Czarny telefon (2021) - recenzja filmu [UIP]. Specyficzna historia o dojrzewaniu
Nastoletni Finney nie ma w życiu lekko. Dokuczają mu w szkole, jego ojciec jest alkoholikiem - do tego agresywnym - a jego drużyna baseballowa właśnie przegrała mecz. Jakby tego było mało, w okolicy grasuje porywacz. Do tej pory zaginęła piątka dzieci. Finney będzie szósty...
Scott Derrickson powraca do horroru! Po tym jak odszedł z planu ostatniego "Doktora Strange'a", zabrał się za ekranizację krótkiego, raptem 30 stronicowego opowiadania autorstwa Joe Hilla - autora "Lock & Key", a prywatnie również syna Stephena Kinga. Trzeba przyznać, że w "Czarnym telefonie" czuć niemalże od początku do końca wpływ ojca na styl pisania syna. Czy to dobrze, czy źle to już zależy od własnych preferencji. Lubię Stephena kiedy pisze o ludziach (no i muszę w końcu sprawdzić "Mroczną wieżę"!), ale groza w jego wykonaniu jakoś mi nie leży. Dzisiejszy film również pochodzi z tych wywołujących gęsią skórkę i tak jak klimat zdecydowanie jest, tak poza trzema-czterema jump scare'ami nie ma się tu za bardzo czego bać.
Czarny telefon recenzja (2021) - Przemoc domowa, porwania i duchy
Derrickson nie spieszy się z fabułą. Ciężko mu się z resztą dziwić skoro adaptuje dosłownie piętnaście kartek. Cały pierwszy akt filmu bardzo powoli, metodycznie prezentuje widzowi życie młodego Finneya Blake'a (Mason Thames). Zaczynając od meczu, który jego drużyna przegrała, ponieważ jego rzut został wybity na homerun, przez życie rodzinne, na szkolnym kończąc. W domu zawsze czeka na niego kochająca siostrzyczka Gwen (Madeleine McGraw) i pijany, agresywny ojciec (Jeremy Davies). Nie mają z nim lekko, musząc dosłownie chodzić wokół niego na palcach. Nie wolno też im wspominać o specyficznej mocy Gwen. Otóż dziewczyna ma czasami sny, które się sprawdzają. Jej mama również twierdziła, że posiada tę moc, ale źle się to dla niej skończyło, więc teraz jest to temat tabu. Z kolei w szkole Finney ma dosłownie jednego przyjaciela, który broni go przed czyhającymi na niego łobuzami. Bez niego nie miałby życia.
Tych pierwszych trzydzieści minut jest istotne dla akcji właściwej, ponieważ pokazuje jak bardzo stłamszoną, niesamodzielną osobą jest nasz główny bohater. Kiedy porywacz (jak zawsze świetny Ethan Hawke) łapie go na ulicy i umieszcza w swojej piwnicy, Finney nie może z tym nic zrobić. Na przestrzeni filmu będzie musiał nauczyć się dbać o siebie, walczyć, jeśli chce w ogóle zacząć myśleć o wydostaniu się na wolność. Narzędziem, które pomoże mu wydorośleć jest tytułowy czarny telefon. Odłączony i niesprawny, więc teoretycznie bezużyteczny, ale raz Finney usłyszał jak dzwoni… To duchy poprzednich ofiar porywacza kontaktują się z nim aby pomóc mu w ucieczce.
Czarny telefon recenzja (2021) - Świetne aktorstwo, ale niedoskonały scenariusz
Nie jestem zwykle fanem historii o duchach. Kiedy zjawiskami paranormalnymi da się wytłumaczyć dosłownie wszystko, scenarzyści zbyt często dają się pokusie pisania tanich strachów, byle tylko zaskoczyć widza i napompować mu trochę adrenaliny. Sam fakt rozmawiania z duchami nie jest jednak problemem dzisiejszego filmu - zwłaszcza, że praktycznie każdą rzecz, którą zmarli przekazują Finnowi można wytłumaczyć majakami, czy inną reakcja obronną mózgu. Numer na ścianie można wypatrzyć samemu, świeżo położony tynk również. Całość można wtedy rozpatrywać jako metaforę dorastania, procesowania pewnych rzeczy – bez tego z resztą i tak myślę, że taki właśnie był zamysł. Moim problemem jest siostra Finna, Gwen i cały wątek z nią związany. Nie dość, że oto kolejna moc, którą dziewczyna po prostu posiada "bo tak", to jeszcze, jak przekonają się widzowie na koniec filmu, cała jej historia nie miała absolutnie żadnego wpływu na główną fabułę. Gdyby wyciąć ją całkowicie, okazałoby się, że historia Finna w żaden sposób się nie zmieniła. Tylko że nie dostalibyśmy wtedy najzabawniejszej postaci w całym filmie.
Madeleine McGraw jest przezabawna. Jej postać jest zadziorna, zaradna, wesoła. Kocha swojego brata i zawsze pobiegnie mu z pomocą, nawet jeśli nie ma najmniejszych szans poradzić sobie z sytuacją. Sceny w których modli się do Jezusa - ale w taki konwersacyjny sposób, a nie po prostu powtarzając wyuczone teksty - są świetne. Jeśli już używać przekleństw w filmie to właśnie w taki sposób - nie jako przecinków, ale w formie żartu, żeby dać widzowi trochę radości. Mason Thames wygląda jak młody Heath Ledger! Miejmy nadzieję, że rozwinie się w równie ciekawego aktora. Tutaj radzi sobie całkiem nieźle, choć mam wrażenie, że ten jego strach wypada czasami odrobinę płasko. Może taka to decyzja reżysera, żeby dusił w sobie nawet lęk? Tak, czy inaczej, rzuciło mi się to w oczy i niespecjalnie spodobało. Ethan Hawke, jak zawsze, jest świetny. Jego Porywacz jest jednocześnie przerażający, zwyczajnie dziwny, a miejscami wręcz... Lekko sympatyczny? Ale wiąże się z nim również pewna scenariuszowa głupota, a właściwie to nawet kilka.
Tutaj będę narzekał na mocną umowność kilku elementów scenariusza. Nic spoilerowego, ale jeśli ktoś nie chce wiedzieć za dużo o filmie, to zapraszam do kolejnego akapitu. Dlaczego, jeśli nie wyłącznie po to aby przydały się głównemu bohaterowi, w piwnicy, w której jest przetrzymywany Finn leżą zwinięte dywany? Tak samo tytułowy czarny telefon - jedyny element, hmmm, ozdobny w absolutnie pustym, surowym pomieszczeniu. Do kompletu nie działa. Największy problem mam jednak z maską porywacza - skądinąd bardzo klimatyczną. Przez cały film nosi różne jej wariacje, czasami uśmiechnięte, innym razem wkurzone, samą górę, sam dół. Pod koniec filmu dzieje się jednak coś dziwnego, z maską w roli głównej. Coś, co daje Finnowi szansę, a co absolutnie nie zostało wcześniej w żaden sposób przygotowane. Jakby Derricksonowi potrzebne było coś do pokierowania fabuły w konkretne miejsce, ale nie miał żadnego sensownego pomysłu, więc dał motyw kompletnie od czapy. Podobnych przykładów można by wymienić jeszcze kilka, ale to już zbyt mocno wchodziłoby na terytorium spoilerów.
"Czarny telefon" to bez dwóch zdań film bardzo klimatyczny. Rzecz dzieje się w latach siedemdziesiątych, więc twórcy zadbali aby zarówno kostiumy, dialogi, jak i ścieżka dźwiękowa pasowały do epoki. Do tego mocno sprane kolory i jesienna pogoda sprawiają, że całość wygląda bardzo dołująco i nieprzyjemnie, potęgując uczucie dyskomfortu u widza. Muzyka autorstwa znanego fanom horroru Marka Korvena jest dojmująca sama w sobie, ale przede wszystkim wie w których momentach zamilknąć, a w których zaatakować widza narastającymi dźwiękami, coraz większą liczbą instrumentów. To powiedziawszy, muszę uprzedzić, że to nie jest straszny film. Podskoczy się na nim ze trzy razy, bo jump scare'y, ale to tyle. Motywy nadprzyrodzone jednym podejdą, a innym nie, więc nie mam o nie pretensji do twórców, ale ocena idzie trochę w dół ze względu na scenariuszowe dziwactwa i nic - poza humorem - niewnoszący wątek siostry. Tak, czy inaczej, warto dać mu szansę, bo to solidny, trzymający w napięciu dreszczowiec.
Film wchodzi do kin już w najbliższy piątek, 24.06.
Atuty
- Gęsty klimat;
- Świetny Ethan Hawke;
- Dobrze budująca klimat ścieżka dźwiękowa;
- Ciekawa metafora dorastania;
- McGraw jest przezabawna.
Wady
- Czuć, że twórcy rozciągają krótkie opowiadanie na pełen metraż;
- Kilka absurdów scenariusza;
- Thames czasami trochę bez wyrazu.
"Czarny telefon" to udany powrót Derricksona do horroru, po krótkich wczasach u Marvela. Ethan Hawke jak zawsze bezbłędny, nadaje filmowi surowy, niepokojący klimat, ale do świetności zabrakło paru szlifów scenariusza. Dobry dreszczowiec na dobry początek lata.
Przeczytaj również
Komentarze (8)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych