Trzy tysiące lat tęsknoty (2022) - recenzja, opinia o filmie [Monolith]. Bajeczna spowiedź samotnej kobiety
Żyjąca samotnie specjalistka od baśni kupuje podczas wyjazdu do Turcji butelkę, w której mieszka dżin. Kobieta nie chce jednak wypowiedzieć żadnego życzenia, ponieważ doświadczenie zawodowe każe jej wnioskować, że nie skończy się to dla niej dobrze. Dżin w ramach zachęty opowiada jej niesamowitą historię swojej dotychczasowej egzystencji.
Kiedy George Miller, człowiek który dał nam szalonego Maxa Rockatansky'ego, kręci nowy film, w którym Idris Elba wciela się w wielkiego (dosłownie i w przenośni) dżina, a Tilda Swinton chodzi ubrana jak stateczna panna i zastanawiająco często powtarza, że lubi swoje życie, to każdy szanujący się kinoman powinien poczuć nutkę ciekawości. Legendarny operator, pan John Seale (między innymi moje ukochane "Stowarzyszenie umarłych poetów") już drugi raz dał George'owi namówić się na zawieszenie emerytury celem złapania jego wizji w oko kamery. Co prawda dzisiejszy film nie jest tankowanym olejem napędowym kinem drogi na sterydach, a znacznie spokojniejszą miksturą baśni tysiąca i jednej nocy oraz klasycznego melodramatu, ale nie można mu odmówić uroku i stylu.
Trzy tysiące lat tęsknoty (2022) - recenzja filmu [Monolith]. Nie tego się spodziewałem
Zwiastun filmu może sugerować, że mamy do czynienia z pełną seksu i śmiechu komedią z elementami fantastyki - nic bardziej mylnego. "Trzy tysiące lat tęsknoty" to film bardzo cichy i melancholijny, w dobrych osiemdziesięciu procentach złożony z narracji - raz Alithei (Swinton), a raz jej dżina (Elba). Pod tym względem film kojarzył mi się trochę z dokonaniami Wesa Andersona. Rozmowy bohaterów pełne są interesujących spostrzeżeń, tak na temat życia, jak i struktury baśni, miłości, codzienności. Pełno w nich humoru i błyskotliwości. Same historie dżina natomiast są z jednej strony ciekawe i dobrze opowiedziane, z drugiej, kiedy film się kończy, pozostawiają widza z lekkim niedosytem. O co w nich chodzi?
Pierwsza z historii jest wariacją na temat historii króla Salomona i tego, jak został odwiedzony przez królową Sheby. W tej wersji jednak to on odwiedza ją, a dżin jest z nią spokrewniony. Pełno tu dziwnych, fantastycznych wizualiów, z gigantycznymi włosami kompletnie przykrywającymi włosy królowej na czele. Jest bardzo orientalnie, a miejscami też zabawnie, kostiumy i wnętrza zapierają dech i porażają ilością barw. Później oglądamy historię niewolnicy, która zakochała się w synu sułtana Sulejmana Wspaniałego, okres przejściowy i ostatnią historię młodej żony bogatego, tureckiego kupca. Każda z nich jest na swój sposób interesująca, ale pozornie nie ma żadnego związku z niczym, po czym film po prostu się kończy. Myślę, że to stąd właśnie biorą się niektóre niskie oceny filmu. Dosyć niesłuszne i krzywdzące, moim zdaniem.
Trzy tysiące lat tęsknoty (2022) - recenzja filmu [Monolith]. Co autor miał na myśli
Zwrotem akcji, który tak naprawdę żadnym zwrotem nie jest, są słowa głównej bohaterki wypowiedziane na samym początku filmu - "historia ta wydarzyła się naprawdę, ale opowiem wam ją w formie baśni". Konstrukcja filmu pozwala na wiele różnych interpretacji, zaczynając od tego, że dżin w rzeczywistości jest jedynie jakimś mężczyzną, którego Alithea zapoznała w Turcji, przez interpretacje kolejnych historii, na stwierdzeniu, że absolutnie nic z tego naprawdę się nie wydarzyło, a wszystkie te opowieści dotyczą samej głównej bohaterki. To jeden z tych filmów, o których bardzo dobrze się rozmawia po fakcie , rozszyfrowuje potencjalnie możliwe interpretacje. Sam Miller wcale w tym nie pomaga, raz za razem rzucając uważnemu widzowi wskazówki, które zdają się wzajemnie wykluczać (albo ja po prostu jeszcze nie ułożyłem sobie odpowiednio sensownej teorii).
Główną osią filmu jest dynamicznie rozwijająca się relacja Alithei i dżina. Gdyby chemia między aktorami nie zagrała, film zwyczajnie nie miałby szansy wybrzmieć odpowiednio głośno i był jedynie ładnie wyglądającą zagadką, bez duszy. I tak właśnie, niestety jest. Nie będzie przesadą jeśli napiszę, że Elba i Swinton zwyczajnie nie mają żadnej chemii. W zasadzie od początku do końca wypadają tak samo - jak obcy sobie ludzie, z których jedno ma do drugiego jakąś sprawę. Na początku filmu ma to oczywiście sens, ale pod koniec twórcy próbują pokazać nam ewolucję ich relacji, z tym że ja kompletnie jej nie kupuję. Warstwa emocjonalna filmu zwyczajnie nie działa, kładąc się cieniem na całej reszcie projektu.
"Trzy tysiące lat tęsknoty" to pięknie nakręcona baśń, kontynuująca wizualny renesans George'a Millera, zapoczątkowany wraz z "Mad Max: Na drodze gniewu". Wielowarstwowa fabuła prosi się o różnorakie interpretacje, a obsada w teorii gwarantuje jakość, lecz w praktyce film jest zaskakująco bezduszny i miejscami wręcz nudny. Fani Millera i ogólnie klimatów baśni tysiąca i jednej nocy z całą pewnością i tak się wybiorą, reszcie polecam sprawdzić raczej przy okazji.
Atuty
- Intrygujące zdjęcia - od oświetlenia, przez ujęcia, po kolorystykę;
- Aksamitną narracja duetu głównych bohaterów;
- Podatna na interpretacje, wielowymiarowa fabuła;
- Ciekawe spostrzeżenia na kilka bardzo różnych tematów;
- Miejscami również całkiem zabawny i klimatyczny.
Wady
- Zero chemii między Swinton, a Elbą;
- Nierówne tempo;
- Niezbyt satysfakcjonujący jako całość.
"Trzy tysiące lat tęsknoty" to pięknie wyglądająca baśń, pełna mądrości, metafor i cudnej narracji. Niestety, zabrakło jej kilku istotnych detali, które ciągną w dół całą produkcję. Intrygujący, ale można zaczekać aż będzie w streamingu.
Przeczytaj również
Komentarze (15)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych