Reklama
Biały szum (2022)

Biały szum (2022) - recenzja, opinia o filmie [Netflix]. Dywagacje o życiu i śmierci

Piotrek Kamiński | 02.01.2023, 21:00

Jack i Babette żyją z dnia na dzień, bojąc się co przyniesie kolejny, niemalże czekając na śmierć. On jest wykładowcą, specem od Adolfa Hitlera, ona aktywistką. Później wycieka niebezpieczny gaz i przez chwilę wszyscy panikują. Później pojawia się temat nielegalnych leków i zdrad. W jaki sposób te wątki łączą się ze sobą? W sumie to nie wiem. Chyba w żaden. 

Noah Baumbach robi kolejny, po "Historii małżeńskiej", film z Adamem Driverem w roli głównej. Lecz tak jak eksploracja rozpadającego się związku i trudnych relacji rodzinnych z jego dwóch poprzednich filmów robiły na mnie piorunujące wrażenie i wielokrotnie wyciskały łzy z oczu, tak dzisiejszy film, adaptacja książki Dona DeLillo, zupełnie przefrunął przez moją głowę, pozostawiając raczej niewiele w środku. Jak ten tytułowy biały szum. Do tej pory czuję się lekko śnięty, wytrącony z równowagi. Tak to zapewne był zamysł i podejrzewam, że to może być jeden z tych filmów, które warto obejrzeć kilka razy aby w pełni je docenić. Ja go na ten moment nie doceniam.

Dalsza część tekstu pod wideo

Biały szum (2022) - recenzja filmu [Netflix]. Męczące, ale zabawne dialogi 

Klasyczne spotkanie w sklepie

Czego by nie mówić o tym, komu film się podobał, a komu nie i dlaczego, trzeba przyznać Baumbachowi, że raz jeszcze zrobił doskonałą robotę z castingiem. Zarówno Adam Driver jako Jack i Greta Gerwig jako jego czwarta żona, Babette są po prostu niezastąpieni w swoich rolach. Oboje charyzmatyczni i na kilometr pachnący swoją własną, unikalną dziwnością, pchają cały film naprzód. Ich dialogi są długie, pełne słów, idei, spostrzeżeń, ale przy tym jest tego ich gadania zwyczajnie dużo. Może nawet za dużo. Teksty lecą jeden za drugim, bohaterowie wpadają sobie w słowo, zasypują informacjami, opisami tego jak się czują i spostrzeżeniami na temat tej drugiej osoby, nieraz i nie dwa opowiadają o sobie w trzeciej osobie. Nie wiem do czego odnosi się tytułowy biały szum, nie czytałem książki DeLillo, ale gdybym miał strzelać, to stawiałbym właśnie na sposób w jaki bohaterowie filmu się porozumiewają.

Prócz nich w istotnych rolach pojawiają się również Don Cheadle i Lars Eidinger. Ten drugi przewija się przez cały film jako "Pan Gray", personifikacja śmierci, czy też strachu przed nią, który od początku do końca towarzyszy bohaterom. Interesująca, nawet jeśli dziwna postać, ale znacznie bardziej natychmiastowo ciekawy jest Murray, Cheadle'a. To przyjaciel Jacka, również wykładowca na uczelni, który przy okazji zazdrości mu sukcesu z kursem poświęconym Hitlerowi i chciałby zacząć coś podobnego na temat Elvisa. Wychodzi z tego świetnie zmontowana, ponownie hołdująca wszechobecnemu w filmie chaosowi scena dyskusji na temat obu panów, w której reżyser uwypukla kilka ciekawych podobieństw i różnic między nimi. Całość jest oczywiście pociągnięta humorystycznym pędzlem, ponieważ w zalewie innych epitetów, którymi można dzisiejszy film opisać, jest również "komediowy". Nie jest to zwykle humor do rechotania jak żaba, większość żartów jest raczej stonowana i trzeba ich słuchać żeby niczego nie ominąć, ale trzeba przyznać, że jest się z czego regularnie pośmiać.

Biały szum (2022) - recenzja filmu [Netflix]. - To chce pan zrobić komedię, dramat, horror, czy kryminał? - Tak. 

Ucieczka przed zabójczym wirusem

Tonalnie film jest dosyć mocno nieskoncentrowany, składając się jakby z trzech zupełnie różnych stylistycznie produkcji, sklejonych niezbyt elegancko w jedną całość. Początek przypomina w miarę zwykłe kino obyczajowe. Poznajemy głównych bohaterów, dynamikę panującą w ich domu, zwyczaje, pracę Jacka, co mu leży na wątrobie. Trochę to wszystko chaotyczne i bezcelowe, ale na wesoło i ostatecznie raczej wciągająco. Jack na ten przykład jest specem od Hitlera, ale ku swemu wielkiemu wstydowi, nie zna niemieckiego, co próbuje szybko naprawić, by móc błysnąć przed studentami i kolegami. Jego rozmowa z korepetytorem jest całkiem zabawna ze względu na swoją nieporadność, ale widza ciekawi też jak cały ten wątek się rozwinie. Otóż podobnie jak w polskim "Job, czyli ostatnia szara komórka" - wcale. Później dochodzi do rozpylenia niebezpiecznego, trojącego gazu i film staje się nagle jakby apokaliptyczny, wszyscy panikują, są przetrzymywani wbrew swojej woli, próbują uciekać. Nieważne, bo wkrótce po prostu wrócą do swoich domów, aby mógł zacząć się trzeci akt, tym razem bardziej thrillerowy, ze śledztwem, zdradami, tajemniczymi ludźmi. 

Klimat potrafi zmieniać się od sceny, do sceny. Kiedy głównemu bohaterowi śni się koszmar, atmosfera staje się tak gęsta, jakbyśmy nagle znaleźli się w horrorze. Sposób doświetlania sceny, prowadzenia kamery, nawet montażu zmieniają się diametralnie. Ale tylko na tę jedną scenę. Widz nigdy nie może być pewien, co za chwilę się wydarzy, co zapewne ma jakiś związek z nieprzewidywalnością życia i strachem przed śmiercią, o których traktuje film. Idealnym podkreśleniem tej nieprzewidywalności jest finałowa scena w supermarkecie, która nagle przeradza się w... Teledysk. Z wypracowaną choreografią i dobrą nutą w tle. Cały film, wszystkie dialogi zdają się biec pod pewien rytm, ale dopiero sam koniec bardziej dosłownie przeradza się w musical. Zapewne jest w tym jakaś głębia, ale ja byłem już tam skołowany wszystkim, co dostaliśmy wcześniej, że nie miałem już ani siły, ani ochoty próbować ją zrozumieć.

"Biały szum" jest dosyć męczącym filmem. Jak wielowarstwowe, nowoczesne dzieło sztuki, które można godzinami rozbierać na czynniki pierwsze, ale dla większości ludzi będzie to po prostu kilka plam, figur geometrycznych i kolorów. Adam Driver z tatusiowym brzuszkiem, okularami i wyrazem twarzy kojarzącym mi się z niezapomnianym Johnem Candy zawsze da radę wywołać u mnie uśmiech i przyciągnąć uwagę, ale w tym wypadku było to dla mnie za mało. Może dam mu kiedyś drugą szansę, ale na ten moment od siebie go raczej nie polecam.

Atuty

  • Świetni Driver i Gerwig;
  • Regularnie bawi i to w raczej niezbyt nachalny sposób;
  • Sprawnie miesza różne stylistyki;
  • Ten finałowy teledysk. 

Wady

  • Abstrakcja oraz nawarstwienie metafor i przesłań skutecznie blokują fabularną ciągłość;
  • Nieustanne, niefiltrowane, naturalistyczne dialogi potrafią wymęczyć;
  • Trochę przerost formy nad treścią. 

"Biały szum" będzie dzwonił widzom w uszach jeszcze długo po seansie. Ciekawe kreacje aktorskie i spora dawka humoru, a miejscami nawet i horroru sprawiają, że nowy film Baumbacha ogląda się raczej przyjemnie, ale po wszystkim czuję się nim zawiedziony. 

5,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper