Reklama
LIVE A LIVE

Live A Live – recenzja i opinia o grze [Switch]. Klasyka japońskiej sztuki RPG w końcu na Zachodzie

Wojciech Gruszczyk | 21.07.2022, 16:00

Square Enix systematycznie rozbudowuje gatunek RPG-ów o kolejne nowoczesne produkcje, ale producent nie zapomina o klasykach. Korporacja przypomina o rodowodzie mocnych, japońskich tytułów za pomocą serii HD-2D i Live A Live to kolejna propozycja twórców serii Final Fantasy skierowana do entuzjastów smaków retro. Nie jest to jednak zupełnie nowa opowieść, ponieważ deweloperzy tym razem postawili na remake przygody, która dotychczas ze względu na decyzję wydawcy nie była dostępna na całym świecie. Jaki jest Live A Live i czy warto zainteresować się produkcją? Przeczytajcie naszą recenzję.

W 1994 roku na Super Nintendo Entertainment System zadebiutowała gra, która choć od początku intrygowała założeniami, to jednak przygoda nie otrzymała swojej szansy – Square Enix nie zdecydowało się na globalną premierę. Z Live A Live dotychczas w legalny sposób mogli zapoznać się wyłącznie gracze z Japonii lub zatwardziali fanatycy-kolekcjonerzy, którzy zdecydowali się na import pozycji.

Dalsza część tekstu pod wideo

Square Enix postanowiło jednak zaskoczyć i Live A Live powraca jako remake HD-2D oferujący zupełnie odświeżoną oprawę, ale jednocześnie proponując bardzo klasyczny gameplay... I to właśnie rozgrywka może być problemem dla współczesnych graczy.

Live A Live to historia kilku bohaterów

Live A Live - recenzja - walka z dinozaurem

Recenzowany Live A Live nie oferuje spójnej historii, dzięki której od pierwszej do ostatniej minuty możemy kontrolować jedną postać, mamy okazję doświadczać z nią wielu przygód, a w międzyczasie misje fabularne sprawiają, że dowiadujemy się o jej przeszłości. Zamiast tego deweloperzy na początku pozwalają nam wybrać jedną z siedmiu historii, które pozornie nie są ze sobą powiązane i każda oferuje własnego bohatera z indywidualnym umiejscowieniem wydarzeń, a choć rozgrywka opiera się na jednym schemacie, to jednak w każdej opowieści pojawiają się elementy wyróżniające.

Gracze mają pełną dowolność w wybieraniu, którą przygodę poznają na początku, co jest z jednej strony bardzo dobre, ponieważ możemy swobodnie podchodzić do rozgrywki, jednak jest to w pewien sposób miecz obosieczny, ponieważ nie wszystkie rozdziały są równie ciekawe i jeśli na początku natraficie na 2-3 gorsze, to możecie z dużą niechęcią podchodzić do tych znacznie lepszych wydarzeń. Jestem również przekonany, że same wątki będą odbierane przez zainteresowanych w bardzo różny sposób, ponieważ jedne są dłuższe, inne stawiają na walkę, a w jednym niemal w ogóle nie walczymy. Każda opowieść mogłaby jednak zostać rozbudowana oferując graczom osobną grę, bo w ostateczności w każdej historii czuć dobry charakter – nawet jeśli odniosłem wrażenie, że niektóre wydarzenia są za krótkie lub ich akcja mnie po prostu nie interesowała. W ostateczności napisy końcowe w Live A Live zobaczycie po około 23 godzinach... Ale nie jest to taka łatwa sprawa.

Problemem w tytule nie jest tak naprawdę poziom trudności, bo w zasadzie do ostatniej walki nie czułem, by rywalizacja była za trudna, jednak Live A Live oferuje siedem głównych wątków, po których otrzymujemy dostęp do rzekomo finałowej opowieści, ale tak naprawdę dopiero po tej akcji rozpoczynamy ostatni rozdział... A nawet w tej sytuacji nie poznamy całej przygody, ponieważ tytuł oferuje kilka znacząco zróżnicowanych finałów – jeśli w kluczowym momencie pociągniecie za nieodpowiedni sznurek, to zobaczycie złe zakończenie, które pozostawia spory niedosyt. Ogólnie to wrażenie towarzyszyło mi także podczas samych przygód, ponieważ w niektórych sytuacjach brakowało mi kilku dodatkowych godzin, by móc faktycznie nacieszyć się opowieścią.

Live A Live pozwala wcielić się w kowboja, rycerza lub wrestlera?

Live A Live - recenzja - walka Steel Titanem

Dużym atutem Live A Live nie jest wyłącznie zaoferowanie kilku różnych przygód, ponieważ deweloperzy opracowali bardzo ciekawe postacie – w jednym z wątków jesteśmy ninją wykonującym tajną misję w epoce Edo (Japonia), w imperialnych Chinach wcielamy się w szkolącego uczniów mistrza sztuk walki, w prehistorii zostajemy wplątani w dość szalony wątek miłosny, na Dzikim Zachodzie wskakujemy w ponczo i zostajemy tajemniczym rewolwerowcem, mamy nawet okazję sprawdzić swoje umiejętności jako wrestler w czasach współczesnych, w bliskiej przyszłości musimy pomóc mieszkańcom z pewnym dużym problemem, a mamy jeszcze okazję wskoczyć w metalową obudowę małego robota oraz chwytamy za miecz w skórze rycerza.

W każdym z wątków podstawowy gameplay jest podobny – mamy okazję rozmawiać z napotkanymi postaciami, zdobywamy przedmioty, możemy zakładać różne elementy ekwipunku, by w ostateczności brać udział w starciach na stosunkowo małych arenach. Walka odbywa się w turach, a wojownicy mogą poruszać się po arenie – gracz tak naprawdę nie może korzystać z normalnych ataków lub pić leczniczych flaszek, a cały gameplay opiera się na umiejętnościach. Niektóre postacie mogą zaatakować z daleka, inne powodują wstrząsy całej areny, niektóre ciosy działają tylko z bliska, a cały czas musimy zwracać uwagę na przeciwników – nie tylko na ich zdolności, ale przede wszystkim na słabości, ponieważ dzięki oznaczeniom wiemy, które moce będą najbardziej efektowne podczas walki. Herosi zdobywają punkty doświadczenia, dzięki którym podnoszą swoje możliwości w trakcie starć, a same pojedynki w wielu przypadkach to formalność – jedynie więksi bossowie oraz ostatni rozdział może wymęczyć. Mimo wszystko rozgrywka w tym wypadku przez dobre 12 godzin sprawiała mi dobre wrażenia i gdzieś dopiero po tym czasie poczułem, że przydałoby się tutaj większej różnorodności... Szczególnie w momencie, gdy niektóre wątki nie są zbyt porywające.

Walki w każdej opowieści są podobne, ale przygody wyróżniają się zawsze jednym elementem, przykładowo – ninja może znikać, w Chinach mamy okazję uczyć naszych podopiecznych, w stroju kowboja podkładamy pułapki, a w prehistorii za pomocą węchu szukamy wrogów. Mocno wynudziła mnie przygoda robota, która w głównej mierze opiera się na rozmowach i choć zabawa w pewnym momencie przypomina akcję z Obcy: Izolacja, to jednak opowieść mnie po prostu nie zainteresowała. Narzekać jeszcze mogę na wątek wrestlera, który zamyka się na dosłownie kilku walkach – całą przygodę zakończycie w kilkanaście minut. Z drugiej strony świetnie rozbudowana jest przygoda w Japonii, bo choć trafiamy do z pozoru małego budynku, to jednak okazuje się, że to gigantyczna lokacja z różnymi przejściami, skrytkami, opcjonalnymi walkami, dodatkowymi drogami i ogólnie wydarzenia mogą mocno zaintrygować.

Live A Live - recenzja - przygoda rycerza

Początkowo opowieści wydają się niepołączone, jednak magia dzieje się tutaj w momencie, gdy poznacie wszystkie siedem głównych historii – w tej sytuacji otrzymujecie dodatkowy wątek rycerza i tutaj... Dzieje się wiele. To dopiero po około 18 godzinach akcja zaczyna nabierać rumieńców i wszystkie elementy układanki zaczynają do siebie pasować. Nie chcę w tym miejscu zdradzać za wiele, jednak recenzowany Live A Live potrafi bardzo pozytywnie zaskoczyć – sytuacja jest o tyle ciekawa, że Square Enix w pewnym momencie gry blokuje możliwość robienia screenshotów na Nintendo Switchu, by gracze zbyt szybko nie zdradzili, co dzieje się w finale opowieści. Szkoda jednak, że do takich atrakcji trzeba przetrwać, ale w moim odczuciu naprawdę warto.

Live A Live to tak naprawdę kopalnia zróżnicowanych, często ciekawych, ale w pewien sposób osamotnionych pomysłów, bo choć w każdym wątku mamy okazję korzystać z nowych mechanik i gameplay jest zróżnicowany, to jednak szybko przez takie nasilenie opowieści podczas rozgrywki miałem poczucie, że twórcy nie wykorzystali szansy, by przedstawić naprawdę intrygujące wątki. Deweloperom udało się stworzyć ciekawe światy, ale w niektórych miejscach chciałbym zostać na znacznie dłużej – może nawet w tej sytuacji bardziej polubiłbym opowieści, które nie przypadły mi do gustu.

Live A Live wygląda jak nowoczesny klasyk

Live A Live - recenzja - wrestling

Od premiery oryginalnego Live A Live minęło 28 lat i na szczęście Japończycy w tym wypadku nie zdecydowali się na zwykły port. Pewnie nawet w takiej sytuacji wielu graczy zainteresowałoby się przygodą, która dotychczas nie trafiła na Zachód, ale deweloperzy postawili na zupełnie inne rozwiązanie. „Nowoczesny klasyk” – tak moim zdaniem najlepiej przedstawiać styl HD-2D, który został doceniony przez graczy w 2018 roku za sprawą Octopath Traveler. Deweloperzy w tym wypadku łączą dwuwymiarowe postacie z lokacjami stylizowanymi na retro, a dorzucają do produkcji liczne efekty, które znacząco podbijają wrażenia.

Live A Live wygląda znacznie lepiej od pierwowzoru, ponieważ lokacje nabrały przestrzenności – to nadal jest tylko i wyłącznie HD-2D, więc nie możemy mówić o pełnym odświeżeniu i przeniesieniu akcji do 3D, jednak przykładowo w Chinach podczas rzutu na miasteczko możemy docenić rozmiar budynków, gdzieś z boku przedziera się światło, a każdy z elementów otoczenia rzuca drobny cień nadający scenie jakości. W Japonii nie biegamy po płaskich dachach wspomnianego wcześniej budynku, a widzimy jego skalę. Twórcy dopracowali także wygląd i rozmiar wszystkich napotkanych postaci niezależnych oraz przeciwników – szczególnie widać to podczas pojedynków, ponieważ modele zostały stworzone od podstaw. Zespół odpowiedzialny za projekt dopracował również animacje i biorąc pod uwagę założenia stylu HD-2D – Live A Live może się naprawdę podobać.

Na uwagę zasługuje również udźwiękowienie, ponieważ Yoko Shimomura (kompozytorka serii Kingdom Hearts i Final Fantasy XV) zajęła się odświeżeniem utworów do wszystkich historii i jej pracy naprawdę dobrze się słucha, bo choć podczas gry mamy świadomość, że jest to remake, to jednak Live A Live nie utracił swojego rodowodu.

Czy warto zainteresować się Live A Live?

Klasyka pełną gębą dla fanów gatunku – te słowa w moim odczuciu najlepiej opisują produkcję, która właśnie zmierza na Nintendo Switcha. Nie jest to propozycja dla każdego sympatyka jRPG-ów, bo trzeba mieć świadomość, że gatunek na przestrzeni lat przeszedł wiele zmian, a w tym wypadku Square Enix oferuje prawdziwego dinozaura.

Live A Live może zapewnić świetne wrażenia, jednak od początku warto pamiętać, jakie są założenia gry, bo podzielenie historii na mniejsze lub większe osobne fragmenty ma swoje plusy oraz minusy. Produkcja nabrała nowych barw i dźwięków, ale pod względem rozgrywki otrzymacie klasyka z krwi i kości.

Ocena - recenzja gry LIVE A LIVE (remake)

Atuty

  • Swobodne podejście do historii przez opcję wyboru poszczególnych wątków
  • Końcówka gry potrafi pozytywnie zaskoczyć
  • Dobrze przemyślana i ciekawa rozgrywka
  • HD-2D ponownie nie zawodzi i remake wygląda ładnie

Wady

  • Nie wszystkie opowieści prezentują oczekiwany poziom
  • Część historii powinna być znacznie dłuższa

Live A Live to remake gry z 1994 roku, który może i nie oferuje równej opowieści, to jednak w ostateczności pozwala doświadczyć kilku ciekawych zwrotów akcji i właśnie dla nich warto zagrać w produkcję Square Enix... Choć zdaję sobie sprawę, że propozycję docenią nieliczni.

Wojciech Gruszczyk Strona autora
Miał przyjść do redakcji zrobić kilka turniejów, ale cytując klasyka „został na dłużej”. Szybko wykazał się pracowitością, dzięki której wyrobił sobie pozycję w redakcji i zajmuje się różnymi tematami. Najchętniej przedstawia wiadomości ze świat gier, rozrywki i technologii oraz przygotowuje recenzje gier i sprzętu. Jeśli jest zadanie – Wojtek na pewno się z nim zmierzy. 
cropper