Do ostatniej kości (2022) - recenzja, opinia o filmie [WBD]. Krwawy romans
Maren jest zwykłą nastolatką. Ma kochającego tatę, który pozwala jej nawet czasami poprowadzić auto, koleżanki zapraszają ją na nocowanki. Coś jest jednak nie tak. Jej mieszkanie jest strasznie zaniedbane, a kochający tata zamyka drzwi do jej pokoju na zasuwkę. Jak się wkrótce przekonamy, ma ku temu bardzo dobry powód.
Kilka lat temu Luca Guadagnino nakręcił jeden po drugim dwa ciekawe filmy. Pierwszym był "Tamte dni, tamte noce", romans o siedemnastolatku zakochanym w dojrzałym mężczyźnie. Jedną z głównych ról grał Timothee Chalamet. Drugim natomiast był remake klasyka Dario Argento, "Suspiria". Dziwny, oniryczny, seksowny horror z Chloe Moretz i Dakotą Johnson. Oba filmy spodobały się zarówno publiczności, jak i krytykom. I jest to kompletny wymysł z mojej strony, ale lubię sobie wyobrażać, że po ich sukcesie reżyser przysiadł i pomyślał, że skoro odzew jest pozytywny, to ciekawie byłoby połączyć obie koncepcje w jeden obraz. To dopiero ludzie oszaleją. Znalazł więc książkę o odpowiedniej tematyce i bum, piec lat później mamy "Do ostatniej kości". Na pewno tak właśnie to wyglądało...
Do ostatniej kości (2022) - recenzja filmu [WBD]. Trochę horror, trochę melodramat
Po krótkim wstępie w domu następuje zwrot akcji bardzo wyraźnie i jednoznacznie informujący widza z jakiego typu filmem będziemy mieli do czynienia. Maren (Taylor Russell) rusza w drogę po Stanach Zjednoczonych aby odnaleźć swoją mamę, dowiedzieć się o swoich korzeniach. Po drodze poznaje całą plejadę dziwolągów - starszego pana, Sully'ego (Mark Rylance), który jest takim świrem, że sam o sobie mówi w trzeciej osobie; dwóch rednecków o mocno niestandardowych zainteresowaniach, z których jednego gra twórca ostatniej trylogii "Halloween", David Gordon Green; błąkającego się samotnie po kraju chłopaka w podartych spodniach, imieniem Lee (Timothee Chalamet). Z tym ostatnim połączy ją uczucie, na którym skupia się, zasadniczo, większa część scenariusza.
Film jest cholernie krwawy, choć wolałbym nie mówić z jakiego dokładnie powodu, żeby nie psuć nikomu frajdy z oglądania. Kamera nigdy nie boi się pokazać zbliżeń prezentujących rany, odsłonięte kości, czy wnętrzności. Potrafi być trochę obrzydliwie. Oczywiście cała ta przemoc jest metaforą miłości, zaufania, umiejętności oddania się drugiej osobie, poszukiwania siebie i swojego miejsca w świecie. Ponieważ w pierwszej kolejności jest to film o uczuciach. Raczej prosty, nieprzesadnie też chwytający za serce, ale jednak romans. Kiedy odrzeć go z tej horrorowej powierzchowności, na której fabuła zasadniczo się nie skupia - to tylko narzędzie budowania metafory - okazuje się, że film nie ma przesadnie dużo do zaoferowania. Ot, romans jakich wiele.
Do ostatniej kości (2022) - recenzja filmu [WBD]. Doskonała realizacja
Chalamet i Russell tworzą całkiem niezłą parę. Zwłaszcza w przypadku tej drugiej bardzo łatwo jest uwierzyć w jej uczucie względem niego. Chalamet jak to on, zawsze gra tę samą postać, czyli zapewne samego siebie. Jest odrobinę odcięty od świata, schowany w głąb siebie, tajemniczy. Nie mam jednak zamiaru mieć mi tego za złe, ponieważ jego styl doskonale pasuje do odgrywanej postaci, zwłaszcza kiedy dowiadujemy się więcej na temat Lee i jego przeszłości. Największe wrażenie robi natomiast Rylance. Jego postać jest tak niemożliwie wręcz upiorna, że człowiek czuje się nieswojo nawet tylko na niego patrząc. Nie ma go w filmie zbyt dużo, ale dzięki temu za każdym razem, kiedy pojawia się na ekranie, scena bezapelacyjnie należy do niego.
Guadagnino jest Włochem, autorem kina typowo europejskiego, więc ogromną wagę przywiązuje do tego jak film wygląda i brzmi. Każde ujęcie, każde wnętrze, wszystkie detale zostały drobiazgowo zaplanowane, rozłożone w bardzo konkretny sposób aby komplementować wydarzenia na ekranie. Dział kostiumów i dekoracji dołożył przy tym wielkich starań aby całość wyglądała jakby rzeczywiście działa się w latach osiemdziesiątych. Nawet takie głupoty, jak kolor włosów Chalameta robiono produktami faktycznie pochodzącymi z epoki. Bardzo podoba mi się sposób, w jaki Luca gra światłem, bardzo często dodając jego źródła w miejscach, w których absolutnie nie powinno go być. Nadaje to ujęciom nierealny, lekko senny klimat, który pięknie podkreśla gitara Trenta Reznora. Muzyka w ogóle jest istotnym bohaterem filmu. Płynnie zmienia się wraz z wydarzeniami na ekranie. Spokojne, czyste nuty stopniowo schodzą z tonacji, powodując, że widz nawet podświadomie zaczyna czuć niepokój, jeszcze zanim zaczynają się dziać dziwne rzeczy.
"Do ostatniej kości" to odrobinę nierówna produkcja. Pod względem artystycznym absolutnie zjawiskowa, czego należy się spodziewać po reżyserze takim jak Guadagnino. Połączenie romansu z horrorem też było bardzo ciekawym pomysłem, ale czysto fabularnie jestem nim odrobinę zawiedziony. Takie to wszystko proste, banalne wręcz. Być może niepotrzebnie się czepiam, w końcu dobre kino nie musi wcale być skomplikowane, wystarczy żeby wzbudzało emocje. Chciałbym jednak, aby ten film był czymś więcej, czymś wybitnym. No ale "tylko" dobrym w sumie też się zadowolę.
Atuty
- Dobra chemia między Chalametem i Russell;
- Przerażający Mark Rylance;
- Piękne zdjęcia;
- Świetny soundtrack;
- Intrygująca koncepcja;
- Brutalny i obrzydliwy, że hej!
Wady
- Raczej podstawowa historia;
- Nie w pełni opisany świat filmu.
"Do ostatniej kości" to intrygujące połączenie horroru i melodramatu, dobrze zagrane i pięknie nakręcone. To raczej powolny film, dla niektórych zapewne nudny, ale fanom bardziej osobistych historii i gore zdecydowanie polecam.
Przeczytaj również
Komentarze (12)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych