Fullmetal Alchemist (2017-2022) - recenzja, opinia o trylogii filmów [Netflix]. Jak Disney!
"Fullmetal Alchemist: brotherhood" był jedną z najlepszych adaptacji mangi, jakie w życiu widziałem. Miała świetne tempo, bardzo dobrą animację, wybitnie udany soundtrack i fabułę wziętą z materiału źródłowego autorstwa Hiromu Arakawy. Po co było w ogóle próbować przerabiać to na live action? Przecież z góry wiadomo było, że wyjdzie słabiej. Ale żeby aż tyle słabiej?!
FMA to jednak historia pełna akcji i wymyślnego przepisywania zarówno topografii, stylu, jak i przeznaczenia miejsc i przedmiotów wokół głównych bohaterów, więc do nakręcenia czegoś takiego w wersji "na żywo" potrzebny byłby bardzo dobry reżyser, jeszcze lepszy operator, cała armia utalentowanych grafików-animatorów i, chyba przede wszystkim, dużo czasu i miejsca na pracę twórczą. Tymczasem dwa ostatnie odcinki tej trylogii zostały wyplute na światło dzienne w tym samym roku, a budżet - tutaj strzelam - nie zrobiłby pewnie wrażenia nawet na naszych filmowcach.
Fullmetal Alchemist (2017-2022) - recenzja trylogii filmów [Netflix]. Karkołomne zadanie
108 okazałej objętości rozdziałów mangi zostało przerobione na 64 odcinki anime. Zrobienie z ponad 20 godzin serialu trzech pełnych metraży nie mogło być prostym zadaniem. Filmy praktycznie od samego początku skracają pewne wątki. Na przykład historia Lust zamyka się w jednym filmie. Niektóre poboczne historie zostały zupełnie wycięte. Greed i jego chimery zasadniczo nie istnieją, chociaż tego pierwszego ostatecznie poznajemy w jego kanonicznie drugim wcieleniu. Trzeba jednak przyznać, że wprowadzenie postaci w późniejszym terminie nie kłóci się jakoś specjalnie z logiką wydarzeń. Te i im podobne skróty sprawiają jednak, że sceny mocne, wypełnione uczuciami, albo zwyczajnie podniosłe, sprawiające, że pierś mocniej wypełnia się powietrzem, nie mają miejsca ani czasu żeby odpowiednio wybrzmieć. Dla osoby nieobytej z oryginałem będą one po prostu dziwne i nijakie (i tak straszna zbrodnia), dla fanów natomiast boleśnie złe i krzywdzące oryginał. Ale o co w tym wszystkim chodzi?
Edward i Alphonse Elric stracili matkę, kiedy byli jeszcze małymi dzieciakami. Ojca, słynnego alchemika, i tak nigdy nie było w domu, więc zasadniczo zostali sami. Zdesperowani, zaczęli studiować książki naukowe ojca, aby spróbować przywrócić mamę do życia za pomocą tajemnej sztuki alchemików. Nie wiedzieli, że transmutacja człowieka jest zakazana i bardzo niebezpieczna. Ich próba skończyła się utratą nogi przez Eda i całego ciała przez Ala. Starszy brat poświęca jeszcze jedną ze swoich kończyn - prawą rękę - aby przywiązać duszę brata do znajdującej się w pokoju zbroi. Przyjaciółka z dzieciństwa robi Edowi specjalne, stalowe protezy, dzięki którym ten zyskuje tytułowy przydomek "stalowego alchemika". Od tej pory obaj bracia starają się znaleźć sposób na odzyskanie utraconych ciał. Badania prowadzą ich w kierunku przedmiotu zwanego kamieniem filozoficznym. Nie wiedzą jeszcze, że ścieżka ta pozwoli im odkryć spisek zagrażający istnieniu całego kraju, a w dłuższym terminie może również i świata.
Fullmetal Alchemist (2017-2022) - recenzja trylogii filmów [Netflix]. To chyba jakaś pomyłka
Większość aktorów wygląda całkiem nieźle w swoich rolach. Z jakiegoś powodu zrezygnowano z doprawienia blond włosów przyjaciółce Elriców, Winry, choć jeśli peruka miałaby być tak okropna jak włosy Eda w pierwszym filmie, to może i lepiej, że sobie darowali? W drugiej i trzeciej części fryzury bohaterów wyglądają już na szczęście znacznie bardziej naturalnie. Złowrogi Scar, po którym zatytułowany został drugi film, ma wręcz taką grzywę, że cały czas zastanawiałem się, kiedy na ekran wjedzie logo L'Oréal - ponieważ jesteś tego warta. Nie jestem natomiast w stanie zaakceptować wyglądu mojej ulubionej postaci o zabarwieniu komediowym, majora Alexa Louisa Armstronga. Łysol z jednym blond loczkiem wygląda całkiem komicznie, ale jest zwyczajnie za chudy i za mały - zwłaszcza kiedy postawić go obok gigantycznego Slotha.
Fryzury i stroje to jedno, a plany zdjęciowe i efekty specjalne drugie. I tak jak to pierwsze jeszcze idzie jakoś przeżyć, tak skandalicznie złego CGI i cuchnących taniochą i kartonem obiektów zdjęciowych już nie. Nawet dziesięć lat temu te efekty wyglądałyby niesamowicie źle. Zbroja Ala jest jeszcze nie najgorsza, podobnie jak sztuczni lalko-ludzie, ale cokolwiek, co powinno wyglądać chociaż z grubsza jak człowiek wygląda po prostu paskudnie. Sloth i cała związana z nim akcja w trzecim filmie przypominają CGI z wczesnego PS2, tyle że w wyższej rozdzielczości. Envy w swojej prawdziwej formie ma komicznie dziwaczne zęby - choć szanuję przywiązanie do jak najwierniejszego odwzorowywania kadrów z oryginału - a Pride i manifestacja jego mocy są tak kiepsko wklejeni w obraz, że nie da się ich brać na poważnie (to z resztą kolejna scena, która kończy się zdecydowanie zbyt szybko i zupełnie nie wykorzystuje okazji do zagłębienia się w profile psychologiczne postaci).
Wnętrza wyglądają jak zrobione z plastiku, albo po taniości na green screenie - rzadko mamy okazję oglądać tak źle wykonane mury. Nie byłoby to jednak aż takie istotne gdyby całe to tło zostało fajnie wykorzystane w scenach akcji. Te jednak również są zwyczajnie mizerne. Za dużo cięć, istotne zderzenia dziejące się poza kadrem, bezkrwawe rany - sama krew wygląda zresztą zazwyczaj jak dorysowana pędzelkiem z pomocą czerwonej farby plakatowej.
"Fullmetal Alchemist" w wersji live action jest wszystkim tym czym nie powinna być dobra adaptacja. Jest zbyt prędki tam, gdzie potrzeba spokoju i miejsca na introspekcję, a za wolny w momentach, w których i tak nic się nie dzieje. Reżyser nie rozumie też, że animacja, a dokładniej emocje i gra ciałem, nie zawsze dadzą się przełożyć jeden do jednego z równie dobrym efektem na język klasycznego kina, skutkiem czego momenty, takie jak urocze zakończenie historii są wręcz trudne do oglądania. Nie rozumiem po co było się brać za robienie tej trylogii. Nie mieli na nią ani pomysłu, ani budżetu, ani w sumie niczego poza licencją. Strata czasu. To już lepiej włączyć sobie po raz kolejny "Brotherhooda"... Zaraz! Gdzie się podziało anime na Netflixie?!
Atuty
- Całkiem wiernie trzyma się oryginalnej historii (choć bez zmian się nie obyło);
- Aktor grający Eda nie jest wcale zły;
- Może pozwolić ożywić dawne wspomnienia fanom mangi i anime.
Wady
- Efekty zrobione za miesięczna pensję w Biedronce;
- Za szybko leci przez istotne sceny, a ciągnie się czasami pokazując cichy profil postaci;
- Odarty z emocji;
- Sporo materiału zostało pod stołem montażowym;
- Miejscami kulawe aktorstwo;
- Major Armstrong.
"Fullmetal Alchemist" mógłby być dobrą trylogią filmową, gdyby zabrało się za niego Hollywood. Tutaj zwyczajnie potrzebny jest odpowiedni budżet, bo bez niego wychodzą potworki takie jak to. Nie polecam.
Przeczytaj również
Komentarze (18)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych