Reklama
Avatar Istota wody

Avatar: Istota wody (2022) - recenzja, opinia o filmie [Disney]. Wizualna nowa jakość

Piotrek Kamiński | 13.12.2022, 20:59

Jake Sully założył rodzinę na Pandorze, lecz jego spokojne, harmonijne życie jest zagrożone przez ponowne przybycie wojskowych z ziemi, na domiar złego dowodzonych przez mroczne widmo przeszłości.

Trudno dzisiaj o widowisko prawdziwie wgniatające w fotel spektakularnością. Kiedy wszystko da się zmontować w komputerze, pododawać tła i eksplozje, a całość wygląda jak prawdziwa, jeśli tylko dać specom od animacji odpowiednio dużo czasu i dolarów, to czym jeszcze można zachwycić widza. Kiedy James Cameron kręcił ponad trzydzieści lat temu swoje opus magnum, "Terminatora 2", jeśli chciało się złapać w oko kamery zapierające dech w piersiach ujęcie, to trzeba było zrobić dokładnie to - złapać je kamerą. Pamiętasz scenę, w której T-1000 goni bohaterów filmu helikopterem, trzymając się tuż nad poziomem jezdni próbuje zlikwidować swój cel? W pewnym momencie musi przelecieć nad wiaduktem aby móc kontynuować pościg. Nie problem, ponieważ to tylko jeden, mały wiadukt. Później natomiast jego cel wjeżdża w dłuższy tunel, więc maszyna - nie chcąc go stracić - wlatuje do niego tuż za nim. Zwariowana scena, której w filmie mogłoby równie dobrze nie być. Albo można ją było nakręcić z użyciem CGI. Tylko że nie wyglądałaby wtedy tak dobrze! Cameron znalazł więc odważnego pilota, sam złapał za kamerę i nakręcił przelot... Dwa razy! Bo potrzebne były dwa różne ujęcia. Dzisiaj nikt nawet nie pozwoliłby mu czegoś takiego zrobić. Ale to James Cameron, więc nawet z tymi wszystkimi ograniczeniami można było się spodziewać, że w jakiś sposób zachwyci swoim nowym filmem widzów. Jak powiedział po seansie Roger: "Jeśli ten film nie uratuje kina, to żaden już tego nie zrobi".

Dalsza część tekstu pod wideo

Avatar: Istota wody (2022) - recenzja filmu [Disney]. Fabuła jako wymówka dla pokazania nowych zakątków Pandory 

Avatar Istota wody - 2

Akurat fabularnie pierwszy "Avatar" nigdy nie robił zbyt wielkiego wrażenia. Kosmiczne połączenie "Tańczącego z wilkami" i disneyowskiej "Pocahontas" z domieszką "Smerfów" i "Doliny paproci". Do tego wymyślane na kolanie nazwy własne, jak nazwisko bardzo zachłannego korposzczura (Selfridge), czy bardzo rzadka ruda, której szukają (unobtanium) brzmiały jak wymyślane dla jak placeholdery. Nadawałyby się do nowego "Ratcheta i Clanka", a nie poważnego filmu. Należało się więc spodziewać, że i kontynuacja nie będzie pod tym względem zrywać czapek z głów.

Jake Sully (Sam Worthington) i Neytiri (Zoe Saldana) żyją spokojnie na Pandorze już od ponad dekady. Po drodze doczekali się czwórki potomstwa - dwóch synów i dwóch córek. Jedna z nich jest adoptowana i gra ją... Sigourney Weaver. Można i tak. Po latach pokoju wraca jednak zagrożenie w postaci ludzi. Przewodzi nimi dawny znajomy Jake'a, który ma z nim do wyrównania pewne rachunki. Potęga militarna ludzi jest zbyt wielka, a ponieważ to Sully jest ich celem, on i jego rodzina postanawiają uciec, znaleźć nowy dom, w którym będą mogli poczuć się bezpiecznie. Postanawiają dołączyć do Na'vi żyjących w wodzie. Będą musieli nauczyć się żyć tak jak oni, poznać ich zwyczaje, zawrzeć nowe znajomości.

Muszę przyznać, że jak na film trwający ponad trzy godziny (ale nie trzy i pół, tak jak mówią w internecie. W rzeczywistości to bardziej 190 minut), akcja leci do przodu całkiem wartko. W pierwszych minutach Cameron bardzo sprawnie - choć odrobinę naiwnie - zawiązuje konflikt i przygotowuje wszystkie figury do gry. Niedługo później dostajemy pierwszą scenę akcji, a po niej... National Geographic. Poznajemy całe nowe miejsce, nowy ekosystem i James absolutnie nie godzi się ruszyć dalej, dopóki widz nie zrozumie bardzo dokładnie co i jak tutaj działa. Wodne ujęcia wyglądają przepięknie, tego możesz być pewien, ale miejscami robiło się już tak dokumentalnie, że czekałem tylko kiedy z offu zacznie mówić do mnie David Attenborough. Cóż, to nigdy nie nastąpiło, ale za to narrację dzielnie prowadzi sam Jake, więc efekt zostaje podtrzymany. Ostatnia godzina to już natomiast ostra jazda bez trzymanki i sceny akcji, jak tylko Cameron potrafi nakręcić. Czy dałoby się ten film skrócić i niczego za bardzo nie stracić? Raczej tak. Czy trzydzieści minut krótszy czas projekcji wyszedłby mu na zdrowie? Myślę, że zdecydowanie tak.

Avatar: Istota wody (2022) - recenzja filmu [Disney]. Czegoś takiego jeszcze nie widzieliście 

Avatar Istota wody - 3

Kręcenie tego filmu musiało być katorgą dla aktorów. Praktycznie wszystko po wstępie dzieje się w albo wokół wody i możesz być pewien, że Cameron kazał swojej obsadzie spędzać całe godziny na mokro. Wcielająca się w jedną z Na'vi Kate Winslet podobno nauczyła się specjalnie na potrzeby filmu wstrzymywać oddech na ponad siedem minut. Zabawne, biorąc pod uwagę jak niewiele czasu w niej spędza w ostatecznym filmie. Ale podobno James od razu kręcił też materiał na kolejne części, więc może w trójce będzie jej trochę więcej. Czego by jednak nie mówić, należy przyznać, że warto było się pomęczyć, bo film wygląda niesamowicie dobrze, w czym zasługa również TYTANICZNEJ pracy wykonanej przez animatorów. To w jaki sposób ciała bohaterów wpływają na taflę wody, jak przebijają ją, jak załamuje się pod nią światło, a więc i obraz, to po prostu mistrzostwo świata. Jasne, nie robi już takiego natychmiastowego efektu wow, jak trzynaście lat temu pierwszy "Avatar", bo dzisiaj technologia komputerowa doszła już do takiego poziomu, że diabeł tkwi raczej w szczegółach.

Perfekcyjnie, ekhem, skórzasta cera Na'vi, pokryta porami i delikatnymi włoskami pięknie lśni na słońcu, kiedy bohaterowie wychodzą z wody. Natomiast na sucho znacznie skuteczniej pochłania światło, odbijając już tylko jakąś jego część. Przezroczystość obiektów, cienie, ruch wody i jak gra na niej światło, drobne detale jak piasek zostający na pięcie Neytiri, kiedy stąpa po plaży i częściowo opadający z powrotem przy kolejnych krokach. Wszystkie te drobiazgi współpracują w idealnej harmonii, tworząc złudzenie bycia na innej planecie, jakbyśmy naprawdę oglądali kosmitów i ich dom. A kiedy jeden z ludzi zarzucił na któregoś z Na'vi rybacką sieć, która oczywiście idealnie zareagowała na każdy ruch, szamotaninę błękitnego kosmity, do kompletu wprowadzając zmienną w postaci bycia zanurzoną pod wodą, dosłownie na głos powiedziałem, że teraz to już się po prostu popisują.

Aby należycie pokazać całe to piękno podwodnego świata, Cameron sięgnął po zwiększoną liczbę klatek na sekundę, podobnie jak wcześniej na przykład "Hobbit" Jacksona. Tak więc zamiast standardowych 24 klatek dostajemy 48. Ale nie zawsze! Tylko w niektórych scenach, gdzie reżyser chciał dać widzom lepszy, czystszy wgląd w przygotowany przez siebie i swoją ekipę świat nasze oczy atakuje dwa razy tyle obrazków na sekundę. Rzecz wygląda wtedy jak jakaś absolutnie niewiarygodnie wyglądająca gra komputerowa. Z jednej strony ciekawy zabieg, z drugiej miejscami - zwłaszcza kiedy na ekranie widzimy ludzi - ich ruchy są zbyt płynne jak dla przyzwyczajonych do standardowego klatkarzu oczu widza. Całość staje się wtedy zbyt realistyczna i przez to, paradoksalnie, bardziej sztuczna. Dodatkowo, kiedy wracamy nagle do 24 klatek, przez chwilę obraz zdaje się być zbyt poszatkowany, zanim oko znów przyzwyczai się do iluzji.

"Avatar: Istota wody" to technologiczny majstersztyk - coś, czego od Camerona należy się wręcz spodziewać - ale przy tym fabularnie film raczej standardowy, aby nie powiedzieć "podstawowy". Relacje między postaciami są przyjemnie ciepłe. Czuć, że to kochająca się rodzina, widać jak na dłoni łączące ich uczucia, kto ma do kogo żal i tak dalej. W późniejszej części filmu wchodzą też wątki typowe dla nastolatków - dogryzanie sobie, pierwsze miłostki, a nawet delikatny rasizm. Nie są one jednak nigdy przesadnie istotne, ani głęboko rozpisane. Podobnie jak i wątek militarny. Jedna, zdawać by się mogło, istotna postać w pewnym momencie po prostu znika, a przynajmniej ze dwa potencjalnie ważne motywy zostały odłożone na kontynuację. To absolutnie najpiękniej wyglądający film, jaki w życiu widziałem (nawet jeśli większość tego, co oglądamy stworzono w komputerze), ale poza tym wizualnym przepychem i świetną, czytelną pracą kamery, drugi "Avatar" jest agresywnie wręcz... W porządku. Dla fanów najnowszych technologii pozycja obowiązkowa. Czy dla całej reszty też? Nie jestem przekonany.

Atuty

  • Niesamowicie realistycznie wykonana fauna i flora Pandory, z dbałością o najmniejsze detale;
  • Woda i sposób w jaki reaguje na bohaterów i wszystkie inne obiekty;
  • Zaskakująco dobre tempo, jak na tak długi film;
  • Dobrze napisana dynamika rodziny Sullych;
  • Steven Lang i Sigourney Weaver;
  • Ostatnia godzina to właściwie non stop akcja w najlepszym, cameronowym wydaniu.

Wady

  • Środek filmu mógłby być bardziej żwawy;
  • Niektóre elementy intrygi potraktowane po macoszemu;
  • Raczej prosta, znajomo brzmiąca fabuła.

"Avatar: Istota wody" to pięknie wyglądająca historia o kosmicznej rodzinie, zemście i walce o swój dom. Czyli zasadniczo to samo, co trzynaście lat temu, tylko więcej i lepiej. Fabularnie tylko w porządku i odrobinę zbyt długo, ale za to obrazy, które oglądamy warte są obejrzenia na największym, najlepszym możliwym ekranie. Jeśli kręci nas wizualny przepych i technologia.

7,5
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper