Yaksha: Decydująca misja

Yaksha: Decydująca misja (2022) - recenzja, opinie o filmie[Netflix]. Szpiegowskie kino akcji bez polotu

Piotrek Kamiński | 17.04.2022, 21:00

Zdyskredytowany prokurator udaje się do miejscowości znajdującej się u zbiegu terenów zainteresowania obu Korei, Chin i Japonii aby udowodnić,  że zasługuje na przywrócenie stanowiska. Nie ma pojęcia w jak niebezpieczne, wypełnione szpiegami gniazdo węży właśnie z własnej woli wdepnął.

Netflix, pijany sukcesem kilku koreańskich seriali w swojej ofercie, wypluwa ostatnio jedną ichnią produkcję za drugą. Filmy, seriale, komediowe, z dreszczykiem, przygodowe - do wyboru do koloru. Oczywiście, jest statystycznie bardzo mało prawdopodobnym, ze wszystko, co wskoczy na platformę streamingową z półwyspu koreańskiego będzie złotem na miarę "Squid game". Nawet zakładając bardzo optymistyczną opcję, że większość z tego co wychodzi od nich jest świetna i tak od czasu do czasu zdarzy się niewypał. Proszę państwa, oto "Yaksha"!

Dalsza część tekstu pod wideo

Yaksha: Decydująca misja (2022) - recenzja filmu [Netflix]. Kryzys tożsamości

Yaksha na akcji

Można się kłócić, czy głównym bohaterem jest wspomniany już prokurator, Ji-Hoon (znany ze "Squid game" Park Hae-Soo), czy może tytułowy Yaksha, Kang-In (Sol Kyung-Gu). Postacią przez którą wkraczamy w tej świat jest Ji-Hoon, lecz cała fabuła kręci się wokół Yakshy i jego szpiegowskiej ekipy. W toku tajnej operacji okazuje się, że wrogo nastawiony kraj szykuje akcję, która może zmienić cały układ sił w regionie. Tylko używając niestandardowych, często brutalnych i niezgodnych z literą prawa metod oraz wykorzystując pomoc zupełnie zielonego Ji-Hoona być może uda się ją powstrzymać.

Fabularnie film Koreańczyków jest trochę filmem akcji, a trochę kinem szpiegowskim. Twórcy sami nie wiedzą, czy chcą opowiedzieć mocno cerebralną historię o szpiegach, zdradach, podchodach i wzajemnym przechytrzaniu się, czy bombastyczne "Mission Impossible", albo innego "Jamesa Bonda". Rezultatem jest mocno nieskładna produkcja - pełna kiepsko pociętych scen akcji imitujących kino w stylu "Johna Wicka" oraz absurdalnych zdrad i zwrotów akcji w myśl zasady "każdy zdradza każdego". Część z tych zdrad nie jest prawdziwa i tak naprawdę są innego typu zdradami mającymi na celu zdradzenie kogoś innego. Brzmi niepotrzebnie skomplikowanie? Bo taki właśnie jest film w reżyserii Hyeona Na.

Yaksha: Decydująca misja (2022) - recenzja filmu [Netflix]. Kto to ciął?!

Ji-Hoon chyba wreszcie zrozumiał w co się wpakował

Yaksha to demon, lub dobry duch o tym samym imieniu wywodzący się z hinduizmu. Kang-In zapracował sobie na ten przydomek swoją bezwzględnością. Jeśli zadanie ma zostać wykonane, to można być pewnym, że jego Black Team sobie z nim poradzi. Film otwiera scena w której Yaksha dosłownie wjeżdża w wypełniony wrogimi szpiegami samochód. Neony walące po oczach ze wszystkich stron sprawiają, że świat dosłownie tonie w barwach. Nie wiem, czy tak wygląda noc w typowym chińskim mieście, lecz przesycenie wściekle żywymi kolorami nie wypada za dobrze na ekranie - jakbyśmy oglądali teledysk, a nie film. Samochód koziołkuje, Yaksha zabiera coś pasażerom, po czym wrzuca do środka granat i odchodzi, obowiązkowo ignorując ognistą eksplozję tuż za swoimi plecami. Zabiera się za jednego uciekiniera, po drodze rozjeżdżając innego szpiega. Kiedy w końcu go dopada widzimy jak potencjalnie dobra mogła być akcja w filmie. 

Kamera często łapie aktorów na szerokich ujęciach, obraca się wokół własnej osi za ciosami i ciałami walczących. Jest tylko jeden problem - montażysta nie potrafi utrzymać ujęcia dłużej niż przez pół sekundy. Sprawia to, że walka jest niesamowicie poszatkowana i nieskładna. Do tego brakuje jej mocy - widz zupełnie nie czuje siły zadawanych ciosów. Jakby tego było mało, film jest dosyć brutalny... w domyśle. Trup ściele się gęsto, ale kamera zawsze odjedzie w bok, albo w górę zanim bohater pociągnie za spust. Nie jestem psycholem, nie potrzebuję żeby każdy film pokazywał dokładnie fragmenty mózgu i czaszki rozmazujące się razem z krwią na ścianie za raną wylotową głowy, ale kiedy kręci się tak - teoretycznie - ostre kino, powinno się móc to i owo pokazać.

O scenariuszu, jego dziwactwach, dziurach, skłonnościach do przesady, przewidywalności i ostatecznie słabym rozwiązaniu mógłbym napisać cały drugi tekst, ale tutaj nie bardzo mogę wejść w szczegóły, bo spoilery. Starczy więc to co napisałem ogólnikami oraz fakt, że twórcy mają czelność zapowiedzieć kontynuacje i to po raz kolejny w mocno stereotypowy, słaby sposób. "Yaksha: Decydująca misja" (po angielsku "Ruthless mission", ale nie wiem, któremu tłumaczeniu bliżej do oryginału) nie jest jakoś przesadnie złym filmem. Da się go obejrzeć, a kiepsko zrealizowana, ale ogólnie raczej pomysłowa akcja i zatrzęsienie zwrotów akcji spokojnie przeciągną większość widzów przez 120 minut czasu projekcji. Problem polega na tym, że nic w tym filmie nie jest w stu procentach dobre. Dwugodzinny festiwal przeciętności. Od biedy można obejrzeć.

Atuty

  • Kilka nieźle pomyślanych scen akcji;
  • Mnogość fabularnych zwrotów może się podobać;
  • Na papierze Yaksha jest ciekawą postacią.

Wady

  • Poszatkowany, chaotyczny montaż;
  • Kiepska fabuła;
  • Pstrokata, bijąca po oczach kolorystyka;
  • Mało charakterni bohaterowie.

"Yaksha: Decydująca misja" jest jak jego tytuł - sztampowy do bólu, przewidywalny, jakby pochodził z lat osiemdziesiątych. Jako proste kino akcji do oglądania przy wyłączonym mózgu będzie nawet znośnym seansem, ale absolutnie niczym więcej.

5,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper