Infinite storm (2022) - recenzja, opinie o filmie [Gutek Film]. Spacer po górach
Samotna kobieta wybiera się w ramach terapii na Górę Waszyngtona. Kiedy zastaje ją bardzo trudna, niebezpieczna pogoda, zaczyna schodzić na dół. Po drodze znajduje jednak młodego mężczyznę, siedzącego w śniegu. Mimo braku kooperacji, upiera się aby mu pomóc.
Odnoszę wrażenie, że to są trzy krótkie filmy, średnio udanie połączone w jeden. Pierwsze pół godziny to kobieta szykująca się do górskiej wspinaczki i później walcząca z naturą. Drugi to misja ratowania upośledzonego mężczyzny (wiem, że nie jest tak naprawdę upośledzony, ale większość czasu tak właśnie się zachowuje). Trzeci to dramat o kobiecie siedzącej w domu, opłakującej zmarłe dzieci. Wspólny mianownik? Naoimi Watts i nie odpuszczający do ostatniej minuty, senny klimat.
Infinite storm (2022) - recenzja filmu [Gutek Film]. Doskonałe zdjęcia Englerta
Jak już ukaże się gdzieś na VOD, nowy film Małgorzaty Szumowskiej będzie doskonałym tłem do zasypiania. Cisza, spokój, dźwięk śniegu ubijającego się pod butem, szczęk metalowych elementów ekwipunku, później zawieja, jeszcze dalej lanie i chlupot wody w wannie, kojący głos Naomi. ASMR jak się patrzy! Nawet wieczorem w kinie ciężko było nie poczuć się sennym.
Nie można odmówić nowemu obrazowi pani Szumowskiej, że pięknie brzmi, ale również bardzo ładnie wygląda. Michał Englert (któż by inny) złapał jej w kadr wiele naprawdę ślicznych obrazów człowieka obcującego z naturą. Ze względu na charakter projektu paleta barw była raczej ograniczona, ale surowy klimat zimy, przecięty jedynie ciemną, bardzo stonowaną zielenią i brązami drzew oraz ziemi robią niesamowite wrażenie. Dosłownie co kilka minut na ekran wjeżdżają kolejne świetne, "tapetowe" ujęcia, łącznie z zamykającą cały obraz panoramą rzeki płynącej spokojnie o zmroku. W nieskończoność. Pięknie.
Infinite storm (2022) - recenzja filmu [Gutek Film]. Niekończąca się nijakość
Problemem filmu jest natomiast zawarta w nim historia. Prawdziwa historia niejakiej Pam Bales, która w rocznicę utraty swoich dzieci wybiera się w góry, ponieważ zmęczenie i skupienie się na wspinaczce działa na nią terapeutycznie. Na górze znajduje ubranego tylko w bluzę i krótkie spodenki mężczyznę i uparcie, mimo protestów, próbuje mu pomóc. Ta historia jest zwyczajnie nudna. Trudno mi powiedzieć, czy taki to już jej urok, czy to przez sposób, w jaki została przedstawiona.
Pierwsza część filmu, kiedy Naomi po prostu pakuje plecak, jedzie i wspina się, nie ma do zaoferowania wiele więcej ponad ładne obrazki. Później oglądamy jak pomaga mężczyźnie, którego znamy tylko jako "John" (Billy Howle) i jest to prawdopodobnie najbardziej problematyczny element całego filmu. Reżyserce kompletnie nie udało się zbudować odpowiedniej atmosfery, klimatu niebezpieczeństwa i dybiącej na bohaterów śmierci. Ani przez moment nie boimy się o nich, nie zastanawiamy co dalej, jak tym razem sobie poradzą. Może to mieć również związek z faktem, że skoro jest to prawdziwa historia, to logicznym jest, że musieli przeżyć aby móc o tym później opowiedzieć. Najgorzej jednak, że istnieje cały trzeci akt tego filmu, w którym Szumowska atakuje widza już wyłącznie na poziomie emocjonalnym, jak dla mnie bardziej męcząc, niż cokolwiek innego. Naga Naomi wchodząca do wanny na tym etapie, przy tym scenariuszu, też była raczej zbędna.
Watts jest dobrą aktorką, co udowadniała już nie raz i nie dwa razy. Tym razem jednak ma naprawdę niewiele do zagrania. Jasne, moment czystej rozpaczy w jednej scenie jest bolesny jak diabli, a jej krzyk niemalże rozdziera człowiekowi duszę, ale to w zasadzie tyle. Billy Howle to nazwisko, które można kojarzyć choćby z porządnej kreacji Nigela Strangewaysa, w brytyjskim "Bestia musi umrzeć". Niby grał też ojca Rey w ostatnich "Gwiezdnych wojnach", ale "grał" to w tym wypadku trochę za dużo powiedziane. Tu natomiast, jak już wspominałem, jego postać - z początku przynajmniej - sprawia wrażenie nie w pełni sprawnej na umyśle, zapewne ze względu na niską temperaturę i odmrożenie. Później lekko się otwiera, ukazując jakąś tam swoją trójwymiarowość, ale nie sprawia to automatycznie, że staje się dzięki temu interesującą postacią. Nikt nie jest tu przesadnie ciekawy. Tak jak i cały film. To po prostu 97 minut o tym, że ludzie poszli na górę i z niej zeszli.
Atuty
- Piękne zdjęcia;
- Naomi Watts ma ze dwa momenty, w których błyszczy;
- Dźwięk jak w najlepszych filmikach ASMR.
Wady
- Taka sobie, przydługa, mało angażująca opowieść, która ciągnie w dół cały film.
"Infinite storm" nie kupił mnie zupełnie. To pięknie wyglądający i dobrze udźwiękowiony film o emocjach, których nie czuć, skutkiem czego seans nowego filmu Małgorzaty Szumowskiej może być albo nudny, albo przyjemnie usypiający. Nieskończenie.
Przeczytaj również
Komentarze (5)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych