Brokat (2022) - recenzja, opinia o serialu [Netflix]. Seks w niewielkim mieście
Latem 1976 roku trzy kobiety korzystają ze swoich ciał i prostolinijności mężczyzn aby ustawić się w trudnych, komunistycznych czasach Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Będzie dużo meblościanek, cycków, starych aut, cycków, charakterystycznie vintage'owych ciuchów i cycków. I tylko jakaś fabuła do tego jeszcze by się przydała.
Jeśli nie jest to oczywiste po samym wstępie, to powiem wprost, że nie jestem fanem nowej propozycji Netflixa z Polski. Szanuję przygotowanie planów zdjęciowych i aktorów tak, żeby czuć było klimat polski sprzed blisko 50 lat. Tak samo podobał mi się sepiowy filtr nałożony na obraz, dzięki czemu miejscami ma się wrażenie, jakby oglądało się stare zdjęcia rodziców z tamtego okresu. Będę też ostatnim, który przyczepi się do nadmiaru golizny w jakiejkolwiek produkcji, ale niech to wszystko będą jedynie ozdoby, interesujące tło wydarzeń, w odpowiednich momentach je akcentujące. Tymczasem oglądając kolejne odcinki miałem wrażenie, że autorom projektu tylko o nie chodziło. Regularnie dostajemy peerelowskie anegdoty, oko kamery uwielbia zaczepić się nad zgrabnym pośladkiem, czy przejechać wzdłuż całej, skądinąd zgrabnej sylwetki którejś z aktorek, ale fabuła jest tak kulawa, nieskupiona i, mówiąc dosadnie, żadna, że gdyby nie obowiązek dokończenia serialu i napisania o nim Wam, na bank poddałbym się gdzieś w okolicach połowy, albo i wcześniej.
Brokat (2022) - recenzja serialu [Netflix]. Trzy bohaterki, multum problemów
Poszczególne wątki kręcą się wokół trzech kobiet i - co ciekawe - nigdy nie zawiązują się zgrabnie w jedną, spójną historię z wyraźnie nakreślonym finałem. Ot, czymś trzeba było wypchać czas antenowy, więc scenarzyści dopisywali kolejne postacie. Tak więc mamy Polę (Wiktoria Filus), młodą mamę, starającą się rozkręcić własny biznes, skoncentrowany na sprzedaży szamponów. W tamtych latach nie mając pleców nigdy nie można było być pewnym kiedy jakiś urzędas z obleśnym wąsem nie wejdzie ci z butami na posesję i nie zacznie grozić zamknięciem kramu... Chyba, że młoda, ładna kobieta wyświadczy mu małą przysługę. Marysia (Matylda Giegżno) po prostu dobrze się bawi, wykorzystuje swoje ciało żeby zarobić trochę grosza i nic ponad to. Natomiast Helena (Magdalena Popławska) siedzi w tym fachu już zdrowo ponad dekadę, ale nie tylko w tym. Dodatkowo zgodziła się kiedyś na współpracę z SB, z czego teraz nie bardzo może się wymiksować. Wydarzenia przedstawione w serialu sprawiają jednak, że bardziej niż kiedykolwiek tęskni za wolnością, chciałaby wyjechać, zacząć od nowa.
Prócz dziewczyn w serialu przewija się jeszcze kilka bardziej, lub mniej istotnych postaci, z których wymienić warto choćby przystojniaka, któremu przygląda się Helena, Tomasa (Folco Marchi), zakochanego w niej agenta SB, Adama (Łukasz Simlat), wspomnianego pobieżnie wyżej urzędnika, Władka (Szymon Piotr Warszawski) i wesołego wodzireja i ogólnie duszę towarzystwa, Bogdana (Bartłomiej Kotschedoff). Chociaż tak naprawdę pisze, że warto trochę na wyrost. Może do pewnego stopnia poza Bogdanem postacie są z nich żadne - ani ciekawe, ani sympatyczne, bez interesujących historii, które nadałyby im charakteru. Złośliwi powiedzą, że na wymyślanie postaci poświęcono równie dużo czasu, co na resztę serialu. I będą mieli rację. Kiedy w ostatnim odcinku historie poszczególnych bohaterów dobiegają końca, znakomita większość tych zakończeń nie niesie ze sobą absolutnie żadnego ładunku emocjonalnego.
Brokat (2022) - recenzja serialu [Netflix]. Słodko-gorzki urok Sopotu lat siedemdziesiątych
Jedynie warstwa techniczna serialu - i to też nie w każdym aspekcie - ratuje odrobinę "Brokat", jako produkcję, którą komuś tam można polecić. Wizualnie niemal każdy element serialu zdaje się krzyczeć, że pochodzi z lat siedemdziesiątych. Od niesamowicie obciachowych fryzur (może poza wyglądającą podejrzanie dzisiejszo Marysią), przez równie straszne wąsy, ciuchy, wnętrza, na drobnych, niespecjalnie nawet rzucających się w oczy dekoracjach kończąc. Regularnie, przynajmniej kilka razy na odcinek z głośników dobiega zabawna, pasująca do okresu i ogólnego klimatu produkcji muzyka, a cały serial pocięty został żwawo, energicznie, odrobinę na modłę szybkich cięć Edgara Wrighta (wyolbrzymiam jak cholera, ale takie miałem niewyraźne skojarzenie). Te ostatnie jednak nie zawsze działają równie dobrze. Miejscami przeskoki między dwoma różnymi ujęciami nie mają właściwie żadnego narracyjnego sensu, a od czasu do czasu nie jest to nawet zmiana kadru, a po prostu przeskok między dwoma różnymi podejściami z dokładnie tej samej perspektywy.
Niektóre sceny wyraźnie próbują udawać, że są czymś więcej niż w rzeczywistości. Kiedy Pola siedzi wkurzona w domu, a piana powstała z jej szamponu wylewa się całymi metrami sześciennymi na zewnątrz. Kiedy ta sama dziewczyna chodzi przez minutę po lesie, obserwując świetliki - cała ta sekwencja była tak oderwana od czegokolwiek (szersza scena, w której ją osadzono zresztą też), że byłem przekonany, że to jakiś sen, pijany wid, czy coś w ten deseń. Ale nie! Dziewczyna wróciła zaraz do samochodu, w którym przed chwilą siedziała i tyle z tego było. Nie wiem co autor miał na myśli, a kształt całego serialu pozwala mi przypuszczać, że on też pewnie nie wiedział, co właściwie chce tą sceną osiągnąć. Podobnie odcinek z imprezą studencką. Przez większą jego część reżyser karmi nas krótkimi przypominajkami niezbyt sprawnie działającego piecyka gazowego. Czy chodzi o to, że atmosfera robi się gorąca, czy po prostu mamy pamiętać, że potencjalnie może dojść do eksplozji? Raczej to drugie, bo piecyk w końcu wybucha i... Nic z tego nie wynika. Ot, jest dziura, ktoś się dziwi, ktoś się śmieje, można kończyć odcinek. Kompletny, narracyjny nieład, który można by wybaczyć studentom, czy innym amatorom, ale nie profesjonalnym filmowcom, którzy mają budżet i na tym jeszcze zarabiają.
"Brokat" jest niezwykle trafnym - jak na ironię - tytułem dla nowej produkcji Netflixa. Podobnie jak kolorowy, mieniący się plastik, którym niektórzy ludzie ozdabiają swoje ciała, a dzieci rysunki, jest całkiem miły dla oka, ale na dłuższą metę raczej niepotrzebny i wręcz irytujący, kiedy sobie pomyśleć ile po nim będzie sprzątania. Wiem, że ostatnio zawyżałem trochę ocenę drugiemu "Avatarowi" przez wzgląd na ładne obrazki, ale tam były to jednak piekielnie ładne obrazki, a i fabuła była przynajmniej kompetentna, nawet jeśli pisano ją na kolanie. Tak więc brak taryfy ulgowej w tym przypadku jest tylko z pozoru niesprawiedliwy. "Brokat" jest po prostu dziesięcioodcinkową nudą bez wyraźnego celu, próbującą chować się za miłą dla oka warstwą audiowizualną. Nie polecam, szkoda życia.
Atuty
- Dobrze przygotowany od strony audiowizualnej;
- Ze dwie ciekawe kreacje aktorskie;
- Montaż przyjemnie ambitny, jak na nasze standardy...
Wady
- ...choć miejscami odrobinę przedobrzony;
- Skandalicznie kiepski scenariusz bez ładu, składu, pomysłu i celu;
- Duża część dialogów brzmi okrutnie sztucznie w ustach aktorów;
- Sporo scen, które można by wyciąć i absolutnie niczego nie stracić.
"Brokat" próbuje maskować swoje gigantyczne niedostatki wulgarną golizną i nostalgicznymi obrazkami. Fabularnie natomiast kompletnie nie ma tu o czym rozmawiać. Komuna była do bani - wiadomo. Serial kręcony bez pomysłu, bez celu i w ogóle... Bez sensu. Szkoda czasu.
Przeczytaj również
Komentarze (11)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych