Santo (2022) - recenzja, opinia o serialu [Netflix]. Dragi, morderstwa, satanizm i tajemniczy przestępca
Jeden umoczony, na boku robiący interesy z gangsterami, regularnie dający po nozdrzach. Drugi działający pod przykrywką, wieszający całe swoje życie na szali, gotów zrobić wszystko, byle osiągnąć cel. Dwaj policjanci mają jeden cel - odnaleźć niemalże mitycznego gangstera, Santo, którego ponoć nikt nigdy nie widział.
Fabuły w stylu "zgadnij kto" to mój słaby punkt. Uwielbiam wszystkie "Krzyki" i inne Agathy Christie, nawet jeśli film ostatecznie nie jest przesadnie świetny, to już sama zagadka potrafi kompletnie mnie kupić, jeśli tylko jest względnie dobrze napisana. Wiadomo, trzeci "Krzyk" to zupełne nieporozumienie, ponieważ bardziej niż o logikę, twórcy dbali o to, by nikt nie wiedział przed faktem, kto kryje się pod maską, ale nawet filmy o Herculesie Poirot spod ręki Kennetha Branagha, których publiczność zdaje się nie trawić, dla mnie są absolutnie sympatycznymi produkcjami. Bo nawet jeśli aktorstwo potrafi być dziwne, zdjęcia zbyt mocno upiększane CGI, a zagadka przewidywalna, to jednak ostatecznie ma ona sens, a na tym głównie mi zależy.
Santo (2022) - recenzja serialu [Netflix].Kilka linii czasowych
Jednakże dzisiejszy serial trochę się tej regule wyłamuje. Technicznie rzecz biorąc, pod względem prawdziwej tożsamości Santa wszystko gra i trąbi, niczym zespół znany dawniej jako Kombii, jednak fakt co serial z tą wiadomością robi, a także samo to jak do niej dotarliśmy, nie pozwalają mi się nim zachwycić. Po kolei.
Kilka lat temu na arenie przemytu kokainy i porwań pojawił się nowy gracz. Nazywają go Santo, ale nikt nie wie jak naprawdę mu na imię. Jego ludzie czczą go niczym bóstwo, co z resztą ma sens biorąc pod uwagę krwawe obrządki, które regularnie praktykują. Każdy ze wspomnianych wyżej policjantów ma swoje powody, dla których chciałby go schwytać, a w toku swojego śledztwa poznają wiele potencjalnie niebezpiecznych osób, z których każda może być nieuchwytnym gangsterem.
Fabuła jest całkiem wciągająca, zasadniczo sugerując, że nawet i nasi główni bohaterowie mogą okazać się być tytułowym gangsterem. Sprawia to, że kolejne odcinki ogląda się z zaciekawieniem, dorabiając kolejnym wydarzeniom drugie dno, szukając wskazówek i powiązań. Szkoda więc, że jakaś mądra głowa wymyśliła żeby przedstawić całą historię niechronologicznie, co znacznie utrudnia śledzenie fabuły, zwłaszcza, że nie dostajemy zwykle karty z informacją kiedy dana scena się dzieje. Trzeba się domyślać w oparciu o zarost bohatera, czy inne detale. Myślałem, że może chodzi o jakąś wielką tajemnicę, odpowiednio wczesne wydarzenie, które zepnie wszystkie dotychczasowe wątki jedną klamrą, nada nowy kontekst, ale nie możemy zobaczyć tego już na samym początku serialu, bo byłaby to za duża podpowiedź co do tożsamości Santa. I wiesz co? Nic takiego nie ma miejsca. To skakanie lewo prawo między latami wprowadza jedynie chaos i kamufluje jedno wydarzenie, które spokojnie można było załatwić w inny, mniej zagmatwany sposób. Dotyczy z resztą wątku pobocznego, więc w ogóle ciężko zrozumieć, co kierowało twórcami, kiedy podejmowali tę decyzję. Widać to wyraźnie, kiedy fabuła dobiega końca - czy raczej, do przerwy, bo zdecydowanie nie jest to koniec tej historii. Okazuje się, jak niedorzeczne są niektóre wątki, z flagowym "nikt nigdy nie widział Santa" na czele, a samo rozwiązanie jest piekielnie dalekie od satysfakcjonującego, choć tłumaczenie dlaczego byłoby trochę zbyt dużym spoilerem z mojej strony.
Santo (2022) - recenzja serialu [Netflix]. Brutalnie i z ciekawymi bohaterami
Serial Vincente Amorima to przede wszystkim historia o śledztwie, ale również o uczuciach. Ta pierwsza, jak już wspomniałem, nie robi najlepszego wrażenia, kiedy spojrzymy na nią spokojnym okiem, już po obejrzeniu wszystkich sześciu odcinków. Trochę ciekawiej wypada sfera uczuciowa, z jednej strony racząc nas całkiem niezłą chemią aktorów, ze szczególnym wyróżnieniem Bruno Gagliaso i Victorii Guerry, z drugiej ilością zdrad i tajnych relacji, których nie powstydziłaby się nawet "Moda na sukces". Sami sobie, aktorzy również wypadają raczej w porządku, choć większość gra raczej pojedynczymi tonami. Raul Arevalo to taki typowy zły glina, wiecznie nadąsany, z wyrazem twarzy jakby albo bardzo nie chciał gdzieś być, albo nie do końca w ogóle zdawał sobie sprawę gdzie jest. Gagliaso jest zdeterminowany i ma wściekle błękitne oczy, ale prócz tego również jest raczej małomówny i nieprzesadnie ekspresyjny. Najciekawiej wypada zdecydowanie Guerra jako Barbara, kobieta Santa (która też, jakimś cudem, nigdy go nie widziała i nikt nie ma z tym faktem żadnego problemu...). Jej dziwnie eteryczny, być może zniszczony narkotykami styl bycia, w połączeniu z gorliwą wiarą i mocno depresyjnym podejściem do życia sprawiają, że z ciekawością śledzi się jej każdy krok.
Twórcy zdają sobie sprawę z faktu, że wzięli na tapet raczej mocny temat – właściwie to kilka mocnych tematów – więc „Santo” jest brutalny jak trzeba. W pewnym momencie człowiek dostaje ze strzelby w głowę z względnie niewielkiej odległości. Reżyser bardzo sprytnie nie pokazał samego momentu wejścia kulek w ciało, bo przygotowanie takiego efektu w przekonujący sposób kosztowałoby zbyt dużo pieniędzy, ale widzimy jak delikwent wyglądał wcześniej i widzimy, jak wygląda później. Regularnie widać też zażywanie narkotyków, odrobinę ciała tu i tam, ale już momenty związane z okultystyczną stroną serialu, na czele z mordowaniem dzieci, zostało nam oszczędzone. W trakcie tego typu scen świat wiruje zazwyczaj i rozmazuje się ze względu na narkotyki, którymi nafaszerowana jest postać za którą podążamy, co samo w sobie tworzy niezły klimat, ale na szczęście akcja urywa się w odpowiednim momencie, pozostawiając najgorsze wyobraźni każdego widza z osobna. Sceny akcji nakręcono raczej standardowo, ale absolutnie poprawnie. Pościgom nie brakuje dynamiki, przy czym zawsze widać wszystko, co najważniejsze, a i w strzelaninach nigdy nie ma problemu z ustaleniem, kto strzela skąd i do kogo.
„Santo” mógł być świetnym serialem detektywistycznym, ale ktoś postanowił przedobrzyć. Za dużo tu wątków, przez to ten główny trochę się w pewnym momencie rozmywa, a samo rozwiązanie jest za szybkie, po czym sezon po prostu urywa się i jeśli ktoś w dalszym ciągu interesuje się tym, co tożsamość Santa oznacza dla reszty tego świata, musi uzbroić się w cierpliwość – albo pogodzić się z faktem, że nigdy nie dostanie odpowiedzi na to pytanie, ponieważ, patrząc po ocenach, drugi sezon nigdy nie powstanie. Jednocześnie muszę przyznać, że oglądając serial z odcinka na odcinek bawiłem się całkiem nieźle, więc nie jest to też do końca nieudana produkcja. Jest klimatycznie, z odrobinę jednakowym, ale poprawnym aktorstwem i niezłym tempem. Gdyby przepisać na nowo ostatni odcinek, to mógłby wyjść serial, który z miłą chęcią poleciłbym każdemu. Zamiast tego sugeruję obejrzeć tylko jeśli ktoś nie ma już naprawdę nic innego na swojej liście.
Atuty
- Nieźle buduje i trzyma klimat;
- Trochę monotematyczne, ale jednak wyraziste postacie;
- Victoria Guerra intryguje od początku do końca;
- Zagadka tożsamości Santa intryguje przez większą część serialu;
- Solidna reżyseria.
Wady
- Mało ciekawe, do tego urwane rozwiązanie zagadki;
- Głównym bohaterom przydałoby się trochę więcej życia;
- Przeskakiwanie co chwila w przeszłość i przyszłość jest uciążliwie chaotyczne;
- Masa logicznych dziur w fabule.
„Santo” próbuje złapać zbyt wiele srok za ogon. Właściwie wszystkiego jest tu za dużo – to jest poza sensem, bo kiedy po obejrzeniu ostatniego odcinka zastanowisz się nad logiką śledztwa, okaże się, że nie miało ono zbyt wiele sensu. Droga do finału jest natomiast całkiem sympatyczna, więc na upartego można dać serialowi Netflixa szansę.
Przeczytaj również
Komentarze (1)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych