Morbius (2022) - recenzja, opinie o filmie [UIP]. Czy anemiczny wampir Sony dał radę?
Mówiący dziwnym głosem Jared Leto (ale nowość) postanawia przeprowadzić na sobie eksperyment, który potencjalnie może uratować mu życie. Miesza ludzkie DNA z kodem genetycznym nietoperzy wampirów w próbie przywłaszczenia sobie ich zdolności do przeciwdziałania procesowi krzepnięcia krwi. Odnosi sukces, jednak jest on krótkotrwały. DNA wampira dało mu również jego siłę, szybkość, umiejętność echolokacji. Nauczył się nawet latać. Tylko co z tego, skoro wraz z tymi darami przyszedł również jeden niechciany - niepohamowana potrzeba picia krwi.
Ciekawe która mądra głowa w Sony stwierdziła, że to dobry pomysł aby główny konflikt filmu zerżnąć z jednego z wątków w "Niesamowitym Spider-Manie 2". Bo przecież za pierwszym razem ludzie byli nim tak zachwyceni... I to wcale nie przesadzam. Główny bohater wynajduje lek na nieuleczalną chorobę przyjaciela, ale więcej z nim problemu niż pożytku, więc odmawia podania mu go. Bum, konflikt. A to nie wszystkie podobieństwa. Nie chcę po prostu zdradzić zbyt wiele.
Morbius (2022) - recenzja filmu [UIP]. Kim są ci wszyscy ludzie i co tu robią?
Poza przyjaźnią Michaela (Leto) i Milo (Matt Smith), w filmie pojawia się jeszcze dziewczyna (chyba) tego pierwszego, ale ich wątek nie jest ani ciekawie poprowadzony, ani do niczego nie zmierza. Dosłownie. Film kończy się tak nagle, że ciężko w ogóle mówić o jakimś zakończeniu. Ale Martine (Adria Arjona) przynajmniej odzywa się do Morbiusa, pomaga mu, kryje go - ma jakieś, nawet jeśli znikome, znaczenie dla opowiadanej historii. Bo zdarzają się i takie wątki, które nie prowadzą absolutnie do niczego. Czemu miała służyć ta mała dziewczynka w szpitalnym łóżku? Zakładałem, że okaże się być córką jednego z policjantów, którzy obserwują Michaela i w krytycznym momencie pozwolą mu z tego powodu uciec, albo wręcz pomogą w jakiś czynny sposób. Ale nie! Ani dziewczynka, ani policjanci nie mają w filmie ŻADNEJ roli. Oni po prostu są. Jak dzieci przebrane za drzewa w szkolnych przedstawieniach.
Scenariusz jest też przepełniony głupotami i logicznymi skrótami. I to nie takimi malutkimi, ale wymuszającymi dopowiedzenie sobie na własną rękę co się właściwie stało. Morbius dostaje stypendium na prestiżowej uczelni i budżet na swoje bardzo drogie leki, bo doktor Nikols (Jared Harris) jest pod wrażeniem tego jak użył sprężynki od długopisu aby zamknąć obwód w jednej maszynie. Ewidentnie jest geniuszem. Później, kiedy marynarze na wynajmowanej przez Morbiusa łodzi zauważają, że pracodawca chodzi z jakiegoś powodu po suficie, ich pierwszym instynktem jest zacząć do niego strzelać ze wszystkiego co mają. Niby mieli rację, że stał się niebezpieczny, ale skąd o tym wiedzieli? To właśnie jest największy problem tego scenariusza. Twórcy chcą osiągnąć konkretny efekt, ale brakuje im czasu, albo może talentu aby sensownie do tego efektu doprowadzić. Przeskakują więc o kilka kroków na raz, bo 100 minut to nie tak dużo czasu na wszystkie ich pomysły. Chwilę po pierwszej akcji Michaela wspomniani już policjanci (Tyrese Gibson oraz Al Madrigal) właściwie natychmiast stwierdzają, że mają do czynienia z wampirem, bo przecież ciała zostały pozbawione krwi i stało się to w nocy. To jedyne logiczne wyjaśnienie.
Morbius (2022) - recenzja filmu [UIP]. Bez sensu, bez pomysłu, sklejone na wariata
Podobnych przykładów można by mnożyć, a mnożyć, ale musiałbym wtedy zasadniczo przytoczyć tu cały film, a za to zaraz by się ktoś na mnie obraził w komentarzach. Dziury w logice dotyczą też niestety warstwy technicznej. Jest taka całkiem klimatyczna scena, w której pielęgniarka idzie gdzieś mrocznym korytarzem. Światła zapalają się w zależności od jej położenia - jedno gaśnie, drugie się zapala. Jest tylko jeden problem. Dzieje się to właśnie w tej kolejności, co napisałem. Kto projektował oświetlenie w szpitalu i stwierdził, że to będzie dobry pomysł żeby co czwarty krok wykonywało się w absolutnych ciemnościach? Fajnie to wygląda, jasne, ale gdzie w tym sens?
Jared Leto stara się jak może aby dać nam ciekawą interpretację tytułowego krwiopijcy. Jego Morbius mówi zawsze bardzo delikatnym tonem, zapewne ze względu na wyniszczającą go chorobę, bo kiedy odzyskuje siły potrafi wykrzesać z siebie jakiś inny ton. Widz szybko zaczyna lubić doktorka, choć nikomu do niczego niepotrzebna pierwsza scena filmu stara się go od tego odwieść. Z jednej strony to dobrze, bo mamy bohatera, z którym sympatyzujemy, a więc łatwiej jest się nam wczuć w jego emocje, zrozumieć decyzje, dzięki czemu 100 minut czasu projekcji mija bardzo szybciutko. Z drugiej Morbius zawsze startował jako tragiczny antagonista i dopiero z czasem ewoluował w coś na kształt antybohatera. Nawet prosty serial animowany z lat dziewięćdziesiątych to rozumiał. A dzisiejsze Sony nie potrafi... Najpierw zrobili wesołkowatego Venoma, teraz dzielnego i prawego Morbiusa. I jak oni chcą ich ostatecznie połączyć ze Spider-Manem? Przecież żaden z nich nie jest technicznie rzecz biorąc zły. Sceny po napisach zdają się nawet sugerować zbliżający się pojedynek między pająkiem, a czymś na kształt Sinister six. I one też oczywiście nie mają za grosz sensu, bo po co?
Muzyka nie przebija się nigdy na pierwszy plan, a jeśli chodzi o jakość wizualną to jest jedynie poprawnie. Kolejnym scenom niczego niby nie brakuje, ale są tak podstawowe, tak pozbawione własnego stylu, że zapomina się o nich minutę po wyjściu z kina. Zapamiętałem właściwie chyba tylko tę wspomnianą już scenę w szpitalu i zdecydowane nadużycie slow motion w scenach walki, kiedy to obdarzone mocami postacie wiją się tak, że prawie nic nie widać, ale raz na jakiś czas wjeżdża zwolnienie czasu i możemy zobaczyć wypasioną pozę, w której zastygli bohaterowie.
Nic nie zapowiadało, że "Morbius" będzie dobrym filmem - od ileś razy przekładanej daty premiery, przez fakt, że znowu za bardzo spieszą się z wybielaniem oryginalnie złych postaci, na filmografii Jareda z ostatnich lat kończąc. Co ciekawe, akurat sam aktor, jak i pozostali członkowie głównej obsady, byli pewnie najjaśniejszymi punktami tego filmu. Cała reszta - poszatkowany, ledwie trzymający się kupy scenariusz, brak artystycznej wizji, nijaka ścieżka dźwiękowa, zbędne wątki, o których twórcy jakby po drodze zapomnieli - sprawia, że jest to film po prostu słaby. Niekoniecznie zły, bo jednak ogląda się go szybko i nawet idzie się parę razy zaśmiać, ale nie ma w nim dosłownie niczego, żadnego pojedynczego elementu, dla którego warto by się pofatygować do kina. No, może poza sześciopakiem Leto w przypadku dziewczyn.
Atuty
- Leto i Smith wyraźnie bawią się swoimi rolami;
- Scena w szpitalu skutecznie tworzy klimat niepewności (nawet jeśli nie ma sensu);
- Szybko leci.
Wady
- Twórcy zdają się sami nie wiedzieć jaki ton opowieści chcieliby uzyskać;
- Nijakie sceny akcji, oświetlenie, praca kamery;
- Cienka jak papier warstwa fabularna, do kompletu pocięta, jakby ktoś gdzieś zgubił godzinę filmu;
- Dziury w logice i nieprowadzące do niczego wątki.
"Morbius" nie jest udanym filmem i nie ważne, że wszyscy się tego spodziewali i da się go obejrzeć od początku do końca bez bólu. Proste kino popcornowe też musi mieć swój styl, swój cel, a film Daniela Espinosy nie ma żadnej z tych rzeczy. Nakręcony bez pomysłu, wydany jakby z przymusu. Może czegoś by się nauczyli, gdyby okazał się być klapą?
Przeczytaj również
Komentarze (47)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych