365 dni: Ten dzień

365 dni: Ten dzień – recenzja i opinia o filmie [Netflix]. Sztywny i niebezpieczny jak Massimo...

Iza Łęcka | 28.04.2022, 22:41

„365 dni” ma wiele wspólnego z pornografią i nie mam tutaj na myśli sposobu przedstawienia stosunku seksualnego kobiety i mężczyzny. Obydwie formy mają szkodliwy przekaz, zdecydowanie mało tutaj sensownych dialogów i przede wszystkim – nikt o tym nie mówi, ale każdy ogląda. Kiedy więc Netflix ogłosił kontynuację hitu z 2020 roku, który był ekranizacją głośnej powieści Blanki Lipińskiej, stało się jasne, że wybór wielu subskrybentów platformy padnie właśnie na to połączenie scen seksu i taniego teledysku – chociażby dla beki. Zapraszam do recenzji filmu „365 dni: Ten dzień”.

Wiadomość o zobrazowaniu „polskiego Greya”, czyli książki „365 dni” była jasnym sygnałem, że będziemy mieć do czynienia z kasowym hitem – w końcu seks i przemoc sprzedają się jak nic innego, a jeżeli do tego misz-maszu dołożymy jeszcze pięknych i bogatych. No cóż, rezultaty w box office może nie powodowały opadu szczęki, ale już zainteresowanie filmem na SVOD to inna bajka. Netflix, jako wytrawny gracz na scenie, nie traci takich okazji sprzed nosa – już w zeszłym roku platforma streamingowa ogłosiła nakręcenie kolejnych części i nawiązanie współpracy z Blanką Lipińską. Było jasne, że do Laury i Massimo jeszcze powrócimy.

Dalsza część tekstu pod wideo

365 dni: Ten dzień – recenzja filmu [Netflix]. I żyli długo i... 

365 dni: Ten dzień – recenzja i opinia o filmie [Netflix]. Ślub

Ten dzień nadszedł – po wielu perturbacjach, Massimo i Laura są przekonani o łączącej ich miłości, którą chcą przypieczętować na ślubnym kobiercu. Wychodzą więc z sypialni, nie omieszkując jeszcze udowodnić sobie uczucia na tarasie, i w towarzystwie zaproszonych gości chcą przysiąc sobie uczucie do grobowej deski. W końcu najlepszym sposobem na rozwiązanie problemu porwania i przetrzymywania w zamknięciu jest właśnie obietnica spędzenia wspólnie reszty życia. Idylla nie trwa jednak wiecznie – po weselu i miodowym miesiącu trzeba powrócić do codzienności – męża całymi dniami nie ma, a żona zostaje sama w całym splendorze i bogactwie, i poświęca długie godziny na rozmyślanie. Nie pomaga nawet znalezienie jej nowego zajęcia pod postacią firmy odzieżowej. Podczas jednej z imprez Laura przyłapuje Massimo – wybryk mężczyzny łamie jej serce, dlatego postanawia uciec..

Czy będę tak mało delikatna jak Massimo w trakcie zbliżenia, jeżeli stwierdzę, że kontynuacja „365 dni” ma zdecydowanie więcej wad niż zalet? Od czego by nie zacząć, tak poczucie żenady przygniata niczym sztuczne rzęsy Laury. Przede wszystkim ponownie jesteśmy wsadzani do świata pięknych i bogatych, którzy w głównej mierze spędzają czas na uprawianiu seksu. Miesiące mijają, święta, wakacje, a tej złotej parce nawet przez myśl nie przechodzi, by nieco więcej porozmawiać, nawiązać relację nieco głębszą niż uniesienia w sypialni – dlatego też informacja o bracie włoskiego mafioso wytrąca kobietę z równowagi. Oczywiście, nie chce ona z nikim rozmawiać. Ten brak porozumienia staje się również podstawą do spięć w życiu małżeńskim, na co pewnego rodzaju wybawianiem jest Nacho – ogrodnik, który ni stąd ni zowąd staje przed Laurą, wymienia kilka sztywnych zdań, by po pewnym czasie... wywieźć ją do innego kraju, próbując wkupić się w jej łaski. W świecie wykreowanym przez Blankę Lipińską słaba intryga pogania jeszcze słabszą, więc po kilkudziesięciu minutach dowiadujemy się, kto był prawdziwą przyczyną kryzysu, jaki doświadcza para.

„365 dni” było przedmiotem szeregu kontrowersji – wiele środowisk komentowało podstawowe założenia fabularne, które dopuszczały przemoc seksualną, jeżeli jest ona w wykonaniu przystojnego, bogatego Włocha z sześciopakiem na brzuchu. Widzowie wytykali scenarzystom ostre sceny seksu i brak poszanowania do syndromu sztokholmskiego. Nie wiem, co zadziało się w zespole, ale „365 dni: Ten dzień” został pozbawiony omawianych elementów – kontynuacja jest zdecydowanie bardziej w wersji soft, choć nadal nie brakuje scen łóżkowych, które raczej są na jedno kopyto. Tak naprawdę w połączeniu z ujęciami rodem z teledysku, gdzie postacie robią rozmaite rzeczy w akompaniamencie muzyki to około 90% filmu. Aż ma się wrażenie, że Lipińska, Mandes i Tirs, przystępując do stworzenia scenariusza, po prostu zrobili sobie „burzę mózgów”, w której priorytetem nie było przedstawienie w miarę składnej historii, a pokazanie ładnych ludzi, w ekskluzywnych ubraniach i przyjemnych okolicznościach. Przez to nowa produkcja Netflixa jest wydmuszką, która razi jeszcze mocniej niż jej pierwsza część. W ciągu pierwszych minut łopatologicznie zostają ujawnione szczegóły zakończenia wcześniejszego filmu, w wyniku których kobieta skrywa pewną tajemnicę, jakiej nie chce (choć twierdzi, że nie może) ujawnić ukochanemu. Wszystko jednak idzie gładko - przecież ta część bazuje na ślubie, to nie czas na konfrontacje z innymi problemami. Zresztą bohaterowie rozmawiają ze sobą takimi półsłówkami, że do wyjaśnienia wszelkich różnic potrzebne byłyby miesiące.

Jeżeli szykowaliście się na propozycję z pogranicza porno, to chyba się zawiedziecie – nie jest już tak pikantnie, a ujęcia między bohaterami sprowadzają się przede wszystkim do pieszczot okolic genitaliów, głębokich pocałunków i kilku gadżetów. Nawet jak na erotyczny film jest po prostu nudno, klimat odrzuca, podobnie jak brak chemii między Massimo a Laurą - choć i tak sceny łóżkowe są zdecydowanie bardziej interesujące niż pozostała część historii.

365 dni: Ten dzień – recenzja filmu [Netflix]. Rozmowa? A na co to komu?

365 dni: Ten dzień – recenzja i opinia o filmie [Netflix]. Massimo i Laura

Od pewnego czasu śledzę wiele miernej jakości polskich filmów pojawiających się na Netflixie – nie wiem, czy jestem masochistką, czy jednak coś ze mną nie w porządku, ale momentami takie seanse sprawiają mi niemałą frajdę. Oczywiście bardziej niż na słabej fabule, sztucznych dialogach czerpiących z poradników i Paulo Coelho czy drewnianej grze aktorów skupiam się na kolejnych bzdurnych rozwiązaniach zastosowanych przez twórców – w przypadku recenzowanego „365 dni: Ten dzień” jest tego niemały wysyp, a dobrym przykładem będzie chociażby fakt, że w ciągu pierwszych 45 minut posłuchamy więcej piosenek niż sensownych rozmów między bohaterami.

Jeżeli pochylimy się nad grą aktorską także nie będzie lepiej, ale w tej kwestii chyba największe zastrzeżenia mam do Anny Marii Siekluckiej, która naprawdę mogła się chociaż trochę wysilić. Nie ukrywajmy, profil psychologiczny Massimo i Nacho dawał jasno do zrozumienia, że panowie wcielających się w nich po prostu mają ładnie wyglądać i prezentować się w trakcie pikantnych ujęć. To aktorka wcielająca się w Laurę mogła nieco więcej wykrzesać ze swojej twarzy, spróbować wykonać zadanie, a nie tępo pokazać wszelkie niedoróbki namiastki scenariusza. Jedynym ratunkiem dla całej ekipy wydaje się Magdalena Lamparska, którą najwyraźniej do występu zachęciła spora gaża, bo innych powodów nie widzę. Jako Olga, najlepsza przyjaciółka żony włoskiego mafioso, aktorka dorzuca trochę humorystycznych gagów i ciętego języka – tak, by w tym świecie zdominowanym przez od szczęk po pięty napiętych samców alfa było nieco lżej.

Czy warto sprawdzić recenzowane „365 dni: Ten dzień”? Aż chce się zacytować klasyka: „Koń, jaki jest, każdy widzi” - miało być seksownie i na bogato, wyszło bez polotu, sztywno i żałośnie. Trochę szkoda niemal 120 minut seansu, które możecie przeznaczyć na inne produkcje – jeżeli już celujecie w podobny styl, sprawdźcie Greya. Ekranizacje powieści E.L.James wydają się przy tej propozycji nie lada popisem sztuki filmowej, gdzie aktorzy wywiązują się ze swojego zadania, czuć między nimi chemię, a historia wydaje się zdecydowanie lepiej zrealizowana. Pomimo moich wielu zarzutów wiem, że produkcja Netflixa przebije wynik pierwszej odsłony i tym samym wejdzie do kanonu najpopularniejszych filmów w rankingach platformy. Szkoda tylko, że większości subskrybentów polskie kino będzie się kojarzyć z opowieściami wątpliwej jakości...

Atuty

  • Ładna sceneria
  • Niektóre kawałki
  • Magdalena Lamparska jako jedyna z towarzystwa gra

Wady

  • Sztywne, bezsensowne i znikome dialogi
  • Słaby scenariusz, który poziomem ogranicza się do latynoskiej telenoweli
  • Kolejny cliffhanger...
  • Po Siekluckiej spodziewałam się znacznie więcej,...
  • …ale większość ekipy się nie popisała
  • Tandetna intryga
  • Scena walki budzi rozbawienie
  • Słabe tempo

Po „365 dni: Ten dzień” nie spodziewałam się więcej niż dostałam. Sceny seksu, przystojni odtwórcy głównych ról, słaba fabuła i sporo muzyki – teledyski można jednak pooglądać na innych stacjach.

2,0
Iza Łęcka Strona autora
Od 2019 roku działa w redakcji, wspomagając dział newsów oraz sekcję recenzji filmowych. Za dnia fanka klimatycznych thrillerów i planszówek zabierających wiele godzin, w nocy zaś entuzjastka gier z mocną, wciągającą fabułą i japońskich horrorów.
cropper