Solar Ash - recenzja gry. Surrealistyczna podróż, w której Jet Set Radio spotyka Shadow of the Colossus

Solar Ash - recenzja gry. Surrealistyczna podróż, w której Jet Set Radio spotyka Shadow of the Colossus

Roger Żochowski | 07.01.2022, 22:30

Solar Ash, nowa gra twórców świetnego Hyper Light Drifter, to jeden z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie indyków. I choć deweloperom nie udało się przebić swojego poprzedniego dzieła, to surrealistyczna przygoda warta jest grzechu. Zapraszam do recenzji.

Przyznam, że Heart Machine trochę mnie zaskoczyło koncepcją recenzowanego Solar Ash, które dzieli ten sam wszechświat z poprzednią produkcją studia. Twórcy nie tylko zmienili perspektywę, ale również przemodelowali gameplay. RPG akcji ewoluował w platformówkę 3D, mocno nastawioną na swobodną eksplorację świata. Ale sprowadzenie Solar Ash do miana platformówki byłoby krzywdzące - to swoista hybryda kultowego w niektórych kręgach Jet Set Radio z Shadow of the Colossus. Zaintrygowani?

Dalsza część tekstu pod wideo

Na ratunek planecie 

Solar Ash - recenzja gry. Surrealistyczna podróż, w której Jet Set Radio spotyka Shadow of the Colossus

Fabuła z początku wydaje się dość zakręcona z racji zasypania nas całą masą terminów i nazw. W gruncie rzeczy nie stanowi ona jednak najmocniejszego punktu programu i można ją streścić następująco - wcielamy się w Rei, badaczkę pustki (voidrunner), która zanurza się w czarnej dziurze aby uratować swoją planetę przed wchłonięciem przez siłę zwaną Ultrapustka. Przenosimy się więc do mrocznego wymiaru, który pożera kolejne światy, a naszym zadaniem jest aktywowanie Gwiezdnego Ziarna, urządzenia zaprojektowanego przez badaczy pustki do niszczenia czarnych dziur, które ma uratować planetę przed zagładą. Ale żeby to zrobić trzeba będzie pokonać kilku kolosów, co za każdym razem wiąże się też ze spotkaniami z tajemniczą istotą, która zdaje się pociągać za wszystkie galaktyczne sznurki. Solar Ash zaskakuje, jak na to studio, liczbą dialogów, bo poza naszym towarzyszem, z którym możemy pogawędzić przy checkpointach, spotkamy na naszej drodze chodźmy innych badaczy pustki, z którymi związane są subquesty. Tych nie jest wprawdzie dużo, ale urozmaicają nieco powtarzalność głównych zadań. A dochodzą do tego również poukrywane notatki i dzienniki dźwiękowe innych voidrunnerów, z których dowiemy się więcej o tym, co się stało z naszymi poprzednikami czy sytuacji politycznej na zagrożonej planecie. I co ważne - dostajemy polską, kinową lokalizację, więc wszelkie notatki zostały przetłumaczone na nasz język.

Recenzowane Solar Ash skupia się na płynnym przemieszczaniu się po kolejnych krainach, walki z klasycznymi wrogami spychając na margines. Nasza bohaterka potrafi wprawdzie wyprowadzić proste combosy, ale przeciwnicy pełnią głównie rolę przeszkadzajek nie stanowiąc większego wyzwania, a samo pokonanie wrogów nie daje żadnych profitów. W gruncie rzeczy możliwości naszej bohaterki są dość skromne - Rei potrafi wykonać podwójny skok, wspinać po czarnej mazi, spowolnić akcję, by wystrzelić w podświetlone elementy swój hak czy odpalić dasha, ale przede wszystkim może płynnie poruszać się po planszach z pomocą swego rodzaju łyżew i w tym zamyśle leży cała magia. Do niektórych miejsc dostaniemy się grindując specjalne szyny, więc niezwykle ważne jest złapanie odpowiedniego flow w trakcie eksploracji. To przynosi ogromną satysfakcję, bo sterowanie jest dopracowane i za błędy możemy winić głównie siebie oraz brak wyrobienia odpowiedniej pamięci mięśniowej. No i ewentualnie kamerę, która czasami potrafi płatać figle zwłaszcza w momentach, gdy zmienia się grawitacja i perspektywa, a podłoga nagle pełni rolę sufitu. 

Trochę jednak szkoda, że Rei przez całą grę praktycznie w ogóle się nie rozwija - umiejętności, które poznamy w pierwszym rozdziale, będą nam towarzyszyć również w ostatnim. Jasne, jeśli zbierzemy odpowiednią ilość orbów z różowej plazmy możemy zwiększyć moc tarczy chroniącej nas przed atakami wrogów, ale jak wspomniałem - to nie jest Dark Souls i przeciwnicy zazwyczaj pękają po jednym combosie. W grze można wprawdzie w każdym obszarze odnaleźć nowe kombinezony, które mogą dla przykładu podwoić liczbę zebranych orbów, zwiększyć moc ataku czy skrócić czas regeneracji zdolności manipulującej czasem, ale równie dobrze możemy nowe stroje mieć totalnie w pupie, bo ich kompletowanie to opcjonalna zabawa. Można więc napisać, że rozgrywka praktycznie w żaden sposób nie ewoluuje i jeśli schemat gameplayu nie podejdzie nam w pierwszych 30-40 minutach, to kolejne godziny niewiele tu zmienią.  

Dobry olbrzym, to martwy olbrzym

Solar Ash - recenzja gry. Surrealistyczna podróż, w której Jet Set Radio spotyka Shadow of the Colossus

Solar Ash jest też dość powtarzalny. Na każdym z obszarów mamy te same zadanie - musimy wpierw zlokalizować NPC-a, który odblokuje nową mapę, zeskanować otoczenie, następnie usunąć z etapu czarną maź, co sprowadza się do wspinaczki i dotarcia do kluczowych punktów (widzimy odpowiednie znaczniki), wzięcia udziału w swoistych czasówkach, w których w ramach mini-gier musimy zniszczyć strzykawki poruszając się płynnie od jeden do drugiej. Czasu w tych mini-zadaniach zazwyczaj jest mało, więc nie ma zbyt dużego okna na błędy, ale śmierć nie jest bolesna - po prostu wracamy do checkpointu mogąc bez większych konsekwencji powtórzyć proces. Gdy już uda nam się uzdrowić dany obszar przebudza się ogromny boos, którego żywot rzecz jasna trzeba zakończyć. Poziomy są czasem ogromne właśnie po to, by pomieścić jeszcze większych bossów będących non stop w ruchu. 

I właśnie w tym elemencie Solar Ash przypomina Shadow of the Colossus. Z pomocą haku dostajemy się na cielska tych ogromnych stworów majestatycznie poruszających się po planszach. W przeciwieństwie jednak do produkcji Team Ico nie musimy za każdym razem szukać innej strategii na pokonanie stwora. Zawsze wygląda to podobnie - bierzemy udział w kolejnych czasówkach, w trakcie których przeskakujemy po kolejnych fragmentach cielska stwora niszcząc oznaczone miejsca, by finalnie wbić włócznię w najbardziej czuły punkt. Trzeba to powtórzyć w sumie trzy razy, ale każda kolejna faza walki jest trudniejsza. Stopniowo pozbawiamy bowiem olbrzymów pancerza i trzeba wykonywać bardziej precyzyjne skoki i kombinacje, by nie spaść z przeciwnika lub nie zetknąć się z jego skórą, co z miejsca kończy się śmiercią. A raczej wyparowaniem postaci. Jeśli złapiemy odpowiedni rytm - starcia z szefami nie będą stanowiły dla nas dużego wyzwania. Zdarzało się, że wrogów ubijałem za pierwszym razem, ale bywało i tak, że zupełnie nie mogłem wyznaczyć sobie odpowiedniej trasy i powtarzałem sekwencje walki i skoków po kilkanaście razy. Niemniej jednak jeśli uda nam się za pomocą jednego ciągu kolejnych akrobacji zniszczyć wszystkie punkty płynnie pomiędzy nimi przeskakując na poruszającym się cały czas wrogu, satysfakcja jest przeogromna.

Hybryda światów w Solar Ash

Solar Ash - recenzja gry. Surrealistyczna podróż, w której Jet Set Radio spotyka Shadow of the Colossus

To co zdecydowanie rządzi w Solar Ash, to obłędna, neonowo-futurystyczna stylistyka. Zabawa kontrastem, czerń wymieszana z różem i błękitem, przeróżne filtry pokroju czarno-białych wstawek po pokonaniu wrogów, w końcu surrealistyczne obrazy światów skąpane w ostrych, wyrazistych barwach. Ultravoid wsysa całe planety, więc każdy obszar wygląda inaczej, wliczać w to choćby zróżnicowaną architekturę kolejnych cywilizacji. Szczątki miast, świątyń i egzotycznych terenów kolejnych planet rozrzucono po kilku otwartych przestrzeniach, które unoszą się na puszystej substancji. Zwiedzimy więc dziwne budowle z ogromnymi pomnikami, ruiny starożytnych zamków, ale i zniszczone wieżowce poprzecinane szynami, na których wiszą wagony metra.

Fakt, w późniejszych etapach tereny wydają się nieco puste pod względem zapełniających je atrakcji, ale zjawiskowe widoki częściowo to rekompensują. Za każdym razem, gdy widzimy struktury nowej lokacji można się poczuć zagubionym ogromem możliwości, ale poziomy zostały zaprojektowane w taki sposób, by ułatwić nam płynne ich pokonywanie. Mamy pewne ustalone lub sugerowane ścieżki, które pozwalają z czasem otwierać skróty i przemieszczać się po otwartym świecie jeszcze szybciej. Do tego Rei jeździ na łyżwach i porusza się po kolejnych platformach z niezwykłą gracją, a o atmosferę dba również przyzwoity voice acting i klimatyczna ścieżka dźwiękowa. 

To wszystko sprawia, że eksploracja i kombinowanie jak dostać się do kolejnych fragmentów plansz wzbudza naszą ciekawość i stanowi siłę Solar Ash, nawet jeśli w późniejszych poziomach odczuwamy lekkie déjà vu. A gdy już oswoimy się ze sterowaniem płynąc przez grę, będziemy czerpać z poruszania się, skoków, chwytania hakiem elementów otoczenia i zabijania wrogów między skokami na kolejne platformy jeszcze większą radość. Nie jest to długa produkcja i przy dobrych wiatrach te kilka światów zaliczymy w około 10 godzin. Tytuł oferuje dobre i złe zakończenie, a na PS5 możemy cieszyć się dodatkowo z obsługi haptycznych wibracji, choć na tym polu mogło być znacznie lepiej.  Co nie zmienia faktu, że to nastrojowa produkcja i jeden z ciekawszych indyków zeszłego roku. 

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Solar Ash

Atuty

  • Walki z bossami nasuwają skojarzenia z Shadow of the Colossus
  • Świetne projekty poziomów i eksploracja
  • Surrealistyczny świat
  • Oprawa dźwiękowa
  • Dopracowane sterowanie

Wady

  • W dużych obszarach nie ma za bardzo co robić
  • Misje z czasem stają się powtarzalne
  • Sporadyczne problemy z kamerą
  • Bardzo uproszczony system walki

Solar Ash to surrealistyczna przygoda, która pozwala nam dosłownie płynąc przez grę. I choć z czasem zabawa staje się dość powtarzalna tracąc nieco urok, to stylistyka nie pozwala nam się od niej oderwać do samego końca.
Graliśmy na: PS5

Roger Żochowski Strona autora
Przygodę z grami zaczynał w osiedlowym salonie, bijąc rekordy w Moon Patrol, ale miłością do konsol zaraziły go Rambo, Ruskie jajka, Pegasus, MegaDrive i PlayStation. O grach pisze od 2003 roku, o filmach i serialach od 2010. Redaktor naczelny PPE.pl i PSX Extreme. Prywatnie tata dwójki szkrabów, miłośnik górskich wspinaczek, powieści Murakamiego, filmów Denisa Villeneuve'a, piłki nożnej, azjatyckiej kinematografii, jRPG, wyścigów i horrorów. Final Fantasy VII to jego gra życia, a Blade Runner - film wszechczasów. 
cropper