Łut szczęścia (2022) – recenzja, opinia o filmie [Apple]. Ciekawy temat, kiepskie wykonanie
Sam Greenfield wiele lat czekała aż ktoś ją wreszcie adoptuje. Tak się jednak nie stało, więc w wieku osiemnastu lat dostała lokum i musiała wynieść się ze swojego pokoju, odmienić całe swoje życie, zostawić swoją przyjaciółkę, młodziutką Hazel, również czekającą na nowych rodziców. Bardzo chciałaby jej pomóc, ale z jej niewyobrażalnym pechem nie jest to raczej możliwe. Chyba, że podejrzanie ogarnięty czarny kot podsunie jej szczęśliwy grosik i odmieni jej los... na całe pięć minut, zanim zgubi go w publicznej toalecie.
„Łut szczęścia” jest pierwszym filmem animowanym wyprodukowanym przez studio Skydance, specjalizujące się do tej pory głównie w filmach akcji i science-fiction. I to widać. Projekty postaci wyglądają jak odrzuty Disneya zmiksowane z DreamWorks, fabuła – wzorem „W głowie się nie mieści – próbuje pokazać skomplikowane, abstrakcyjne pojęcia, takie jak szczęście i pech w przystępny, kolorowy sposób, choć absolutnie się jej to nie udaje. Zabrakło błyskotliwości, porządnego przemyślenia tematu i być może po prostu talentu. Scenarzyści pracowali głównie przy kontynuacjach znanych filmów, albo dali nam takie perełki jak „Alvin i Wiewiórki”. Może trzeba było na dobry początek zabrać się za jakiś prostszy temat? Do kompletu aktorka użyczająca głosu głównej bohaterce przydałoby się jeszcze kilka... dziesiąt godzin treningu, bo niemalże wszystko, co mówi brzmi piekielnie sztucznie. No, to co, namówiłem na seans?!
Łut szczęścia (2022) – recenzja filmu [Apple]. Ciężar emocjonalny tematu adopcji musiał ustąpić miejsca kolorowym skrzatom i smokom
Historia zaczyna się całkiem ciekawie i obiecująco. Temat adopcji nie jest poruszany przez kino specjalnie często, chyba że te ekstremalne sytuacje, w których dziecko jest wykorzystywane, zmuszane do pracy, torturowane i takie tam. W dzisiejszym filmie temat jest znacznie bardziej realistyczny i przez to przytłaczający. Sam nie została wybrana przez żadną rodzinę kiedy była mała, a im dzieci stają się starsze, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że ktoś da im szansę. Większość ludzi chce małego bobasa, którego będą mogli uformować jak im się podoba. Kiedy więc potencjalni nowi rodzice Hazel nie docierają na miejsce, a nasza główna bohaterka staje na rzęsach aby jakoś jej pomóc, w głowie widza zaczynają rodzić się pomysły na to, jak dalej może potoczyć się ich historia. Lecz mniej więcej w tym momencie okazuje się, że czarny kot, który dał Sam wspomnianą już szczęśliwą monetę, mówi głosem ściemniającego szkocki akcent Simona Pegga, a akcja przenosi się do magicznej krainy szczęścia i pecha, pełnej leprechaunów, ogrów, jednorożców, smoków i... korzeni? Najwyraźniej korzenie są pechowe.
Temat Hazel wraca pod koniec filmu, jednak zupełnie brakuje mu mocy. Rozwiązanie sytuacji jest prostackie i choć ostatecznie happy end, to happy end, czułem się nim srogo zawiedziony. Natomiast cała środkowa porcja filmu rozgrywa się w tej dziwacznej krainie, gdzie małe, zielone ludki z rudymi włosami tworzą szczęśliwe monety, które następnie rozrzucane są po świecie, pech jest dosłownie przeciwieństwem szczęścia i to do tego stopnia, że nawet grawitacja w tamtej części krainy działa odwrotnie niż zazwyczaj (ale tylko wtedy, kiedy twórcy o tym pamiętają). Dlaczego jednym z pracowników/mieszkańców tej dziwnej krainy jest niemiecki jednorożec z piwnym brzuszkiem i wielkim wąsem? Nie mam pojęcia. Czemu szefową całego przybytku jest wielka smoczyca ubrana w garnitur? Nie mam pojęcia. Jak wytwarzane są szczęście i pech zanim trafią do naszego świata? Nie mam pojęcia.
Łut szczęścia (2022) – recenzja filmu [Apple]. Chyba zatrudnili samych początkujących animatorów
Ciężko nie odnieść wrażenia, że ktoś na górze studia stwierdził, że chciałby aby zrobili coś w stylu „W głowie się nie mieści”, więc powstała wstępna koncepcja historii o istocie szczęścia i pecha oraz mechanikach ich działania, lecz zamiast pozwolić scenarzystom pomarynować nad nią, dopracować, przekuć w inteligentną lekcję dla widzów, ktoś natychmiast dał projektowi zielone światło i zarządził początek prac artystów-grafików. W efekcie dostajemy zaskakująco podobny do tamtego film (nawet końcowe zdanie sobie sprawy, że zarówno szczęście, jak i pech są w życiu niezbędne bezpośrednio kopiują końcową lekcję obrazu Pete'a Doctera), ale pozbawiony większej wartości, płytki i nijaki.
O grze aktorskiej głównej bohaterki coś już wspominałem, ale na szczęście tamta krytyka tyczy się tylko jej. W pozostałych rolach w filmie usłyszymy jak zawsze porządnego Simona Pegga, smoczycą jest Jane Fonda, a w pozostałych rolach pojawiają się również nazwiska takie jak John Ratzenberger, Whoopie Goldberg, czy znany między innymi z „Uciekaj” Lil Rel Howery. Scenariusz nie powala może na kolana, ale przynajmniej doświadczeni, utalentowani aktorzy ciągną go za uszy aby nie poszedł na dno szamba.
Już sam fakt, że fabuła filmu jest mizerna sprawia, że ciężko go komukolwiek polecić (chyba, że małym dzieciom, ale one łykną wszystko, co względnie kolorowe, więc się nie liczy), lecz skandalicznie brzydka jak na produkcję dużego studia puszczaną premierowo u Apple animacja jest absolutnie niewybaczalna. Zwierzaki i inne mityczne stwory wyglądają jeszcze jako tako, ale projekty ludzi to jakieś kompletne nieporozumienia, zwłaszcza ci, którzy mieli adoptować Hazel, ale i główna bohaterka wygląda bardziej jakby spodnie miała namalowane na skórze, a nie założone na nogę. Do tego ruchy postaci i ogólnie reżyseria analogicznie są bardzo podstawowe. Sam przy dwóch oddzielnych sytuacjach wykonuje jakiś dziwny układ taneczny, który wygląda jakby puszczano go w zwolnionym tempie, z ruchami postaci pozbawionymi choćby sugestii płynności, czy naturalności. Kamera kręci się wtedy wokół niej i innych, towarzyszących jej, ruszających się IDENTYCZNIE postaci. Efekt jest gorszy niż w tanich teledyskach CGI z pierwszej dekady dwudziestego pierwszego wieku.
„Łut szczęścia” zdecydowanie będzie potrzebny dzisiejszemu filmowi, jeśli ma nadzieję przebić się do szerszej widowni. To ciekawy koncepcyjnie, ale kompletnie spaprany na każdej innej płaszczyźnie film. Widz po seansie zastanawia się jakim cudem jego budżet wynosił aż 140 milionów dolarów, ponieważ kompletnie tych pieniędzy nie widać. Kilka znanych nazwisk w obsadzie i wpadające w ucho piosenki nie mogły aż tyle kosztować. Apple TV przyzwyczaił mnie już do wysokiej jakości, intrygujących produkcji, więc może dlatego dzisiejszy film tak bardzo mnie zawiódł. Prawda jest taka, że to nie jest skandalicznie zły film. Jest po prostu... taki sobie. Można go obejrzeć, ale raczej przy okazji. Świadome poświęcenie na niego niemal dwóch godzin życia (swoją drogą, zdecydowanie za dużo jak na tego typu produkcję dla dzieciaków) byłoby błędem. Jak brutalnie by to nie brzmiało.
Atuty
- Kilka zabawnych gagów;
- Pegg, Fonda i kilka innych, znanych nazwisk uświetniają mizerny scenariusz swoją grą aktorską;
- Ciekawy pomysł...
Wady
- …szkoda tylko, że kiepsko wykorzystany;
- Za długi, z kiepskim tempem;
- Okropna gra aktorska u głównej bohaterki;
- Kiepska, sztywna, a miejscami po prostu brzydka animacja.
„Łut szczęścia” miał być pierwszym triumfem Skydance w temacie filmów animowanych. Wyszło nieporozumienie, niewprawnie kopiujące nieskończenie lepsze filmy, z kiepską animacją i nieziemsko sztywną aktorką w roli głównej. I ten film kosztował 140 milionów dolarów?!
Przeczytaj również
Komentarze (16)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych