Cry macho (2021)

Cry macho (2021) - recenzja, opinie o filmie [HBO]. Rozliczenie się z własną legendą

Piotrek Kamiński | 23.02.2022, 21:00

Clint Eastwood raz jeszcze robi film o starszym panu, który ma przemycić coś przez granicę. Tym razem nie są to jednak narkotyki, a nastoletni chłopiec. Więź która się między nimi wytworzy, pozwoli staremu raz jeszcze zacząć cieszyć się życiem. 

Nie ma wielu aktorów takich jak Eastwood. Przez dobrych trzydzieści lat był synonimem męskości i twardości, przechodząc do historii jako bezimienny rewolwerowiec u Sergio Leone, pytając się kmiotków czy czują, że ma farta jako Brudny Harry, czy emerytowany rewolwerowiec Bill Munny w "Bez przebaczenia", który to film również wyreżyserował. Zaczął kręcić swoje filmy znacznie wcześniej, ale to właśnie ten ostatni dał mu jego dwa pierwsze Oscary - i to w nie byle jakich kategoriach, bo dla najlepszego filmu i za najlepszą reżyserię. Kiedy więc zrobił się zbyt stary aby przekonująco grać twardzieli z którymi się nie zadziera, przerzucił się na - co w sumie całkiem oczywiste i naturalne - dawnych twardzieli, z którymi jednak lepiej nadal nie zadzierać, a w ostatnich latach po prostu starszych panów z innej epoki, nie do końca pasujących do obecnych czasów. Facet bardzo skutecznie przepisał swoją legendę przynajmniej trzy razy, cieszy się dobrym zdrowiem mimo ponad 90 lat na karku i dalej robi porządne kino. Nic tylko pozazdrościć!

Dalsza część tekstu pod wideo

Cry macho (2021) - recenzja filmu [HBO]. Płacz nie jest oznaką słabości

Mike, Rafo i Marta

 

Tytuł filmu to również jego przesłanie. Ponieważ bycie macho - męskim - nie powinno być rozumiane wyłącznie w kontekście wielkości mięśni, umiejętności bicia się, czy męczenia zwierząt. Prawdziwie silny mężczyzna potrafi współczuć, pomagać słabszym i mniej zdolnym, wtedy kiedy trzeba jest twardy jak skała, ale w pozostałych sytuacjach wykazuje się delikatnością. Niby same oczywistości, a jednak nawet dzisiaj sporo osób zdaje się o nich nie pamiętać, poprawiając sobie humor faktem, że są więksi i silniejsi od innych. Jak mówi, Mike Milo (Eastwood): "To całe macho jest przereklamowane. Ludzie próbują być macho żeby pokazać jacy są twardzi i na koniec tylko to im zostaje".

Historia autorstwa N. Richarda Nasha (który tak długo czekał na realizację swojego projektu, że zmarł 21 lat przed jego realizacją) opowiada o dawnym hodowcy koni i zawodniku rodeo, który stracił w życiu wszystko, dla czego warto było żyć i ostatnie lata życia spędzał na piciu i użalaniu się nad sobą. Kiedy jego dawny szef (Dwight Yoakam) prosi go o sprowadzenie z Meksyku jego nastoletniego syna, Rafo (Eduardo Minett), Mike bardzo niechętnie, ale godzi się mu pomóc. Szybkie, proste zadanie okazuje się być trudniejsze niż mogłoby się wydawać, bo matka chłopca wcale nie chce tak po prostu oddać go ojcu. Chłopaki będą mięli więc całkiem sporo czasu żeby się lepiej poznać, a Mike nauczy w trakcie chłopca o tym jak być porządnym człowiekiem i, być może, sam też na tym skorzysta.

Cry macho (2021) - recenzja filmu [HBO]. Trochę to naciągane

Clint Eastwood jako Mike Milo

 

To nie jest szybki, pełen wartkiej akcji film. Można powiedzieć, że nie dzieje się w nim nic konkretnego. Ot, Mike jedzie po dzieciaka, później z dzieciakiem, po drodze zatrzymują się w małym miasteczku, gdzie spędzają parę dni i jadą dalej. Fabuła opiera się głównie na małych, acz istotnie wpływających na powrót do Stanów Zjednoczonych zdarzeniach i budowaniu relacji między postaciami. I tak jak ten drugi element gra pięknie, tak już z tymi zdarzeniami losowymi mam pewien problem. Clint ma już przeszło 90 lat, więc ciężko mi zrozumieć jak to się stało, że mama dzieciaka dosłownie rzuciła się na niego jakby chciała go zgwałcić, tak samo jedna kobieta później. W pewnym momencie ktoś kradnie im samochód, bo akurat odeszli od niego na 10 metrów, inna osoba próbuje zabrać dzieciaka w najgłupszy możliwy sposób i nawet na ostatniej prostej muszą jeszcze ten jeden, ostatni raz zostać zatrzymani przez policję, bo jakoś trzeba zapełnić film treścią. Niesłychanie naiwne są te sceny, w bardzo sztuczny sposób próbują budować napięcie, które jest zwyczajnie niepotrzebne. Co innego, gdyby zagrożenie faktycznie w tamtych momentach istniało, ale nie. To po prostu zapchajdziury pompujące sztucznie czas projekcji.

Co innego wspomniane już budowanie relacji. Cała rozmowa na temat męstwa zaczyna się od faktu, że Rafo jest właścicielem koguta, któremu dał na imię Macho. Z początku Mike nie lubi ani dzieciaka, ani jego zwierzaka, lecz z biegiem czasu zaczyna dostrzegać w nim człowieka i przejmować się jego losem. Uczy go o samochodach, o opiece nad zwierzętami. Opowiada o swoim dawnym życiu i dlaczego się skończyło. To piękna relacja, doskonale oddana przez obu aktorów i nawet nie próbująca chamsko wyciskać łez z widza tanimi sztuczkami, jak stołek ustawiony idealnie pod szyję głównej bohaterki, czy poświęcenie się dla dobra sąsiedztwa. Czy miejscami jest przesadnie ckliwie i "podręcznikowo" pięknie? Oczywiście. Ale to jest western, czy raczej post-western, neo-western i elementy takie są tu wręcz niezbędne, ponieważ odnoszą się bezpośrednio do klasyki gatunku, przepisując ją na nowo.

"Cry macho" to ciekawe spojrzenie na tradycję westernów, w których samotny bohater ruszał na prerię aby zrobić co do niego należy. W dwudziestym pierwszym wieku zamiast konia dosiada fotela kierowcy swojego wysłużonego auta i nie strzela do wszystkiego co popadnie, lecz mit, po części wykreowany właśnie przez Eastwooda, tak czy siak ma się tutaj dobrze. To swego rodzaju rozliczenie się z przeszłością, film od Eastwooda, o Eastwoodzie. Spokojny, miejscami przesadnie naciągany, ale ostatecznie ciekawy i zostawiający widza w pozytywnym nastroju. I pomyśleć, że dziesięć lat wcześniej główną rolę mógł zagrać Arnold Schwarzenegger. Ależ to by był inny film.

Atuty

  • Ciekawa dekonstrukcja skostniałego gatunku;
  • Relacja Eastwooda i Minetta;
  • Macho!

Wady

  • Niektóre sceny sztucznie tworzą napięcie;
  • Mało realistyczne zachowanie części postaci.

"Cry macho" to prawdopodobnie ostatni western w karierze Clinta Eastwooda, swoiste rozliczenie się z własną legendą. Cichy film, w którym zasadniczo nic się nie dzieje, a cały ciężar opiera się na barkach relacji głównych bohaterów. Niezły, ale scenariusz mógłby być lepszy.

6,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper