Prawnik z Lincolna (2022) - recenzja, opinie o serialu [Netflix]. Podwójne zabójstwo z grami w tle
Mickey Haller wraca do zawodu po tym, jak jego kolega zostaje zastrzelony we własnym samochodzie w trakcie prowadzenia głośnej sprawy sądowej. Pomagają mu obie byłe żony i obecny chłopak jednej z nich. Wspólnie spróbują ustalić kto tak naprawdę zamordował żonę znanego twórcy gier komputerowych.
Oglądanie dzisiejszego serialu uświadomiło mi dwie rzeczy: że Manuel Garcia-Rulfo jest całkiem sympatycznym aktorem, ale do Mathew McCounagheya nie ma nawet startu oraz, że bardzo chętnie przygarnąłbym napisany od początku do końca pod telewizję serial o przygodach Phoenixa Wrighta. Ponieważ "Prawnik z Lincolna" zdecydowanie ma swoje momenty i plejadę ciekawych postaci, ale pokazuje jednocześnie, że jego główny bohater jest najmniej interesującą z nich i w temacie zagadki oraz jej rozwiązania zostawia widza ze sporym niedosytem.
Prawnik z Lincolna (2022) - recenzja serialu [Netflix]. W książce był filmowiec, w serialu twórca gier
Wyzwania i problemy piętrzą się przed Hallerem (Manuel Garcia-Rulfo) w zastraszającym tempie. Jego kolega, Jerry - również prawnik - zostaje zamordowany. Przed śmiercią zapisał całą swoją kancelarię i wszystkie sprawy naszemu głównemu bohaterowi, a ten, tak się składa, nie pracował dobrych 18 miesięcy, zamiast tego zmagając się z uzależnieniem i poczuciem winy. Ale okazję trzeba łapać więc szybko zatrudnia do pomocy swoją byłą żonę, Lornę (Becki Newton) i zaczyna dwoić się i troić, próbując przekonać byłych klientów Jerry'ego, że będzie go godnie zastępował, w czym pomagają mu kolejna była żona, Maggie (Neve Campbell) oraz prywatny detektyw, Cisco (Angus Sampson), który w wolnych chwilach zajmuje się byciem narzeczonym Lorny. Rodzinny biznes, można rzec! Największym z ich klientów jest niejaki Trevor Elliott (Christopher Gorham), właściciel firmy produkującej gry i genialny informatyk, którego kod pozwolił na stworzenie postaci do złudzenia przypominających prawdziwych ludzi. Zarzuca mu się, że zastał żonę z kochankiem, więc zastrzelił oboje, w stylu O. J. Simpsona. Sprawa może jednak nie być aż tak prosta...
Wątek Elliota nie jest jedynym w dziesięcioodcinkowej historii Netflixa. Prócz tego mamy również pierwszą żonę Hallera i prowadzoną przez nią sprawę właściciela firmy zatrudniającej cudzoziemców, sytuację życiową byłych państwa Haller oraz ich córki, uzależnienie jego oraz jego najnowszej pani szofer, Izzy (Jazz Raycole) i kilka innych, mniejszych spraw sądowych, które Mickey rozwiązuje zazwyczaj z marszu. Dzięki sympatycznej obsadzie pobocznej, ogląda się to wszystko bardzo dobrze i szybko, lecz nie sposób nie odnieść wrażenia, że część z tych sytuacji służy jedynie dociągnięciu odcinków do odpowiedniej długości. Cała sytuacja ze sprawą prowadzoną przez Maggie jest tak marginalnie połączona z głównym wątkiem sezonu, że równie dobrze mogłaby nie istnieć. Serial składałby się wtedy z ośmiu zgrabnych odcinków i tylko na tym zyskał. Pozostałe wątki, nawet jeśli niezbyt istotne w szerszym kontekście, służą budowaniu postaci i relacji między nimi, więc muszą zostać.
Prawnik z Lincolna (2022) - recenzja serialu [Netflix]. Nierówna obsada
Trzeba nie lada talentu żeby a) napisać, b) zagrać postacie takie jak "była żona głównego bohatera" oraz "obecny chłopak byłej żony głównego bohatera" i zrobić to w taki sposób aby publiczność je polubiła. Tymczasem zarówno Lorna, jak i Cisco są niesamowicie sympatycznymi postaciami, bez których "Prawnik z Lincolna" nie byłby tym samym. Ona wiecznie pozytywna, z szerokim uśmiechem na twarzy, zawsze chętna do pomocy. On trochę gburowaty, ale za to zaradny i o złotym sercu, choć z przeszłością w gangu motocyklowym. Niestety, nie cała obsada może się pochwalić równie dobrym pierwszym wrażeniem. Trevor Elliott jest nudny, jak flaki z olejem i nie zmieniłaby tego żadna ilość zwrotów akcji. Nie mam pojęcia, czy to kwestia aktora, czy tak nieciekawie napisano po prostu jego postać, ale przy żadnej scenie z jego udziałem nie towarzyszyły mi emocje, które można by opisać w pozytywny sposób. Raczej głównie obojętność.
Największym problemem serialu (zaraz obok słabego finału, ale o tym nie będę się rozpisywał, wiadomo) jest jego główny bohater. Mickey ma być cwany, piekielnie inteligentny i trochę zepsuty jako człowiek, ale w wykonaniu Garcii-Rulfo oznacza to, że jest po prostu wiecznie znudzony. Są sytuacje, w których ten jego brak emocji jest nawet w porządku, a i ze dwa razy przez cały serial zdarzy mu się udowodnić, że jednak tli się w nim jakieś życie, ale generalnie jego występ nie powala, zwłaszcza jeśli porównać go z jak zawsze świetnym McCounagheyem, który grał tę samą rolę w bardzo udanym filmie z 2011 roku.
Jestem wdzięczny Netflixowi za ten serial. Po pierwsze dlatego, że przez dobrych osiem, może nawet i dziewięć na dziesięć odcinków naprawdę wciąga widza i bardzo łatwo jest pozwalać aplikacji puszczać kolejne epizody, dopóki nie padnie się ze zmęczenia (albo dopóki się serial nie skończy), ale przede wszystkim dlatego, że nie brali na tapet ponownie pierwszej książki, tylko jej kontynuację. Można przez to mieć mały problem jeśli nie oglądało się filmu, bo co to za ludzie i dlaczego serial nazywa się "Prawnik z Lincolna" skoro ma biuro i wszystko, a Lincolnem tylko wozi się od czasu do czasu po mieście, lecz to zdecydowanie lepsza opcja, niż robienie znowu tej samej historii, tyle że ze słabszym aktorem. Nie jest to serial idealny - taki sobie finał skutecznie ciągnie go w dół i pod względem artystycznym jest tak standardowy jak to tylko możliwe - ale to wciąż całkiem porządna produkcja prawnicza nastawiona na dostarczenie widzowi solidnej rozrywki. Bez typowo netflixowego mambo jumbo.
Atuty
- Wciągająca, wielowątkowa historia;
- W większości solidna obsada;
- Dobra progresja fabuły, sensownie wykorzystująca flashbacki i tym podobne zabiegi;
- Tempo narracji.
Wady
- Główny bohater ciut nudny;
- Finał sprawy trochę zawodzi;
- Kilka wątków można było spokojnie wywalić.
"Prawnik z Lincolna" to dziesięć odcinków prostej, solidnej rozrywki. Netflix ponownie sięga po literaturę, lecz tym razem robi to dobrze. Manuel Garcia-Rulfo to nie Matthew McCounaghey, a finał mógłby być lepszy, ale to i tak warty sprawdzenia serial. Nie obraziłbym się na drugi sezon.
Przeczytaj również
Komentarze (2)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych