Front Mission 1st: Remake – recenzja i opinia o grze [Switch]. Wanzery a sprawa polska
W tym roku Square Enix postanowiło sobie za cel zarzucenie graczy swoimi (albo do których nabyli prawa) perełkami z przeszłości. Wprawdzie ich odświeżenie, zależnie od tytułu, bywa często dyskusyjne, ale zawsze lepiej je mieć niż nie mieć. Po niedawnym, relatywnym sukcesie jakim był remake Live A Live na Nintendo Switch firma idzie za ciosem, wypuszczając na światowe rynki innego odnowionego klasyka - Front Mission 1st: Remake. Czy ponownie jest powód do świętowania i co z tym tym tytułem wspólnego mają Polacy o tym w poniższej recenzji.
Koncepcja wielgachnego robota bojowego, wbrew pozorom jest, bardzo stara, wystarczy sobie przypomnieć chociaż mitycznego Talosa, którego zależnie od wersji mitu miał stworzyć sam Dedal albo bóg ognia Hefajstos. W obecnych czasach masowa produkcja tzw. Mechów to wciąż jeszcze pieśń przyszłości, więc robotami bojowymi pokierować możemy sobie tylko w grach, chociażby w recenzowanym właśnie Front Mission 1st: Remake na Nintendo Switch. To kolejna perełka z gatunku taktycznych jRPG-ów, która pierwotnie ukazała się tylko w Japonii na konsoli Super Nintendo w 1995 roku, a następnie również na Wonderswana, pierwsze PlayStation i Nintendo DS ( DS-owska anglojęzyczna wersja trafiła jedynie do USA).
Uroki bycia wojskowym we Front Mission 1st: Remake
Dzięki Switchowi i nam Polakom wielbiciele serii w Europie mogą wreszcie oficjalnie zapoznać się z tym klasykiem w zrozumiałych językach (także po polsku). Akcja gry toczy się w dalszej przyszłości i stanowi smakowity kąsek dla wielbicieli futurystycznych historii alternatywnych oraz militariów. Rozgrywka przenosi nas do roku 2090 na fikcyjną, pacyficzną wyspę Huffman, podzieloną pomiędzy dwie potęgi: OCU (sojusz Australii oraz państw Oceanii i Azji Południowej) oraz UCS (grupujące państwa obu Ameryk). Fabuła, podobnie jak w wersjach na PSX i NDS-a, oferuje nam dwa interesujące scenariusze do wyboru.
Pierwszy prześledzimy oczami kapitana wojsk OCU - Royda Clive’a (imię można samemu zmienić na właściwe), wmieszanego w zbrojny incydent graniczny. Niestety jego zwiad kończy się osobistą tragedią, a on sam zostaje kozłem ofiarnym nieudanej operacji oraz wydalony z armii. Szybko jednak wraca do wojaczki i jako członek jednostki najemników Canyon Crows, chcąc nie chcąc, wspiera dawnych mocodawców (przynajmniej początkowo), poszukując zemsty na żołnierzach UCS. Druga opowieść obraca się wokół oficera jednego z oddziałów specjalnych UCS Kevina Greenfielda. Podczas akcji antyterrorystycznej w Kolumbii bieg wypadków sprawia, iż zostaje aresztowany przez żandarmerię wojskową. Wraca jednak do służby po spełnieniu pewnych warunków, a wybuch wojny kieruje jego kroki także na wyspę Huffman jako lidera grupy Silver Lynx.
Wojna we Front Mission 1st: Remake ma kolor stali
Obu panom rzecz jasna marzy się jak najszybsze zakończenie wojny, przy jak najmniejszych ofiarach postronnych, lecz niestety rządzi się ona swoimi prawami bez czerni i bieli, ale z wieloma odcieniami szarości. Przejście obu scenariuszy jest konieczne, by zrozumieć wszystkie zawiłości konfliktu, zwłaszcza że każdy przedstawia niemal całkiem odmienne wydarzenia za wyjątkiem kilku punktów wspólnych. Jak przystało na starą szkołę obie historie zostały zwięźle nakreślone bez czczej gadaniny i wdawania się w zbędne szczegóły jak to przystało na wojskowych. Podobnie jest z bohaterami dramatu, którzy świetnie się wpisują w wykreowane realia ich osobowości są całkiem realistyczne, a zróżnicowanie charakterów duże, ale możemy zapomnieć o ich wylewności czy bardziej rozbudowanych relacjach pomiędzy nimi. Mimo wszystko Front Mission 1st: Remake jako dramat wojenny dobrze zniósł próbę czasu i przyciąga uwagę nawet dzisiaj, zwłaszcza że dojrzałych klimatów ze świecą ostatnio szukać.
Główne założenia rozgrywki pozostały takie jak przed laty, więc jak na taktycznego, japońskiego RPG-a przystało jej sedno, jak dobrze fani serii wiedzą, stanowią turowe walki pomiędzy robotami bojowymi zwanymi tutaj Wanzerami. Pomiędzy misjami jednak odwiedzamy różnie miasta, bazy wojskowe czy inne miejsca postoju. Tam w chwilach przerwy, możemy zamienić kilka słów w barze, powalczyć na arenie, dokonać modyfikacji posiadanych maszyn i co najważniejsze odwiedzić „sklep” z uzbrojeniem i częściami o czym w dalszej części recenzji. Ot, typowa klasyka starej szkoły – szybko, sprawnie i treściwie jak to w armii.
Front Mission 1st: Remake – Wanzer strzela Pan Bóg pociski nosi
Klasycznie odbywają się też wspomniane walki Wanzerów, chociaż też nie do końca bo tutaj pierwsza rzecz, które wprowadza remake przygotowane pod pieczą Polaków. Chodzi tu o rzut pola walki do wyboru. Możemy się zdecydować na tradycyjny tryb typowy dla taktyków, czyli widok spod kąta, bądź tryb nowoczesny z uwolnioną kamerą, dostępną mapą poglądową i innymi współczesnymi udogodnieniami. Każdy sprawdza się dobrze, aczkolwiek w tym nowoczesnym przydałoby się większe zbliżenie kamery.
Ponownie wielkiej filozofii nie ma w prowadzeniu walki. Broń naszych Wanzerów decyduje o tym jak skutecznie możemy razić wroga. Na początku gry, jeśli nie mamy zamontowanej wyrzutni rakiet, będziemy musieli niemal wejsć mu na plecy, by go dosięgnąć, zmieni się to gdy dostaniemy do rąk lepszy arsenał. Starcie, podobnie jak w Fire Emblem, by daleko nie szukać, obrazuje scenka bitewna. We Front Mission 1st: Remake wciąż dużą rolę odgrywa element losowości, szkoda że czasem aż za duży. Niestety sporadycznie zdarza się, że nasze i wrogie maszyny notorycznie pudłują, co irytuje oraz niepotrzebnie wydłuża starcia. W moim odczuciu problem ten nie występował w takiej skali w ogrywanej przez mnie wersjach na Nintendo DS oraz SNES, więc wydaniu dla Nintendo Switch przydałaby się odpowiednia łatka. Ktoś pewnie powie, że należy inwestować w sprzęt poprawiający celność, bądź wykorzystywać cechy pola walki, owszem można, lecz i tak nie likwiduje on istoty tej niedogodności.
Wrogowie i sojusznicy - wystrzegaj się jednych i zważaj na drugich
Dla równowagi zdarza się, że dwa strzały bezpośrednio w korpus i już po Wanzerze, więc przeciwnika trzeba podchodzić ostrożnie, ponieważ (podobnie jak my) potrafi odpowiedzieć kontratakiem. Inny problem stanową rzadkie, ale jednak momenty, gdy AI głupieje. To że przeciwnicy potrafią się wzajemnie atakować jest jeszcze do zniesienia, ale przypadki kiedy zostałem zaatakowany przez samodzielne sojusznicze jednostki (fabuła wtedy nic do rzeczy nie miała) wcale miłe nie były. Cóż podczas współpracy z bohaterami kierowanymi przez AI trzeba mieć stale w głowie możliwość „friendly fire” z ich strony. O dziwo, chociaż dostająca świra sztuczna inteligencja podczas starć potrafi sfrustrować, mimo wszystko bawiłem się dobrze odczuwając sporą satysfakcję z niszczenia Wanzerów - czy innych mniej lub bardziej tradycyjnych środków pola walki - przeciwnika. Zresztą poszukujący wyzwań będą zadowoleni, bowiem już stopień trudności uważany w grze za normalny nie zaliczymy do gimnazjalnej wycieczki w góry, a poza nim jest jeszcze dostępnych kilka do odblokowania.
Podobnie jak w oryginale znaczną część czasu spędzimy we własnym bądź sklepowym garażu przy modyfikacji naszych maszyn. Części wciąż jest do groma i grzebanie przy Mechach sprawia nadal sporo frajdy. Jedynym ograniczeniem zasadniczo jest tylko udźwig maszyny, więc bez problemu stworzymy sobie wymarzonego „składaka”, nawet z części od kilku różnych fikcyjnych firm. W ręce weźmiemy karabiny, pistolety maszynowe, granatniki, różnego rodzaju pałki, albo nic, walcząc na „gołe pięści”. Na barki natomiast zarzucimy wyrzutnie rakiet, tarcze czy inne podobnej klasy ustrojstwo. Tak jak dawniej zabawy co niemiara.
Front Mission 1st: Remake – Polacy nie gęsi i w grze swój język mają
Natomiast jeśli chodzi o o kwestie wizualne to tym razem polskie studio Forever Entertainment się postarało. Dwa widoki pola bitwy zrecenzowałem już wcześniej teraz chciałbym rozwiać obawy o jakość oprawy graficznej Front Mission 1st: Remake. Przejście w 3D się udało i jak na Nintendo Switch gra wygląda obłędnie, zarówno w trybie przenośnym jak i zadokowanym, zachowując przy tym swój klimat i działa całkiem płynnie. Scenki bitewne wprawdzie nie zrywają czapek z głów, ale prezentują się wystarczająco dobrze, by nie narzekać. Oko cieszy również wygląd Wanzerów w trakcie modyfikacji, gdzie wszelkie zmiany jak przed laty są od razu widoczne. Również twarze postaci podczas dialogów spodobały mi się, ale przyznaje iż tu sprawa bywa dyskusyjna, bo jednak przez fanów bywają krytykowane. Za nie przypadł mi do gustu obrzydliwy filtr rozmazujący obraz, ale na szczęście da radę go wyłączyć, co polecam. Muzyka, chociaż nie zapadająca zbytnio w pamięć, również została zremasterowana, a gra pozwala wybrać pomiędzy starymi a nowymi brzmieniami.
Wielu graczy narzeka, że jRPGi nie są wydawane po polsku, a tu niespodzianka taktyczny Front Mission 1st: Remake doczekał się naszej wersji językowej. Szkoda tylko, że zatrudnieni tłumacze nie widzieli chyba skryptu gry, co widać po kilku „kwiatkach”. Pod względem gramatyki i ortografii jest poprawnie, ale dosyć sztywno jak na język polski. Problemy dopiero pojawiają się przy translacji nazw własnych. Przeboleje fakt, że niepotrzebnie przetłumaczono nazwy organizacji zostawiając ich angielskie akronimy, bo przecież normalnie też piszemy chociażby USA na określenie Stanów Zjednoczonych. Mimo to nazywanie Wanzerów mianem „pojazdów”, albo liczbę pokonanych wrogów „zabójstwami” woła o pomstę do nieba. Podobnie potrafią „boleć” polskie nazwy parametrów maszyn oraz współczynniki pilotów. W każdym razie lepiej grało mi się po angielsku, a szkoda, bo tytuł był dobrą okazją na promocję naszej mowy.
Front Mission 1st: Remake – miodna zabawa jednak ze sporą łyżką dziegciu
Front Mission 1st: Remake to wspaniałe odświeżenie strategiczno-jRPG-owej serii z wielkimi robotami bojowymi, lecz w wersji otrzymanej do recenzji, cierpiące na pewne braki. Pomimo starań ciężko przymknąć na nie oko, więc ocena jest jaka jest. Mimo wszystko żywię nadzieję, że szybko pojawi się łatka likwidująca wspomniane niedogodności, a wtedy spokojnie można podnieść notę przynajmniej o jeden punkt. Wprawdzie lekko rozczarowany, ale polecam dać grze chociaż szansę.
Ocena - recenzja gry Front Mission 1st: Remake
Atuty
- Pierwszy Front Mission nareszcie oficjalnie dostępny w Europie,
- Oprawa wizualna,
- Dwa scenariusze do zaliczenia,
- Wysoki poziom wyzwania,
- Dwa tryby pola walki do wyboru,
- Język polski (za to że jest).
Wady
- Pojawiające się problemy że sztuczną inteligencją,
- Jakość polonizacji,
- Niewielkie możliwości przybliżania widoku na polu walki,
- Opcja „zmiękczania” obrazu słabo spełnia swoją rolę,
- Niektóre misje trwają stanowczo za długo.
Pierwszy Front Mission w odświeżonym wydaniu oficjalnie zawitał do Europy i to nawet w naszym ojczystym języku. Pod względem wizualnym remake prezentuje wysoki poziom, ale pewne elementy rozgrywki wymagają poprawy.
Graliśmy na:
NS
Galeria
Przeczytaj również
Komentarze (71)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych