Kraina snów (2022) - recenzja, opinia o filmie [Netflix]. Z sercem, choć zrobionym z plastiku
Tata Nemo zaginął na morzu. Dziewczyna nie wierzy w to, że zginął, ponieważ we śnie widziała wyraźnie, że został porwany przez dymnego demona i wciągnięty do królestwa koszmarów. Zanurza się więc w krainę snów, aby spróbować go odnaleźć i uratować.
Nie ma to jak wziąć już istniejącą markę i pozmieniać w niej dosłownie wszystko poza kilkoma wizualiami i paroma ogólnymi założeniami. Na pewno żaden fan "Małego Nemo" nie poczuje się jakby dostał z liścia kiedy zobaczy, że główny bohater to teraz główna bohaterka (Marlow Barkley), psotny klaun, Flip ewoluował i jest teraz wielkim, ociekającym testosteronem... Satyrem (?) granym przez Jasona Momoę, a fabuła, geneza postci i zasadniczo niemalże wszystko zostało zmienione, lub napisane od nowa. To już równie dobrze można było nie podpinać się pod znaną markę, zmienić imiona bohaterów i oszczędzić na prawach autorskich. No dobrze, więc pozmieniali to i owo. Ale czy chociaż zrobili to dobrze? W sumie... Nie do końca.
Kraina snów (2022) - recenzja filmu [Netflix]. Oryginalnie i odtwórczo jednocześnie
Mała Nemo mieszka teraz ze swoim wujkiem, Philipem (Chris O'Dowd), choć ciężko powiedzieć aby mieli udaną relację. Philip dawno zerwał kontakty ze swoim bratem, a opieki nad jego córką podjął się właściwie z musu, bo sam najbardziej na świecie chciałby po prostu siedzieć sam w swoim mieszkaniu i... Kolekcjonować klamki. Nie jest najbardziej interesującym człowiekiem na świecie. Dziewczyna spędza więc cały swój czas w krainie snów, gdzie poznaje Flipa, psotnego wielkoluda w fioletowym stroju cyrkowym, który tłumaczy jej jak poruszać się po tym świecie i pomaga jej - choć raczej niechętnie - w szukaniu magicznej, spełniającej życzenia perły, która pozwoli jej odnaleźć ojca.
Scenarzyści nie wymyślają koła na nowo, ale trzeba przyznać, że zabawa w świecie snów wychodzi im całkiem, ekhem, zabawnie. To temat trochę podobny do disneyowskiego "W głowie się nie mieści" - wesoła eksploracja tego czym są i jak kształtują się nasze sny. Obowiązkowo z jakąś formą biurokracji, ponieważ wszystko i wszędzie zawsze musi być odgórnie zarządzane. Nietrudno jest wymyślić, w którą stronę podąży historia (psia mać, jednego twistu bez problemu domyśliłem się patrząc jedynie na imiona postaci!), lecz biorąc pod uwagę, że "Kraina snów" jest produkcją familijną, skierowaną do młodszego widza, pewną prostotę można jej wybaczyć. Świat jest kolorowy, żarty często zabawne - choć zdarza się i kilka boleśnie wręcz suchych - a końcówka należycie wzruszająca. Czego chcieć więcej?! Może na przykład lepszego CGI...
Kraina snów (2022) - recenzja filmu [Netflix]. Kolorowy, piekielnie sztuczny świat
Kiedy po raz pierwszy trafiamy do tytułowej krainy, wszystko wygląda tak jak powinno. Wydłużające się nogi łóżka robią sympatyczne wrażenie, magiczna natura całej sytuacji sprawia, że zaczynamy się uśmiechać, młodsi widzowie wybałuszają oczy. Chwilę później trafiamy do sennej wersji latarni morskiej, w której mieszkała dotąd Nemo. I nagle wszystko zaczyna wyglądać jak w jakimś tanim serialu dla dzieci z Disney Channel. Jest kolorowo i wesoło, ale też cholernie sztucznie, po oczach bije świadomość, że to tylko plan zdjęciowy, a nie czyjś faktyczny dom. Można to jednak jeszcze wybaczyć, ponieważ znajdujemy się teraz przecież w krainie snów, dlaczego niby świat ma wyglądać jak w rzeczywistości.
Lecz wkrótce po tym trafiamy do snów innych ludzi i tu zaczynają się schody. Same koncepcje tych lokacji potrafią być ciekawe. Szklane miasto, sala taneczna wypełniona ludźmi złożonymi z trzepoczących skrzydełkami motyli, wielka łazienka - film pokazuje nam nawet później skąd te miejsca wzięły się w podświadomości śpiących osób. Ich wykonanie samo w sobie też nie jest stricte złe, ale już sposób w jaki nasi bohaterowie zostali do nich wklejeni woła o pomstę do nieba. Momoa tak wyraźnie stoi przed obrazem, a nie jest jego częścią, że aż oczy bolą. Youtuberzy robią to lepiej już od paru ładnych lat. I niby to tylko jedna rzecz, kompozycja, ale jej spapranie rujnuje cały efekt końcowy.
"Kraina snów" to raczej prosta rozrywka i nie zostanie z nikim na dłużej. Scenariusz nie został do końca przemyślany, rażąc czasami uproszczeniami i zapominając o pewnych detalach, chociaż ostatecznie i tak potrafi chwycić za serce. Śmieszkujący Jason Momoa wypada sympatycznie, a jego ewoluująca na przestrzeni filmu relacja z Nemo potrafi wzruszyć. Nie wiem natomiast kto kazał Chrisowi O'Dowdowi mówić z amerykańskim akcentem! Dawno już nie czułem się tak dziwnie słuchając aktora w filmie. Ostatecznie jednak film nie jest zły i jako ciepły, rodzinny seans sprawdzi się całkiem dobrze. Oglądającym bez latorośli natomiast szczerze odradzam - mogą spokojnie odjąć oczko, albo dwa od oceny końcowej.
Atuty
- Kilka ciekawych pomysłów na działanie świata snów;
- Jason Momoa;
- Finalnie potrafi nawet lekko złapać za serce.
Wady
- Nie do końca przemyślana, nie wykorzystująca swojego potencjału fabuła;
- Aktorzy kiepsko połączeni z komputerowo generowanymi tłami;
- Nie ma zbyt wiele wspólnego z oryginałem;
- Logiczne dziury i do kompletu deus ex machina w finale.
"Kraina snów" klasykiem się nie stanie, ale jako rodzinny seans sprawdzi się nie najgorzej. Momoa dwoi się i troi żeby widzowie dobrze się bawili i nie zauważali kulawego CGI i niedopieczonej fabuły.
Przeczytaj również
Komentarze (6)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych