Dolmen - recenzja gry. Czy fani Soulsów mają tu czego szukać?
Tak, jak mogliście przeczytać w zapowiedzi opublikowanej trzy dni temu, wracamy dzisiaj z recenzją Dolmena w wersji na PlayStation 5. Gra, którą stworzyło brazylijskie Massiwe Work Studio, czerpie pełnymi garściami z gatunku soulslike, mieszając go z klimatem Dead Space lub The Surge. Czy tytuł, który początkowo został ogłoszony na Kickstarterze, może zawojować rynek?
Jeszcze w 2018 roku twórcy postanowili ogłosić zbiórkę, której celem było pozyskanie środków na rozwój produkcji. Osiągnięto połowiczny sukces, bo co prawda udało się zgromadzić nieco ponad 20 tysięcy dolarów, ale dało to raptem drugi z przygotowanych trzynastu progów. Wcześniej producenci zainwestowali aż 400 tysięcy dolarów z własnej kieszeni, a nad grą ostatecznie pracowało ok. 30 osób z okazjonalnym udziałem zewnętrznych testerów. Te liczby niestety widać na każdym kroku, chociaż muszę przyznać, że jak na dostępny budżet i środki, programiści dali z siebie wszystko.
Dolmen recenzja - tajemnice mrocznej planety Revion Prime
Zaraz po uruchomieniu gry na PlayStation 5, naszym oczom ukazuje się całkiem ładne menu z możliwością wyboru jednego z dwóch trybów graficznych - wydajności lub jakości. Ja wybrałem ten pierwszy, bowiem działa on w 60 klatkach na sekundę z okazjonalnymi tylko spadkami płynności, które nie są zbyt uciążliwie. Drugi z trybów oferuje nieco wyższą rozdzielczość, lepszej jakości tekstury, a także zauważalnie więcej źródeł odbić, światła i cieni. Niestety dokłada do tego 30 klatek, co w grze tego typu stanowi już spore utrudnienie.
Po wyborze nowej gry przeskakujemy do kreatora postaci, gdzie wpisujemy imię, wybieramy klasę, a następnie personalizujemy wojaka, wybierając rodzaj i kolor supernowoczesnej zbroi energetycznej. Gdy całość jest gotowa, przechodzimy do właściwej rozgrywki. Twórcy natychmiast serwują nam scenkę przerywnikową, która w zwięzły sposób tłumaczy, co się właśnie wydarzyło. Ludzie muszą zbierać kryształy zwane Dolmenami, żeby dokonywać podróży międzywymiarowych. Dla ludzkości, która szuka sposobu na przetrwanie, są one absolutnie niezbędne. Mnóstwo minerałów odnaleziono na planecie Revion Prime, gdzie wybudowano, celem ich wydobycia, gigantyczną i nowoczesną kopalnie. Niestety, jak to w życiu bywa, po drodze coś musiało pójść nie tak. Ośrodek został zaatakowany przez bestie i przybyszów z innych wymiarów, które wymordowały absolutnie wszystkich górników. Musimy zatem dostać się na miejsce, zabić stwory i odzyskać jak najwięcej Dolmenów nim będzie za późno.
Nasz bohater dobywa broni białej i dystansowej, a następnie niczym Terminator, ląduje na mrocznej i nikomu nieznanej planecie. Trzeba przyznać, że całość, choć zaczyna się banalnie, to nawet pozwoliła mi wczuć się w klimat i motywacje bohatera. Już od pierwszych chwil dostrzegalne są elementy wspólne Dolmena i serii Souls. Postać porusza się dość ociężale, chociaż i tak sporo żwawiej niż ciężko opancerzony rycerz z wielkim toporem czy mieczem. Do tego kosmiczny wojak może dobyć broni dystansowej w każdym momencie, kontrolowanej przez moc, w którą wyposażony jest nasz kombinezon.
No właśnie, to jeden z najważniejszych elementów Dolmena. Owa moc została przypisana do zbroi, a jej wartość odgrywa niebagatelne znaczenie przy przemierzaniu kolejnych lokacji. Służy jako amunicja do broni dystansowej - zabójczo skutecznej i wygodnej, ale kończy się momentalnie. Może też zwiększyć zadawane obrażenia lub uleczyć nas w razie konieczności. Możemy ją odnowić za pomocą medykamentów, ale i te kończą się dość szybko. A gdy wykorzystamy wszystkie strzykawki, będziemy zdani wyłącznie na nasze szczęście i umiejętności. Oprócz paska mocy, jest jeszcze wskaźnik kondycji. Ta zużywa się w momencie zadawania ciosów (lekkich lub ciężkich), wykonywania uników czy stawiania bloków. Mam wrażenie, że twórcy nieco przesadzili z szybkością redukcji tego wskaźnika, bo wystarczy że zblokujemy jeden cios, raz tylko uderzymy mocniej i kondycha nam znika, a potwory nie zamierzają wcale odpuszczać.
Dolmen recenzja - Sztuczna inteligencja, przeciwnicy i mechanika
No i tutaj przechodzimy do największego problemu Dolmena. Mam na liczniku kilkanaście godzin, lecz dalej nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że cała produkcja została zbudowana z gotowych assetów. Gra jest do bólu wtórna i powtarzalna. Modele potworów wyglądają marnie i poruszają się jeszcze gorzej, chociaż twórcy ambitnie podeszli do tematu. Tu i ówdzie można przeczytać, że Dolmen jest nawet horrorem, ale daleko mu do tego. W tej produkcji nic nas nie przestraszy i to głównie przez kulejące aspekty techniczne. Bestie w pierwszej lokacji przypominają skrzyżowanie pająków ze skorupiakami i przybyszy Belzebuba żywcem wyciągniętych z serii Doom. Dalej robi się nieco lepiej, bo trafiamy na humanoidalne stwory, potwory wzorowane na nosorożcach czy klasycznych obcych w stylu wściekłego Predatora.
Uważam jednak, że modeli przeciwników jest zdecydowanie za mało, a że rozstawieni są dosłownie co kawałek, to szybko zaczynają się powtarzać. Twórcy podzielili je na te, które walczą w zwarciu i te strzelające z dystansu. Te pierwsze potrafią się wzajemnie blokować. Nie są w stanie też pokonać niektórych pagórków, wzniesień i przeszkód, co sprawia że karabin będzie na nie zabójczo skuteczny. Oczywiście do momentu, gdy mamy czym strzelać. Zdarzało mi się, że bestie potrafiły nie odpuszczać pogoni przez całą lokację, a niektóre z nich przerywały pościg już po kilku chwilach. Walka toporem czy mieczem jest na (nie)szczęście bardzo prosta i w całości opiera się na schemacie - atak, unik, atak, unik. To dosłownie klasyczne soulsy. Takie zachowanie przynosi w zasadzie najwięcej korzyści. Niestety, po godzinie zabawy rozgrywka nie sprawiała mi już żadnego wyzwania, więc najwięksi fani tego gatunku mogą się dość szybko znudzić.
Tym bardziej, że postać opisana jest wieloma statystykami, które rozwijamy za sprawą kolejnych zdobytych poziomów i fragmentów zbroi. Im lepsza będzie, tym łatwiej powstrzymamy kolejne zastępy stworów z piekła rodem. Potem to już walczymy jedynie z czasem, by Dolmena przejść jak najszybciej. Żeby jednak cokolwiek ulepszyć, musimy znaleźć terminale rozrzucone po mapie (taki odpowiednik ognisk z serii Souls). Pozwolą nam przenieść się na statek, gdzie dokonamy modyfikacji. Rozstawione są bardzo rzadko i często irytowało mnie, gdy po śmierci nagle musiałem ponownie przechodzić spory fragment lokacji. Wtedy też, klasycznie, przeciwnicy się odradzają, a my tracimy cały zdobyty ekwipunek. Możemy go odzyskać jedynie wtedy, gdy dojdziemy do miejsca zgonu bez szwanku. Gdy nam się to nie uda, przedmioty przepadają bezpowrotnie.
Co jakiś czas natrafimy tez na czerwone platformy pełniące role samouczka. Tutaj odtwarzane są materiały wideo, które omawiają kolejne umiejętności czy możliwości i to jest całkiem spoko, bo tych mamy całą gamę. Co zabawne, twórcy nie potrafili ich nawet zapętlić, więc ponowne włączenie filmu wiąże się z koniecznością wyjścia i wejścia do czerwonego punktu ponownie. Ale to akurat drobnostka. Nasz bohater może dysponować różnym rodzajem amunicji, czy to zamrażającej czy elektryzującej. Zbroje też mogą dorzucić buffy w postaci zatrucia przeciwnika w momencie ataku, a samych broni mamy całkiem sporo. Co więcej, ich modele wykonano z wyjątkowo zaskakującym polotem.
Potwory walczące na dystans najczęściej wyrzucają w naszą stronę trujące substancje. Łatwo ich uniknąć, szczególnie gdy zaznaczymy sobie jednego ze stworów za pomocą skupienia ukrytego pod prawą gałką. Wtedy też pociski wystrzelone z karabinu stają się samonaprowadzane, czego nie ma, gdy celujemy znad ramienia (bądź co bądź, kamera wtedy fajnie zbliża się do bohatera). Co ważne, trutka może dosięgnąć też pozostałych wrogów, więc są oni w stanie wykończyć się nawzajem. Pod tym względem działa to całkiem fajnie i sprawiało mi sporo przyjemności, gdy szukałem sposobu na zwabienie potwora do obszaru rażenia trutki. Niestety, sam świat i atmosfera tego tytułu nie są zbyt porywające. Jest albo ciemno, albo powtarzalnie, albo nudno po prostu. Świat jest w pełni liniowy, nie ma otwartych przestrzeni, jest za to mnóstwo niewidzialnych ścian i rozrzuconych ekranów, które tłumaczą jednym lub dwoma zdaniami historię całej planety. Nie byłem nią specjalnie zainteresowany, bo jest dość nudna. Co jakiś czas widzimy scenkę przerywnikową marnej jakości, gdzie potwory mają zapętlone animacje i próbują być groźne. Co, jak co, ale tutaj czuć, że Dolmen nie miał zbyt wielkiego budżetu.
Dolmen recenzja - niewielki budżet czuć na każdym kroku
Nie znaczy to jednak, że to jakaś bardzo słaba produkcja, bo co ciekawe, bawiłem się przy niej całkiem nieźle. Gdy już przymknąłem oko na liczne problemy i niedoróbki, a skoncentrowałem na rozgrywce, to odczuwałem nawet sporą przyjemność z przemierzania kolejnych lokacji. Szkoda tylko, że niekiedy przejścia są słabo oznaczone. No i oczywiście, co jakiś czas, musimy trafić na bossa, którego pokonanie będzie znacznie trudniejsze. Graficznie jest całkiem nieźle, ale to zasługa bogatej biblioteki gotowych assetów silnika Unreal Engine. Rozbroiło mnie, jak co jakiś czas ni z tego niż owego słyszymy jakieś krzyki, ryki czy warki, co niby miałoby sugerować, że bestia czai się tuż za rogiem. W rzeczywistości niczego takiego nie ma, a to element tego "horroru", co to rzekomo ma przestraszyć gracza. Oj, nie tędy droga zdecydowanie. Twórcy muszą też pomyśleć nad poprawą interfejsu użytkownika, bo jest mało czytelny i mocno kwadratowy, w dodatku brzydki, ale po jakimś czasie zaczniemy się w nim odnajdywać.
Jeżeli jesteście spragnieni jakiegoś tytułu z gatunku soulslike i nie przeszkadza Wam nuda czy powtarzalność w połączeniu z niskim poziomem trudności, to możecie Dolmena kupić na wieczorne dwie, trzy godzinki zabawy. Gra w mojej ocenie zasługuje na uwagę, choćby dlatego, że po kilku latach twórcy dopięli swego i wydali w końcu całkiem rozbudowany tytuł 3D, za co należą im się wyrazy uznania. Nie ma tu jednak nic odkrywczego i porywającego, a dodatkowo myślę, że produkcja trafi w niedługim czasie do Game Passa lub PS+. Pasuje do usług abonamentowych. Gdy tak się stanie, warto będzie ją pobrać. Do zobaczenia na mrocznej planecie Revion Prime.
Ocena - recenzja gry Dolmen
Atuty
- Dobrze zrealizowana mechanika walki i poruszania się
- Klimat i atmosfera planety Revion Prime
- Dużo dają bronie palne, urozmaicają rozgrywkę
- Często i gęsto rozsiane wskazówki
- Całkiem niezła grafika dzięki silnikowi Unreal Engine
- Niska cena premierowa (149 zł)
- Pod względem stylu zabawy, to niemal 1:1 soulsy, a to dla wielu będzie największą zaletą
Wady
- Koślawe i sztywne animacje
- Scenki przerywnikowe są marnej jakości
- Gra często wygląda, jakby była tworzona z gotowych assetów, brakuje większej oryginalności
- Po czasie staje się zdecydowanie zbyt prosta
- Wygląd menu i samego interfejsu jest słabo przemyślany
- Sztuczna inteligencja wrogów mocno szwankuje
- Nijaka oprawa dźwiękowa, raczej nie zapada w pamięć
- Fabuła jest prowadzona bez większego polotu, cele są dość proste, a bossowie mało wyszukani, brakuje tu większej kreatywności
- Zbyt rzadko rozstawione terminale do zapisu i teleportu na nasz statek
Dolmen nie jest może pretendentem do tytułu gry roku, ale dla fanów soulslików dostarczy trochę zabawy. Szkoda, że często nieco sztywnej, koślawej i zdecydowanie zbyt prostej.
Galeria
Przeczytaj również
Komentarze (33)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych