo jeszcze, o ile tylko na to pozwalają ‘zapasy’, możemy korzystać z trzech różdżek ognia, lodu i elektryczności.
Całkiem sporo, a kiedy weźmiemy pod uwagę jeszcze to, że każdą dostępną postacią gra się zupełnie inaczej, niektóre mają bardzo fajne mechaniki zbudowane wokół siebie, więc otrzymujemy tu naprawdę dużo możliwości i rozgrywka nie sprowadza się całkowicie do klepania jednego, dwóch przycisków. Fantastycznym dla mnie motywem było to, że wzorem BOTW, unikając ataku w ostatnim momencie odpalamy Flurry Rush, dzięki czemu mocno uszkodzimy przeciwnika, a postacie z tarczą jak np. Link mogą parować ciosy przeciwników. I tak, nadal możemy odbijać lasery Guardianów i są satysfakcjonujące jak nigdy dotąd.
Miłą odskocznią od normalnej walki są w Hyrule Warriors: Age of Calamity również sekwencje w których siądziemy za sterami ogromnych Divine Beasts, gdzie będziemy mordować dosłownie tysiące przeciwników w czasie trwania misji. Każda z bestii ma swoje unikalne ataki i choć czasem sterowanie nimi bywało dość koślawe, tak doceniam próbę urozmaicenia rozgrywki. Wracając do postaci, to tradycyjnie przyjdzie nam się wcielić w Linka, dodatkowo zagramy wspomnianymi wcześniej Czempionami, Zeldą, Impą i jeszcze kilkoma innymi, nierzadko zaskakującymi postaciami które odblokujemy w trakcie historii lub wykonywania zadań pobocznych. Każdy wojownik jak już wspomniałem wyżej ma swoje unikalne combosy i umiejętności do użycia w walce, ale też każdy z nich ma unikalny typ broni którą włada. Te, możemy zdobywać w trakcie wykonywania misji głównych lub pobocznych razem z setkami innych surowców potrzebnych, w zasadzie do większości innych rzeczy w grze, w tym do udoskonalania naszych herosów.
Na szczególne wyróżnienie zasługuje tu sama postać Linka, bo ten nie dość, że może walczyć różnymi broniami, co przekłada się na osobne combosy i umiejętności specjalne, to jeszcze możemy mu zmieniać ciuszki wzorem BOTW. Te zdobywamy w trakcie gry i nic nie stoi na przeszkodzie, by już na starcie ściągnąć naszemu protagoniście wszystkie ubrania, by ten heroicznie zabijał hordy przeciwników w samych gaciach. Szkoda tylko, że ciuchy mają charakter czysto kosmetyczny, nie podbijają żadnych statystyk. Zwyczajem w Hyrule Warriors jest ulepszanie naszych postaci, czy to poprzez zdobywanie bądź wykonywanie lepszych broni, czy zdobywanie większej ilości serc, bogatszych combosów, większej ilości pasków specjalnego ataku i tak dalej. Nie inaczej jest tutaj, z pokonywanych wrogów na misjach będziemy zdobywać setki różnych surowców i przedmiotów potrzebnych do wykonywania subquestów, które będą rozwijać wojowników. Co to za subquesty?
Panie, kto to Panu tak nadziabał w tym Hyrule Warriors: Age of Calamity
Twórcy Hyrule Warriors: Age of Calamity wpadli na ciekawy pomysł, który moim zdaniem został średnio wykonany. Otóż, chyba chcąc zobrazować ogrom Hyrule, postanowili praktycznie wszystkie opcje gry dostępne zwyczajowo z poziomu menusów, takie jak właśnie ulepszanie postaci, broni, wybór misji czy zakupy w sklepie, umieścić na mapie gry w postacie różnorakich ikonek. Na papierze brzmi to faktycznie dobrze, po prostu dostajemy jedną wielką interaktywną mapę z mnóstwem opcji na niej, ale no właśnie. Mnóstwo opcji. W pewnym momencie gry jak mapę zalała mi kolejna fala ikonek, poczułem się jakbym grał w Forza Horizon 4, która systematycznie rzucała w gracza tabunami znaczników. W praktyce więc działa to raczej średnio i szczerze czułem zmęczenie kiedy co chwila wykonując jedną z dostępnych misji pobocznych odblokowywałem kolejne. I kolejne. I kolejne... A jeszcze więcej się pojawiało po ukończeniu następnej misji fabularnej.
Developerzy chyba pomyśleli, że niektórych może męczyć taka forma przedstawienia opcji gry, więc całość nadal jest dostępna z poziomu jako tako wygodnych menusów sensownie pogrupowanych, ale obsługa tegoż chwilami sprawiała problemy. Przynajmniej tyle, że wykonane misje ładnie się wyszarzają i nie rzucają się aż tak bardzo w oczy po wykonaniu. Najważniejszymi zadaniami jakie możemy wykonywać na mapie dzielą się na 3 grupy: misje główne, polegające na, cóż, pchaniu fabuły do przodu walcząc na sporych mapach z tabunami przeciwników i wykonując różnorakie zadania i trwają one tak z 20-25 minut. Mamy misje poboczne, które również polegają na wycinaniu w pień przeciwników w specjalnych warunkach, trwające 5-10 minut i wreszcie mniejsze zadania, które wykonujemy po prostu z poziomu mapy dostarczając potrzebną ilość wymaganych surowców.
Te ostatnie najczęściej skutkują właśnie ulepszaniem naszych herosów, ale mogą nam odblokować też nowe usługi np. u kowala, nowych handlarzy u których kupimy surowce potrzebne do wykonania innych zadań bądź składniki do przepisów, zniżki w konkretnych regionach Hyrule i tak dalej. Oczywiście, warto nadmienić, że spora ilość misji pobocznych w Hyrule Warriors: Age of Calamity wymaga od nas konkretnej postaci na minimalnym wymaganym poziomie, dlatego by ograniczyć grind postaciami mamy dostęp do opcji trenowania naszych herosów za Rupee, które naturalnie zdobywamy w grze. W tym momencie warto chyba zaznaczyć, że ukończenie fabuły zajęło mi około 20 godzin, a w ramach tego ukończyłem około 60% całości, na którą składają się wymienione wyżej grupy zadań.
Stara przypadłość
Zostając jeszcze chwilę w recenzowaniu samej walki, to niestety Hyrule Warriors: Age of Calamity cierpi na tę samą przypadłość co Breath of the Wild a mianowicie stosunkowo małą różnorodność przeciwników. Ciągle walczymy z zastępami tych samych przeciwników, co najwyżej w różnych kolorach. Twórcy gry pokusili się o dodanie paru 'żywiołowych' wariantów znanych większych przeciwników więc możemy trafić np. na lodowego Moblina, ogniowego Guardiana albo elektrycznego Lynela, ale poza tym nie można liczyć na zbyt wiele. Przynajmniej tyle, że czasem walczymy też z 'tymi dobrymi' z różnorakich fabularnych powodów, więc przetrzepiemy też szeregi zwykłych postaci takich jak Hylian, Goronów czy Zorów. Na osobny akapit zasługuje motyw ulepszania broni, które udoskonalamy u kowala. Zdobyte podczas wykonywania zadań bronie dla danej postaci możemy łączyć w jedną, lepszą, z mocniejszym atakiem i bogatszym zestawem skilli.
Skille broni prezentowane są jako symbole o różnych kształtach i jest to o tyle istotne, że jeśli podczas łączenia broni dodamy do niej umiejętność o takim samym symbolu jak skill już w niej istniejący, to broń dostanie dodatkową premię do ataku, a i same skille o tym symbolu również będą sprawniejsze. Z czasem można też odblokować możliwość zwolnienia slotu na skilla, zwiększyć maksymalny poziom broni, by ją dalej ulepszać. Grając w Hyrule Warriors: Age of Calamity nie mogłem pozbyć się wrażenia, że przy okazji rozwinięcia samego rdzenia rozgrywki o ciekawsze combosy i bardziej różnorodne postacie, ułatwiono trochę rozgrywkę i uprzyjemniono też samą potrzebę grindowania. Przed każdą misją możemy, o ile mamy składniki i przepisy, przygotować potrawy, które dadzą nam boosta do różnych statystyk, sporo ulepszeń postaci jest wspólnych (np. +2 serca dla każdego herosa, podbicie obrony, zdobytego doświadczenia), poziomy zdobywamy naprawdę szybko a i podbijanie leveli postaciom za kasę też nie jest jakoś specjalnie drogie, więc nigdy nie czułem, żeby gra mnie jakoś specjalnie blokowała i zmuszała do żmudnego grindu.
Podobnie czuję, że nie ma dużej potrzeby powtarzania ciągle tych samych zadań celem farmienia przedmiotów bo samych dodatkowych misji jest po prostu tak wiele i nie ma większego powodu by powtarzać te już ukończone. Jasne, kiedy chce się zaliczyć grę na sto procent to bez delikatnego zbieractwa się nie obędzie, ale nie jest to poziom poprzednich odsłon. Zaliczam to na plus, bo choć musou głównie opiera się na grindzie, fajnie jednak gdy ten proces jest uproszczony.
Wszystko pięknie, ale Hyrule Warriors: Age of Calamity ma swoje problemy
Przechodzimy do najbardziej newralgicznego temu recenzji Hyrule Warriors: Age of Calamity, a mianowicie dźwięku i szeroko rozumianej grafiki. Dźwiękowo jest fantastycznie, wszystkie cutscenki są w pełni udźwiękowione, głosów użyczyli (wydaje mi się) te same osoby, które dubbingowały Breath of The Wild, muzyka pełna jest nowych aranżacji znanych utworów, kilka nowych kawałków też się trafiło, absolutnie nie ma tu do czego się przyczepić. Graficznie rzecz biorąc, w skrócie: gra wygląda jak Zelda Breath of the Wild. Jest kolorowo i po prostu ślicznie. Na mapach, które wydają się żywcem przeniesione z BOTW możemy niszczyć różne elementy otoczenia takie jak skrzynki, ścinać drzewa, trawę. Twórcy ogólnie bardzo mocno przyłożyli się do materiałów źródłowych i genialnie oddano klimat Zeldy sprzed trzech i pół roku grafikami, menusami, opcjami, dźwiękami, wszystkim. Czasem czułem jakbym faktycznie grał w prawowity prequel hitu Nintendo.
Problemem jednak i to ogromnym jest frametrate. Niestety, jest on zwyczajnie tragiczny, gra celuje w 30 klatek na sekundę zarówno w trybie przenośnym jak i stacjonarnym, ale bardzo rzadko kiedy je faktycznie utrzymuje. Klatki w trakcie walki spadają jak szalone, przy większych rozróbach patrzymy dosłownie na pokaz slajdów i straszliwie to wybija z rytmu. Nie przeszkadza to aż tak bardzo, żeby od razu grę nazywać niegrywalną, ale nie jest to szczyt komfortu. Nie mam pojęcia co tu się podziało, bo np. takie Fire Emblem Warriors wyglądające wcale nie gorzej niż Hyrule Warriors: Age of Calamity chodzi w stabilnych albo w 30 albo w 60 klatkach w zależności od wybranego trybu. Tu nie dość, że czegoś takiego nie ma, to nawet tych 30 klatek nie trzyma i to pomimo zaimplementowania dynamicznej rozdzielczości, która potrafi spaść do radykalnie niskich wartości w szczególności w trybie przenośnym.
Dodajmy do tego chwilami przydługawe loadingi, tragiczny popup zarówno przeciwników jak i elementów otoczenia i nadal irytującą kwestię rozmów postaci w formie tekstowej w ferworze walki. Czasem ciężko się skupić jednocześnie na tłuczeniu kolejnych tłumów przeciwników przy jednoczesnym czytaniu tego co postacie mają do powiedzenia (bo akurat te dialogi nie są udźwiękowione). Ciekawi mnie w jakim kierunku twórcy rozwiną Hyrule Warriors: Age of Calamity. W końcu to musou więc spodziewam się co najmniej paru DLC z mniejszą bądź większą zawartością, ale liczę przede wszystkim na to, że twórcy dopracują płynność rozgrywki. Podsumowując recenzję: Age of Calamity jest naprawdę solidną i przyjemną grą w którą myślę, że warto zagrać. Twórcy zdecydowanie przyłożyli się tu do roboty i wzorowo przenieśli świat Breath of the Wild do Age of Calamity. Szkoda tylko tych problemów z wydajnością i przekombinową mapą...
Ocena - recenzja gry Hyrule Warriors: Age of Calamity
Atuty
- Różnorodność postaci
- Przyjemna rozgrywka
- Odhaczanie kolejnych zadań na mapie wciąga
- Muzyka
- Przywiązanie do materiału źródłowego
Wady
- Historia
- Framerate
- Nie do końca udany pomysł z mapą jako menu
- Małe zróżnicowanie przeciwników
- Mimo wszystko, powtarzalna rozgrywka
Udany powrót do świata The Legend of Zelda: Breath of the Wild. Poczekajcie na poprawę płynności i przymknijcie tylko oko na historię.
Graliśmy na:
NS
Przeczytaj również
Komentarze (35)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych