Entergalactic (2022) – recenzja, opinia o serialu [Netflix]. Gdyby Spider-verse był romansem
Jabari jest artystą-graficiarzem, którego całe życie zmienia się po tym, jak pewnej nocy poznaje swoją nową sąsiadkę, Meadow. Pochodzą z różnych światów, ale łączy ich zamiłowanie do sztuki. Czy to wystarczy, aby ich związek miał szansę przetrwać?
Nie do końca rozumiem dlaczego „Entergalactic” wszędzie opisywany jest jako serial. Przecież to tylko jeden, trwający troszkę ponad 90 minut „odcinek” i, z tego co mi wiadomo, nie mamy co czekać na kolejne. Jasne, sam film, czy raczej zawarta w nim historia miłosna, podzielona jest na rozdziały, ale wszystkie ogląda się ciurkiem jako jedną produkcję z początkiem, rozwinięciem i końcem. Czy taki był kaprys Kid Cudiego, pomysłodawcy owego projektu? Nie mam pojęcia, ale wprowadza to absolutnie do niczego nikomu niepotrzebny chaos. Tak więc tę informację w tytule można śmiało zignorować – to jest film, a nie serial!
Entergalactic (2022) – recenzja serialu [Netflix]. Ta sama fabuła co zawsze
Jabari (Kid Cudi) chyba właśnie doczekał się przełomu w swojej karierze artysty. Jego postać, zdobiący ściany niezliczonej ilości budynków w całym mieście Mr Rager, ma stać się bohaterem komiksów. Do kompletu ponownie odezwała się do niego była dziewczyna, Carmen (Laura Harrier) i ewidentnie nie chodzi jej tylko o pojedyncze spotkanie na szybką kawkę. To jednak nie koniec zmian, ponieważ niedługo po tym na jego drodze staje zmysłowa fotografka, Meadow (Jessica Williams). Ich znajomość szybko przeradza się w coś więcej, ale życie to nie bajka, więc szybko pojawiają się i problemy.
W najprostszych słowach „Entergalactic” to po prostu komedia romantyczna jakich wiele. Chłopak poznaje dziewczynę, zakochują się w sobie, później coś staje między nimi, ale wyjaśniają sobie wszystko i happy end. Jeśli widziało się w życiu jedną komedię romantyczną, to widziało się je wszystkie. Setting też nie jest przesadnie intrygujący, bo chociaż oboje są artystami, to jednak film nie rozwija za specjalnie tego wątku. Wspomniana przeze mnie wyżej sytuacja z przerobieniem graffiti Jabariego na komiks na długo w ogóle znika zupełnie ze scenariusza, po czym wraca na sekundę, bardziej jako przypomnienie i potwierdzenie, niż ponieważ jest to faktycznie istotny dla fabuły wątek. Odrobinę więcej uwagi poświęcono karierze Meadow, choć i ta ogranicza się właściwie do jednej, skądinąd pięknie przygotowanej i zagranej sceny, kiedy dziewczyna przemawia na temat tego, czym dla niej są jej zdjęcia.
Entergalactic (2022) – recenzja serialu [Netflix]. Dobre żarty, sporo serca i Kevin sam w domu
Tym co sprawia, że film ogląda się przyjemnie są jego bohaterowie. Jabari bardzo szybko daje się poznać jako sympatyczny, bardzo ludzki facet. Ma swoje problemy, pragnienia, lęki. Widz w naturalny sposób zaczyna z nim empatyzować, martwić się o niego i przeżywać z nim wszystkie wzloty i upadki. Nie byłby jednak nawet w połowie tak dobrą postacią, gdyby nie cała gromada zabawnych bohaterów pobocznych. W tych rolach widz usłyszy same znane głosy, z których najzabawniejsi zdecydowanie są Ty Dolla $ign jako wyluzowany, podejrzewam, że wiecznie zjarany kumpel Jabariego, Ky (wysilili się przy wymyślaniu imion) oraz Macaulay Culkin jako Downtown Pat, amator jazdy na BMXie i grzybków.
Obaj panowie mają zabawne teksty – zarówno typowe one linery, jak i całe długie opowieści – są charakterystyczni i po prostu pozytywni. Cały film wypełniony jest nieskomplikowanym, ale przy tym porządnym, trzymającym się z dala od najtańszych chwytów, humorem. Poza dziwactwami charakterystycznymi dla danej postaci mamy tu też sporo komicznie podanych, życiowych prawd i całkiem solidną dawkę humoru fizycznego. Moim ulubionym jest bodajże moment, w którym na ekranie po raz pierwszy pojawia się wspomniany już Pat. Słyszymy jego głos, po czym od dołu patrzymy na faceta na rowerze, przeskakującego z murku na poręcz, w trakcie zeskoku robiącego tailwhipa i... zaliczającego glebę na twarz/bark. Proste, trochę przewidywalne, ale również po prostu skuteczne.
Nietrudno zauważyć, że film wygląda jakby ktoś obejrzał ostatniego animowanego Spider-Mana i stwierdził, że chce coś takiego i u siebie. Zdecydowanie jest to styl pasujący do muzyki Kid Cudiego, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że twórcy wykorzystali potencjał „Spider-verse” tylko powierzchownie. W tamtym filmie komiksowy styl był odniesieniem do korzeni postaci, a animacja omijająca co drugą klatkę specjalnym zabiegiem pokazującym brak doświadczenia ze strony Milesa (Peter na przykład poruszał się płynnie). Tutaj natomiast różnica między rwaną, a płynną animacją zdaje się być znacznie bardziej przypadkowa – choć może po prostu muszę obejrzeć film jeszcze kilka razy. Najczęściej płynne są wizualizacje uczuć i emocji odczuwanych przez głównych bohaterów, chociaż wcale nie tylko. Do tego historie miłosne opowiadane przez postacie znajomych reprezentują za każdym razem zupełnie inny styl animacji, ale zdaje się, że nie służy to niczemu konkretnemu. Znowu – bo czemu nie.
„Entergalactic” to całkiem ciekawy film animowany. W bardzo skuteczny sposób łączy ze sobą piękną animację, pełne auto-tune'a kawałki Kid Cudiego z płyty pod tym samym tytułem i dosyć generyczną historię miłosną. Pojedynczo żadna z tych rzeczy nie jest wybitna – może ewentualnie animacja, ale jeśli nie stoi za nią nic więcej, to są to ostatecznie tylko obrazki – ale razem dają widzom dziewięćdziesiąt minut absolutnie przyjemnego kina. Dawno już nie widziałem komedii romantycznej, którą faktycznie chciałoby mi się obejrzeć, a „Entergalactic” raczej chętnie obejrzę jeszcze raz, na przykład razem z żoną. Na wspólny wieczór z drugą połówką będzie jak znalazł.
Atuty
- Klimatyczne połączenie wizualiów i ścieżki dźwiękowej;
- Sympatyczni, wyraziści bohaterowie;
- Dużo solidnych gagów;
- Oklepana, ale skuteczna fabuła;
- Dobre tempo.
Wady
- Mało ambitne wykorzystanie unikalnego stylu graficznego Spider-verse;
- Film zdaje się zapominać o części wątków;
- Historia nawet nie próbuje udawać, że jest czymś nowym i oryginalnym.
„Entergalactic” to standardowe romansidło, podane w niestandardowy sposób, dzięki czemu ogląda się je zaskakująco dobrze. 90 minutowy teledysk do ostatniej płyty Kid Cudiego nie jest wcale złym pomysłem na spędzenie weekendowego wieczoru. Polecam.
Przeczytaj również
Komentarze (13)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych