Prezent od losu (2022) - recenzja, opinie o filmie [Netflix]. Historia jednego włamania
Mężczyzna włamuje się do letniskowego domu pewnego nieziemsko bogatego przedsiębiorcy. Spędza kilka miłych chwil, korzysta z ich luksusów, a potem... Zauważa go żona wspomnianego przedsiębiorcy. Właściciele postanowili zupełnie spontanicznie posiedzieć w ciszy i spokoju. A to ci przypadek!
Podobnych zbiegów okoliczności jest w filmie Charlie'ego McDowella od groma. Niemalże wszystkie najważniejsze zwroty akcji (poza tym końcowym) są dziełem przypadku. Nikt (postać Jasona Segela) tak się akurat składa, że wie, kiedy dom będzie stał pusty. Dyrektor i Żona (Jesse Plemons i Lily Collins) przypadkiem akurat tego dnia chcą spędzić trochę czasu razem. Tak się składa, że akurat Ogrodnik (Omar Leyva) zapukał pogadać chwilę przed pracą i tak dalej i tym podobnie, ale nie chcę za bardzo wchodzić w szczegóły, bo musiałbym cały film opowiedzieć.
Prezent od losu (2022) - recenzja filmu [Netflix]. Przepraszam, jak się pani nazywa?!
Jeśli dziwi cię, dlaczego nazywam bohaterów filmu w tak dziwaczny i niedokładny sposób, to spieszę donieść, że to dlatego, iż faktycznie się tak nazywają. To znaczy, mają na pewno jakieś imiona, których my jednak nie znamy. Podpisani są więc jako Nikt, Żona, Dyrektor i Ogrodnik. Ktoś tu chyba próbował namalować obraz uniwersalny, przemawiający do każdego i wszędzie. Niestety, tak jak poszczególne sceny wyglądają pięknie, są pełne napięcia i klimatycznie, uchwycone kamerą pana Isiahi Donté Lee, tak już fabuła jako całość jest banalna i zawodzi na całej linii.
Reżyser nie boi się długich ujęć, co w połączeniu z bardzo niewielką - ale za to jak utalentowaną - obsadą sprawia wrażenie jakbyśmy oglądali spektakl w teatrze. Scenom nie brakuje też pomysłowości, choć ciężko mówić o przecieraniu szlaków. Piękna, lecz krótka pogoń przez pomarańczowy sad wygląda trochę jak walka Johnny'ego Cage'a i Scorpiona w pierwszym, kinowym "Mortal Kombat". Tu i tam znajdzie się też kilka ciekawych, niebanalnych kadrów.
Cała trójka głównych bohaterów (bez Ogrodnika, bo on jest mało ważny) zagrana jest doskonale. Jesse Plemons jest idealnym wyborem do grania świrów, psychopatów i choć w "Prezencie od losu" gra właściciela domu, a nie złodzieja, to jego umiejętność wywoływania u widza niepokoju tylko od patrzenia jak siedzi i jak obserwuje sytuację wciąż jest na miejscu. Z początku mogłoby się wydawać, że Dyrektor jest najbardziej wyluzowanym człowiekiem na świecie, sugeruje wręcz żeby Nikt wziął po prostu pieniądze i sobie poszedł. On i tak jest nieziemsko bogaty i mu nie zabraknie. Jednak z upływem czasu (film trwa ledwie 90 minut) na jego sympatycznej masce zaczynają pojawiać się rysy i pęknięcia.
Lily Collins również gra cały wachlarz uczuć i emocji, Jej relacja z Dyrektorem ewoluuje w ciekawy sposób, ale najbardziej zaskoczył mnie Jason Segel, którego do tej pory znałem głównie z pozycji komediowych, gdzie zazwyczaj gra sympatyczną ciapę, a tu nagle wujek Marshall z "Jak poznałem waszą matkę" celuje do ludzi z pistoletu, nie ma w sobie za grosz empatii i ogólnie przez cały film chodzi ze stężałą, poważną miną. Dziwny to widok, ale nawet mu z nim do twarzy.
Prezent od losu (2022) - recenzja filmu [Netflix]. Walka o emancypację
Cały film można odczytać jako historię wewnętrznej przemiany Żony. Ze stłamszonej, kontrolowanej przez męża, któremu zawdzięcza swoje jedyna w filmie imię, które definiuje ją jako osobę, przez całkiem wesołą dziewczynę, kiedy okazuję się, że z Nikim rozmawia jej się znacznie luźniej, niż z Dyrektorem i finalnie... nie powiem, bo spoilery. Jeśli skupić swoją uwagę na niej, to okazuje się, że film nawet trzyma się kupy. Ale koniec końców to wciąż "kupa". Kolejne perypetie, porwania, pomysły bardziej męczą niż bawią, a to ze względu na te wyskakujące na każdym kroku zbiegi okoliczności, które zasadniczo kształtują całą fabułę filmu.
Tak więc mimo, że dialogi potrafią zaintrygować - na pewno w dużej mierze dzięki świetnie dopasowanym aktorom - tak jako całość film okazuje się być po prostu nudny, nawet mimo porządnych zdjęć i mocno niepokojącej muzyki. Trochę paradoks, zważywszy, że większość scen bardzo skutecznie trzymała w napięciu, ale kiedy już człowiek wie do czego to wszystko zmierza, nie sposób nie poczuć lekkiego ukłucia zawodu.
"Prezent od losu" to zdecydowanie trafne (w kontekście filmu), nawet jeśli mocno liberalne tłumaczenie oryginalnego "Windfall". Zdecydowanie jedna z postaci dostała od tegoż losu całkiem niemały prezent. A jeśli poszerzyć trochę definicję prezentu, to okaże się, że tytuł dotyczy całej czwórki występujących w filmie bohaterów. Czysto technicznie jest to bardzo przyjemne kino. Dobrze skadrowane, porządnie doświetlone, zbudowane z długich ujęć, którym często towarzyszy niepokojąca ścieżka dźwiękowa jakby z innej epoki. Niestety, jako czysta rozrywka, a więc w temacie opowiadanej historii, scenarzyści - a była ich aż szóstka - nie dali rady zaoferować widzom satysfakcjonującego produktu.
Atuty
- Piękne scenerie i zdjęcia;
- Świetnie grająca ze sobą nawzajem obsada;
- Przez większą część filmu reżyserowi udaje się podtrzymać klimat ciągłego niebezpieczeństwa.
Wady
- Mizerne zakończenie;
- W trzecim akcie natłok wygodnych zbiegów okoliczności zaczyna już trochę bawić.
"Prezent od losu" można obejrzeć dla samych tylko aktorów wcielających się w główne role, ale jako film mający dostarczyć rozrywkę nie sprawdza się za dobrze. Z niesamowicie klimatycznych filmów z mikro obsadą poleciłbym raczej świetny "Pojedynek" z 2007. To jest, jeśli uda się komuś go znaleźć.
Przeczytaj również
Komentarze (1)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych