Klub północny (2022) - recenzja, opinia o serialu [Netflix]. Czy boisz się ciemności?
Ilonka dowiaduje się, że ma nieoperowalnego raka. Tuż przed pójściem na studia. Trafia do hospicjum, w którym podobni do niej ludzie mogą godnie doczekać końca. Kiedy wybija północ, spotykają się w bibliotece aby opowiadać sobie straszne historie.
Nowy serial od twórcy "Nawiedzonego domu na wzgórzu", do tego z Heather Langenkamp w jednej z pobocznych, ale całkiem istotnych ról? Jak człowiek miał się tym NIE zachwycić?! Mike Flanagan pokazał, że potrafi stworzyć ciężki, nawet podświadomie wrzucający ciarki na plecy klimat i mocne, ale sensowne, długo i subtelnie zapowiadane zwroty akcji. Natomiast Heather stała się jedną z ikon horroru, kiedy jako pierwsza stanęła naprzeciwko Freddy'ego Kruegera i wyszła z tego starcia zwycięsko - i to nieraz. Tym razem reżyser celuje w sektor młodych dorosłych, czym już na samym starcie podkłada sobie - w moich oczach - nogę. Szkoda. Mogło być strasznie fajnie. Przepraszam za głupi żart.
Klub północny (2022) - recenzja serialu [Netflix]. Historia na wielu bohaterów, ale kiepsko rozpisana
Ilonka (Iman Benson) jest tylko jednym z kilku członków klubu. Prócz niej jest jeszcze chora na raka Anya (Ruth Codd), gasnący powoli z powodu aids Spence (William Chris Sumpter), pozytywnie nastawiony do wszystkiego - ze szczególnym uwzględnieniem Ilonki - Kevin (Igby Rigney), Sandra, Cheri, Amesh, Natsuki. Jest ich trochę. Każde ma do opowiedzenia swoją historię. Teoretycznie wszystkie są opowieściami z dreszczykiem, a że spotykają się przy sympatycznie trzaskającym w kominku ogniu, całość kojarzy się delikatnie z klasycznym serialem "Czy boisz się ciemności". I podobnie jak w tym klasyku sprzed plus-minus trzydziestu lat, niektóre z opowieści prezentują znacznie lepszy poziom, niż inne. Tym jednak, co może zniechęcić część widzów jest fakt, że praktycznie żadna z nich nie jest straszna.
Pierwszy odcinek pobił podobno jakiś rekord w ilości jump scare'ów na godzinę. Nie jestem pewien, czy to prawda, ale zdecydowanie jestem w stanie w to uwierzyć. Jest w pewnym momencie taka scena, w której praktycznie każde cięcie poprzedzone jest pojawieniem się jakiejś zjawy, czy innego truposza. Za pierwszym razem można nawet się lekko zlęknąć, bo nie wiemy jeszcze czego się spodziewać, ale sytuacja progresywnie staje się najpierw zabawna, a bliżej końca zwyczajnie irytująca. Flanagan od początku buduje w ten sposób aurę tajemnicy. Co to za ludzie? Czemu główna bohaterka ich widzi? Co oznacza znak klepsydry? Co wspólnego z tym wszystkim mają kierowniczka ośrodka (Langenkanp) i przywódczyni (Samantha Sloyan) żyjącej w pobliskim lesie komuny? Tego - BYĆ MOŻE - dowiemy się w kolejnym sezonie, ponieważ pierwszych dziesięć odcinków nie odpowiada właściwie na żadne z tych pytań.
Drażni mnie niesamowicie, kiedy filmowcy w dzisiejszych czasach zamiast robić serial, robią zasadniczo dziesięciogodzinny film. To są jednak różne formy i nie można sobie od tak ich mieszać. Jeszcze do przełknięcia, jeśli od czasu do czasu odcinek urwie się nagle, bo scenariusz nie został pomyślany pod kątem epizodyczności całej opowieści (tutaj raczej marginalny problem), ale kiedy to samo dzieje się szerzej, na poziomie nie odcinków, a sezonów, to zalewa mnie krew. Sezon, prócz bycia częścią większej całości, powinien sam w sobie być ciekawą opowieścią z jakimś głównym wątkiem, który my jako widzowie możemy śledzić i który zostanie finalnie rozwiązany, najlepiej nasadzając od razu konflikt na przyszły sezon. W "Klubie północnym" największy - zdawać by się mogło - wątek zostaje zasadniczo urwany w dziewiątym odcinki, a finał to po prostu dokończenie opowieści dwóch postaci, szybki całus i cliffhanger żeby wybłagać od czerwonego N drugi sezon. Zmarnowany potencjał.
Klub północny (2022) - recenzja serialu [Netflix]. Niezły klimat mini filmów w serialu
Trzeba natomiast przyznać, że tak jak historyjki dzieciaków nie są straszne, tak niektóre potrafią wciągnąć samym pomysłem, samą intrygą. Nie są to raczej odkrywcze opowiastki - sam serial zresztą powstał w oparciu o książkę Christophera Pike'a z lat dziewięćdziesiątych - ale sposób ich podania bardzo wyraźnie kojarzy się z paroma znanymi filmami. To po prostu hołdy złożone tym produkcjom. Do kompletu należy je wszystkie czytać jako metafory życia bohaterów serialu - sposób na wyrażenie czegoś, co zwykłymi słowami, bezpośrednio, byłoby zbyt trudne.
Warstwa emocjonalna serialu jest jedną z niewielu rzeczy, które jakoś, do pewnego stopnia przynajmniej, go ratuje. Każdy z bohaterów jest już zasadniczo jedną nogą w grobie. Nie wszyscy dotrwają do końca sezonu. Nie chcą jednak aby się nad nimi użalać, żeby ich choroba była tym, co ich definiuje. To piekielnie mocny materiał i młoda obsada w większości bardzo dobrze sobie z nim poradziła. Szkoda, że dialogi niezwiązane ze zdrowiem nie mogły stać na równie wysokim poziomie. Jedynie Ruth Codd jako Anya drażniła mnie trochę swoją ciągłą agresją, ale zdałem sobie sprawę, że to po prostu dobrze zagrana, wkurzona na swój obecny stan zdrowia postać. Ma irytować.
Drugim wyraźnym plusem serialu jest jego warstwa audiowizualna - przynajmniej kiedy nie bombarduje widzów jump scare'ami. "Klub północny" nie jest może typowym horrorem, ale nawet z takiego materiału Flanagan potrafi zbudować klimat, który miejscami można ciąć nożem. Skąpana w mroku, spowita mgłą ulica, głowa roztrzaskana młotkiem, mocno kontrastowe oświetlenie, tu jakieś dźwięki, tam jakieś szmery. Jeśli pozwolić sobie na wczucie się w te snute przez dzieciaki opowieści, to można spędzić z nową propozycją Netflixa kilka udanych minut. Niestety, serial jest też po prostu ciut za długi, słabo wyważony i pełen mało istotnych wątków, na domiar złego pozostawionych bez odpowiedzi. Być może młodsza część widowni, do której produkcja jest przecież kierowana, doceni go bardziej. Ja muszę szczerze przyznać, że choć druga połowa sezonu podobała mi się bardziej niż pierwsza, to sam z siebie bym do niej nie dotrwał. Polecam więc podchodzić z pewną dozą ostrożności.
Atuty
- Nieźle buduje i trzyma klimat;
- Solidnie zagrany;
- Odniesienia do klasyki popkultury;
- Całkiem dojrzale i udanie mówi o śmierci.
Wady
- Nierówne tempo;
- Zupełnie nie straszy;
- Natłok jump scare'ów;
- Właściwie niczego nie kończy, zostawiając wszelkie odpowiedzi na kolejny sezon;
- Nie wszystkie opowieści robią równie dobre wrażenie.
"Klub północny" zawiódł mnie jako horror, ale charakterystyczne dla Mike'a Flanagana wyczucie estetyki kina grozy, niebanalny temat i nawiązania do klasyki do pewnego stopnia go ratują. Wciąż jednak nie mogę powiedzieć aby to była dobra produkcja.
Przeczytaj również
Komentarze (10)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych