Telefon pana Harrigana (2022) - recenzja, opinia o filmie [Netflix]. Komórki zmieniają ludzi w zombie
Mam wrażenie, że ten film to taka trochę reklama iPhone'a. "Tylko najfajniejsze dzieci mają telefony Apple". "iPhone pozwoli Ci zadzwonić nawet do zmarłego". Niestety, prócz tego film nie oferuje wiele więcej.
Co to za moda żeby z krótkich opowiadań robić pełnometrażowe filmy? W tym roku mieliśmy już "Czarny telefon" na podstawie twórczości Joe Hilla, a teraz tak samo potraktowane zostało opowiadanie jego taty, Stephena Kinga - nawet obie historie kręcą się wokół telefonów. Przypadek?! No właśnie... Różnica polega na tym, że ten pierwszy film miał znacznie bardziej namacalne, natychmiastowe momenty grozy, podczas gdy ten dzisiejszy tylko ją sugeruje. Jeśli połączyć to z rozwleczoną do granic możliwości fabułą ("Czarny telefon" chociaż próbował dodawać nowe wątki żeby jakoś ten pełen metraż usprawiedliwić), okazuje się, że "Telefon pana Harrigana" jest nie dość, że niestraszny, to jeszcze zwyczajnie nudny. Czyli, w sumie, jak zwykle w przypadku opowieści grozy w wykonaniu Kinga.
Telefon pana Harrigana (2022) - recenzja filmu [Netflix]. Obyczajówka przypadkiem podpisana jako horror
Nie daj się zwieść przypisanym filmowi etykietom - to absolutnie NIE jest horror. To po prostu lekka obyczajówka o dziecku, które zaprzyjaźnia się ze starym, samotnym bogaczem i skutkach tej znajomości. Dopiero na koniec okaże się, że główny bohater może "rozmawiać" przez telefon ze zmarłym. Żeby było zabawniej, wszystkie opisy filmu zaczynają się właśnie od tej ostatniej informacji - bo wcześniej po prostu nic się tam nie dzieje!
Craig (Jaeden Martell) zmienił niedawno szkołę. Nie jest popularnym dzieciakiem, nie uczy się jakoś wybitnie, do kompletu znalazł się na celowniku szkolnego łobuza (Cyrus Arnold) - takiego typowego dla Kinga, czyli kompletnie pozbawionego hamulców świra. Jedynie nauczycielka biologii, pani Hart (Kirby Howell-Baptiste) od samego początku jest mu życzliwa. W domu tata bardzo stara się aby jego dziecku niczego nie brakowało, ale po śmierci żony ciężko jest mu się samemu odnaleźć. Prawdziwe ukojenie Craig znajduje w domu tytułowego Pana Harrigana (Donald Sutherland), z którym czyta na głos książki, takie jak "Jądro ciemności" Conrada, po czym dyskutuje o nich z gospodarzem. Czuje się wtedy bardziej pewny siebie, jakby to właśnie on kontrolował sytuację - coś, co w szkole się właściwie nie zdarza.
W sumie nie dziwię się, że opisy filmu od razu przechodzą do śmierci starszego pana. Po przedstawieniu widzowi sytuacji naprawdę nic już się w tym filmie nie dzieje. I tak przez ponad godzinę. Rozmowy Craiga i Harrigana potrafią być miejscami całkiem urocze - a kiedy indziej kompletnie dziwaczne - ale to tylko scenariuszowa wata. Nie prowadzi do żadnej istotnej przemiany, nie wpływa na fabułę. Ale tak to już jest, kiedy próbuje się przerobić 80 (plus-minus) stron prozy Kinga na stuminutowy film.
Telefon pana Harrigana (2022) - recenzja filmu [Netflix]. Bez pomysłu, bez chęci, bez sensu
Zdawać by się mogło, że istotnym elementem filmu będzie lekcja dotycząca poświęcania zbyt dużej ilości czasu telefonom. Dzieciaki układają sobie hierarchię na podstawie marki słuchawki, spędzają w nich skandalicznie dużo czasu, miejscami zapominając wręcz o tym, gdzie są i co mieli robić. Później w pułapkę ekranów wpada również pan Harrigan. Co więc robi z tym wszystkim film Johna Lee Hancocka? Absolutnie nic. Craig sam się ogarnia, a motyw uzależnienia nigdy już nie powraca. Wielka to szkoda, zwłaszcza, że była idealna okazja żeby pod koniec wrócić do tematu i elegancko go domknąć. Ale to oznaczałoby, że film jest składny i przemyślany, a tego ewidentnie nikt nie chciał...
Sutherland i Martell podają swoje linijki niemalże jak przez sen - co rzuca się w oczy jak diabli, ponieważ wiemy, że obaj potrafią grać przekonująco. Nie wiem na ile to efekt byle jakich dialogów, kiepskiej reżyserii, czy może po prostu braku chęci ze strony aktorów, ale finalnie - bardzo ironicznie - efekt jest odpowiedni do reszty filmu: nudny i bez wyrazu.
"Telefon pana Harrigana" zaintrygował mnie, bo miał być horrorem z ciekawą obsadą. W dniu oglądania natomiast doczytałem, że to kolejna adaptacja Stephena Kinga. Już kilka ich w życiu obejrzałem i zastraszająca większość podobała mi się właśnie tak jak dzisiejszy film - czyli wcale. Ale tak jak większość filmów pokroju tegorocznego remake'u "Podpalaczki" mógłbym jeszcze próbować polecać fanom autora, tak tego filmu nie jestem w stanie polecić nikomu. Nie dlatego, że jest tak zły, ale ponieważ jest tak niewyobrażalnie nudny.
Atuty
- Wygląda i brzmi poprawnie;
- Zdaje się mieć kilka ciekawych pomysłów...
Wady
- ...których zupełnie nie wykorzystuje;
- Główni bohaterowie śpią, a nie grają;
- Nudny jak flaki z olejem;
- W ogóle nie straszny;
- Nijakie, nieciekawe zakończenie bez wyrazu.
"Telefon pana Harrigana" nie jest horrorem. Nie jest też dobrym filmem. To sto minut nijakości, marnujące dobrą obsadę, okienko wydawnicze i czas widzów, którzy zdecydują się je obejrzeć.
Przeczytaj również
Komentarze (14)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych