Jurassic World: Dominion (2022)

Jurassic world: Dominion (2022) - recenzja, opinia o filmie [UIP]. Absolutny rollercoaster

Piotrek Kamiński | 12.06.2022, 17:00

To są właściwie dwa filmy, które finalnie stają się jednym. Z jednej strony stara ekipa z Parku Jurajskiego przygląda się sprawie wielkiej szarańczy, która niszczy uprawy w całych Stanach Zjednoczonych. Z drugiej ekipa Jurassic World szuka, czegoś, co zostało im zabrane, a co bardzo chcą odzyskać. Pod koniec obie nitki połączą się aby dać nam pół godziny powtarzalnego, ale przyjemnego kina o wielkich gadach. Szkoda, że to dopiero po 120 minutach pozbawionej smaku papki. 

Uprzedzę od razu, że to porównanie do kolejki górskiej w tytule wcale nie jest komplementem. Nowy film Colina Trevorrowa, który nie tylko wyreżyserował, ale również i napisał, jest takim samym spektakularnym sukcesem jak poprzednie dwie części tej trylogii i jak ostatnie "Gwiezdne wojny". To pozbawiona logiki papka o kilku grupach bohaterów latających po całym świecie w poszukiwaniu MacGuffina, aby finalnie spotkać się w jednym miejscu, zrobić bum i uciec. Właściwie to konstrukcja scenariusza jest zastanawiająco podobna do "Skywalker. Odrodzenie" co samo w sobie już powinno być wystarczającym ostrzeżeniem.

Dalsza część tekstu pod wideo

Jurassic world: Dominion recenzja filmu 2022 - O problemach współczesnego scenopisarstwa

Stare i nowe

Dzisiejsze Hollywood kompletnie nie umie pisać dobrych scenariuszy. Natknąłem się ostatnio na artykuł, w którym autor tłumaczy dlaczego mały ekran jest lepszym miejscem dla S-F niż kino. W skrócie - ponieważ mają więcej miejsca na odpowiednie zbudowanie świata i osadzenie w nim postaci. Z jednej strony niezaprzeczalny fakt. Z drugiej jakoś dawniej scenarzystom z głowami na karku krótki (relatywnie) czas seansu absolutnie nie przeszkadzał, a problemy z niego wynikłe, jak choćby za mało czasu aby odpowiednio wszystko wyjaśnić, przekuwali w zalety, budując aurę tajemniczości postawioną z niedopowiedzeń. 

Dzisiaj natomiast scenariuszy nie pisze się aby opowiedzieć dobrą, samowystarczalną historię, tylko aby stały się platformą pod potencjalne kontynuacje i spinoffy. Celowo zostawia się tony pytań bez odpowiedzi, a kiedy już studio stwierdzi, że film był zbyt słaby aby wykładać kasę na kontynuację, przeradzają się one w dziury w fabule, na które już nigdy nie poznamy odpowiedzi. Nie wspominam już nawet o tym, że przy dzisiejszych scenariuszach obowiązkowo trzeba odhaczyć pewne elementy, bez których film nie dostanie zielonego światła - albo w ogóle od studia, albo w miejscach takich jak Chiny, na których specom od wykresów bardzo zależy. I takim to właśnie filmem jest również i nowy "Jurassic world". Nie dość, że produktem, a nie dziełem, to jeszcze tak nieprzemyślanym i poplątanym, że myślałby kto, że napisali go w tydzień, w przerwach od pracy na zmywaku. No dobrze, ale o czym to w ogóle jest?

Jurassic world: Dominion recenzja filmu 2022 - Dwa filmy, połączone w jeden

Giganotozaur i T-rex

Z jednej strony mamy Alana Granta i Ellie Sattler (Sam Neill i Laura Dern). On nadal kopie kości dinozaurów i gada do samego siebie, mimo że nikt nie słucha (serio - zwróć uwagę, pierwsza scena z jego udziałem). Ona jest teraz specem od owadów. Bada sprawę ogromnej, zmutowanej szarańczy, która dziesiątkuje pola uprawne i jest niebezpieczna i dla ludzi. Zdaje się, że nie interesuje jej jedynie ziarno zmodyfikowane genetycznie przez korporację Biosyn. Ale ta technologia daje dziś możliwości programowania zwierząt! Ellie czuje pismo nosem, więc bierze do pomocy Alana i razem jadą spotkać się z Ianem Malcolmem (Jeff Goldblum), który, tak się akurat składa, właśnie dla Biosyn pracuje.

Gdzieś na drugim końcu Ameryki, Owen i Claire (Chris Pratt i Bryce Dallas Howard) mieszkają romantycznie na skraju lasu i wychowują swoją przybraną córkę, Maisie (Isabella Sermon). Wiesz, jak to u drwali - Chevrolet z drewnianymi panelami po bokach, flanelowa koszula, rąbanie drewna, wszędzie śnieg, zabarwiony na niebiesko raptor w sąsiedztwie. Owen pracuje przy... Łapaniu dzikich dinozaurów żeby żyło im się lepiej? Szybko trafiają na celownik kłusowników, którzy pracują dla jakiejś tajemniczej korporacji (ciekawe dla kogo) i ładują się w kolejne tarapaty, które zabiorą ich w podróż po połowie świata.

Wspólnym mianownikiem są teoretycznie dinozaury, choć u starej gwardii nie bardzo je przez pierwsze pół filmu widać. Widzimy jak żyją w dziczy, zarówno w wodzie, w powietrzu, jak i na lądzie. Ludzie, jak to ludzie, wyłapują je i sprzedają na czarnym rynku, gdzie robione jest z nich jedzenie, dekoracje, biżuteria, albo sprzedawane są jako zwierzątka dla bogatych. Problem w tym, że film nie jest tym wątkiem specjalnie zainteresowany i poza jedną sceną na czarnym rynku i okazjonalnym dinusiem pływającym za kaczkami, w filmie jest ich tyle co nic. Zwłaszcza tej części z Owenem i Claire, która to zamienia się jakimś cudem w kompletnie generyczne kino szpiegowskie, ubogiego krewnego "Mission impossible". Okazuje się nagle, że dawni znajomi, jeszcze z czasów istnienia Jurassic World pracują teraz w CIA i bez oporu dzielą się z nimi poufnymi informacjami, a nasi głowni bohaterowie nie dość, że chcą brać w tym wszystkim udział, to jeszcze radzą sobie lepiej od wyszkolonych agentów (bo wiesz, Owen był kiedyś w Marines).

Jurassic world: Dominion recenzja filmu 2022 - Nowi bohaterowie i głupoty scenariusza

Owen i jego magiczna ręka

Z nowych postaci wymienić można choćby niedającą sobie w kaszę dmuchać panią pilot (niedługo zrobi się z tego stereotyp), Kaylę Watts (DeWanda Wise), pracującego dla Biosyn, opanowanego i absolutnie nierzucającego się w oczy Ramsaya Cole'a (Mamoudou Athie) i niedorzecznie złego szefa Biosyn, chodzącego zawsze z nosem głęboko między własnymi pośladkami Lewisa Dodgsona (Campbell Scott). Ten ostatni jest tak niewyobrażalnie przerysowany, że natychmiast skojarzył mi się z drugim szefem korporacji z "Rona Usterki", który był przecież PARODIĄ Steve'a Jobsa. Tu mamy natomiast poważną postać. Niby.

[Tu będzie kilka spoilerów, ale zapraszam śmiało. I tak nie warto tracić na ten film czasu w kinie] 
Ale infantylność scenariusza to jedno, a ilość bzdur, logicznych dziur i zmian w dotychczasowym kanonie to już zupełnie inna sprawa. Już nawet pomijam to, jak skandalicznie łatwo Alan i Ellie dostali się do zastrzeżonych poziomów kompleksu, jak szybko ekipa odnalazła się po tym, jak wyłączyli im prąd (tuż obok wygodnie ulokowanego wejścia do jaskinii), jak bardzo Dodgson ma w nosie, że może doprowadzić do zagłady całego świata, że w ogóle dał radę wyhodować jedzenie, którego jego prywatna odmiana robali się brzydzi. To są wszystko nieistotne detale. Sprawiają, że cały film jest głupi i traktuje widza jakby nie posiadał mózgu, jasne, ale to wszystko małe miki. Lecz kiedy kompletnie zmienili historię Maisie, stawiając pod wielkim znakiem zapytania właściwie najważniejszy wątek poprzedniego filmu i przekreślając jakąkolwiek zasadność tamtego zakończenia (które nawet i bez tego było niesamowicie niemądre i zostało tak napisane jedynie po to aby móc obiecać widzom świat pełen dinozaurów, z którego ten film i tak nie korzysta), to zaczynam się buntować. Ludzie mieli problem z tym jak nieskładnym potworem Frankensteina była ostatnia trylogia "Gwiezdnych wojen". Mam nadzieję, że wykażą się konsekwencją i ten film też zjadą, aby Hollywood może wreszcie czegoś się nauczyło.
[Koniec spoilerów] 

Niemalże zupełnie zapomniałem wspomnieć o dinozaurach - trochę jak twórcy filmu. Cóż, są i zazwyczaj wyglądają bardzo przekonująco, choć jest jedna taka scena blisko początku filmu, w której stojący przed czymś w stylu brontozaura ludzie wyglądają komicznie źle. Jak już wspomniałem, pod koniec filmu dostajemy około trzydziestu minut naprawdę sympatycznej akcji z udziałem naszych bohaterów i dinozaurów. Oczywiście nie ma w tych scenach niczego przesadnie oryginalnego - część zbudowano wręcz na bezpośrednich odniesieniach do poprzednich filmów, ale przynajmniej są w nich jakieś emocje, jakaś zabawa. I obowiązkowa walka T-rex kontra jakiś nowy jaszczur.

"Jurassic world: Dominion" jest jak zupa, do której ktoś dodawał wciąż kolejne składniki, aż kompletnie zatraciła jakikolwiek unikalny charakter. Pomieszane, kiepsko przemyślane wątki, zbyt długi czas trwania, za dużo postaci, mało angażująca koncepcja, zbytnie poleganie na tym co było, zamiast skupić się na stworzeniu dobrego produktu tu i teraz. Da się ten film obejrzeć, a jak jest się fanem starego "Parku Jurajskiego" to pewnie się i parę razy człowiek w trakcie uśmiechnie, ale osobiście nie polecam. Sugeruję wręcz aby zbojkotować ten film - pokazać Hollywood, że nie chcemy aby traktowano nas jak idiotów. Wątpię aby wyciągnęli z tego odpowiednie wnioski, ale kto wie?

Atuty

  • Ostatnie trzydzieści minut to stary, dobry "Park jurajski";
  • Pojedyncze, trzymające w napięciu sekwencje;
  • Kilka zabawnych żartów;
  • Powrót bohaterów z oryginału.

Wady

  • Główny wątek z szarańczą;
  • Absurdalny czarny charakter;
  • Pierwsze dwie godziny to w znacznej mierze festiwal nudy i niedorzeczności;
  • Zdecydowanie za długi;
  • W paru miejscach efekty słabo wkomponowane w ujęcia (bardzo rzadko).

"Jurassic world: Dominion" nie jest dobrym filmem. Mało tego, jest chyba najgorszą częścią całej swojej trylogii (ściągając się o palmę pierwszeństwa z "upadłym królestwem"). To film który dosłownie wymaga od widza wyłączenia mózgu, aby dało się go z uśmiechem oglądać. Nie daj się. Powiedz pas.

3,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper