Wieloryb (2022) - recenzja, opinia o filmie [Monolith]. Gruby człowiek, a może...
Przerażająco otyły nauczyciel angielskiego siedzi w swoim domu, zajada się kurczakiem i pizzą, codziennie ocierając się o śmierć. Jego stan wpływa również na osoby w jego otoczeniu. Wszyscy chcą mu pomóc, lecz to on musi wykonać pierwszy krok.
Pan Aronofsky przez lata zaskarbił sobie miłość wielu widzów. Jego filmy praktycznie każdorazowo ostro grają na emocjach, są pełne ciekawych wizualiów i mocnych występów. Można powiedzieć, że taki trochę filmowy skandalista z niego. Kiedy masowa widownia usłyszała o nim za sprawą "Requiem dla snu" z 2000 roku, właściwie z miejsca stał się znany i lubiany, bo przecież nakręcił taki mocny, przerażający film. Ja tam nie byłem fanem ani w wieku 12 lat, ani teraz. Uważam, że tak jak potrafi wyciągnąć z aktorów to, co w nich najlepsze, tak jego przekaz zazwyczaj jest subtelny jak strzał w ryja, ułaskaw mojego Francuza. W późniejszym "Źródle" w ogóle odleciał już w kosmos z "artyzmem", ale na szczęście wrócił na ziemię moim ulubionym "Zapaśnikiem" (choć przyznam, że oglądałem go tylko raz, kiedy się ukazał, więc wiele mogło się od tamtej pory zmienić). Niestety, nigdy nie osiągnął już takiej klasy jak wtedy z Rourkiem, choć dzisiejszy film jest niewątpliwie pod pewnymi względami do "Zapaśnika" bardzo podobny. Jaki więc jest "Wieloryb"?
Wieloryb (2022) - recenzja filmu [Monolith]. Subtelny jak strzał w pysk
Rzecz oparta jest na sztuce teatralnej Samuela D. Huntera, który napisał również i scenariusz do filmu Aronofsky'ego. Sceniczne korzenie opowieści odpowiadają za kameralny wydźwięk całego projektu, jak i bardzo klasyczną jedność czasu, miejsca i akcji. Oglądając film miałem wrażenie, że tworzył go "najbardziej pilny uczeń w klasie", pamiętający wszystko, co o dramacie opowiadał nauczyciel. Nie ma w tym generalnie nic złego, w końcu z jakiegoś powodu te reguły regułami się stały, ale prowadzi to również do sytuacji kiedy oglądając po prostu wiesz, że każdy jeden element scenariusza okaże się istotny, a że nie ma ich przesadnie dużo, to widz całkiem szybko jest w stanie poukładać sobie, co wydarzy się dalej, połączyć tych kilka kropek, zasadniczo dopowiedzieć sobie resztę filmu.
Fabularnie to po prostu kilka dni z życia ludzkiego Moby Dicka. Taki 'slice of fat life' . Nie za wiele się zmienia, a cały ciężar opowieści opiera się na odkrywaniu kolejnych detali z przeszłości bohaterów. Prócz Frasera na ekranie zobaczymy też Sadie Sink w roli jego córki, Ellie, Hong Chau jako jego pielęgniarkę i przyjaciółkę, Liz, a Ty Simpkins wcielił się w Thomasa, sekciarskiego misjonarza, który postanawia za wszelką cenę pomóc Charlie'emu, czy ten sobie tego życzy, czy nie. Bliżej końca zobaczymy też Samanthę Morton jako byłą żonę głównego bohatera, a w wielu momentach filmu zza drzwi słychać też głos Dana, dostawcy pizzy (Sathya Sridharan). I to właściwie już cała obsada. Gdzieś tam w retrospekcjach zobaczymy twarze, czy nogi kogoś jeszcze, ale to już właściwie tylko ozdoby, a nie pełnoprawne role. Jak to zwykle w przypadku filmów Arnofsky'ego bywa, obsada spisuje się bardzo dobrze, zaliczając czasami wyżyny swoich karier.
Wieloryb (2022) - recenzja filmu [Monolith]. O obsadzie nie można powiedzieć złego słowa
Co by o panu reżyserze nie mówić, potrafi dobrać rolę. Zawsze wyszukuje aktorów, którzy we względnie łatwy sposób dadzą radę wczuć się w postać. Tak samo było, kiedy dał Rourkowi rolę przebrzmiałego zapaśnika i tak samo jest teraz z powracającym powoli Fraserem, walczącym ze swoimi własnymi problemami z nadwagą. Jego Charlie jest do bólu szczery, pozytywnie nastawiony do świata, inteligentny i wesoły. I to wszystko pomimo tego, że wie jak wygląda i, że bez opieki lekarskiej długo już nie pociągnie. Jego wielkie cielsko jest trochę odrzucające, ale sam on jest przy tym przesympatycznym człowiekiem, dzięki czemu widz prawie natychmiast zaczyna go lubić. Nawet jeśli sam film jako dzieło sztuki nie powala, to akurat kreacja Frasera jest jak najbardziej sympatyczna. Nie wiem czy od razu godna Oscara, bo jednak Charlie jest dosyć jednowymiarowy w swojej charakterystyce, ale trzeba przyznać, że Brendan zrobił kolosalną robotę z materiałem, który dostał.
Reszta obsady też niby jest w porządku, choć mam wrażenie, że w ich przypadku Aronofsky kierował ich raczej pojedynczymi hasłami, niż złożonymi dyskusjami na temat postaci. Córka Charlie'ego jest na przykład wiecznie wkurzona i robi wszystko z wielką, zamaszystą agresją. Rozumiem, że to taki rodzaj tarczy aby nie dać się ponownie skrzywdzić, ale nie usprawiedliwia to faktu, że praktycznie do końca jej postać jest boleśnie jednowymiarowa. Na szczęście Sink przemyca i tu i ówdzie odrobinę duszy, a to uśmiechając się pod nosem na pół sekundy, a to pokazując w oczach szczery lęk. Liz jest kochana i bardzo protekcjonalna w stosunku do Charlie'ego, a Thomas raczej jednostajnie zafiksowany na swojej sekcie i chęci niesienia boskiej pomocy. Żadne z nich nie jest jednak nudne, w czym już zasługa właśnie aktorów i reżysera, bo sam materiał za dużo do roboty im nie daje. Choć jeden starszy pan obok mnie trochę w pewnym momencie kimnął, więc może to po prostu ja miałem dobry nastrój, ciężko powiedzieć.
Wieloryb (2022) - recenzja filmu [Monolith]. Film łatwy do lubienia
Dom Charlie'ego sprawia wrażenie dobrze przemyślanego pod kątem ekstremalnie otyłej osoby i jest przy tym jednocześnie trochę obrzydliwy i całkiem przytulny. Scenografowie zrobili przy nim kawałek dobrej roboty. Kamera często ślizga się z jednej strony pokoju do drugiej, przytrzymując ujęcia dosyć długo i nie nudząc przy tym zbytnio widza. Od czasu do czasu rzucały mi się w oczy dziwne, niczemu nie służące zbliżenia, co jeśli zwrócić na to uwagę, staje się po jakimś czasie irytująco upierdliwe. Jakby autor bał się, że ujęcie byłoby bez tego zbyt statyczne.
Miejscami dostajemy też ciężkie, typowe dla Darrena metafory, które biją nas po głowie jakbyśmy byli nierozgarnięci. To właśnie tej dosadności najbardziej u niego nie trawię. Charlie idzie ociężale przez swoje mieszkanie, a my słyszymy szum morza - bo jego ulubione wypracowanie, które często czytuje, dotyczy "Moby Dicka", a on sam jest wielkim, białym wielorybem, rozumiesz. Kiedy mu źle, zajada smutki niezdrowym jedzeniem, ale z agresją i przesadą, sprawiającymi, że aż ciężko na to patrzeć, co podkreśla dodatkowo muzyka użyta w scenie. Bierze po kilka kawałków pizzy naraz, dokłada jeszcze na nie jakiś baleron, czy inny boczek, a całość zalewa keczupem. Natomiast kiedy je kurczaka w panierce, wgryza się w niego jak wampir w ofiarę. Nie wątpię, że istnieją ludzie, którzy faktycznie tak jedzą, ale to właśnie kolejny przykład tego typowego dla Aronofsky'ego ekstremum. Żeby widz nie miał wątpliwości jakie emocje powinny mu towarzyszyć.
"Wieloryb" to jeden z tych filmów, który widownia zapewne pokocha. Darren potrafi stworzyć lekką w odbiorze wierzchnią warstwę - imponujące wizualia, mocno nacechowane emocjonalnie występy aktorów, klimatyczna muzyka - to wszystko przyciąga ludzi do ekranów, bo jest lekkostrawne. Prócz tego jednak Darren jest płytki jak kałuża, łopatologiczny i... Dosyć tani. Jeśli jesteś fanem jego poprzednich produkcji, to zapewne zakochasz się i w "Wielorybie", ale ja polecam raczej głównie ze względu na Frasera.
Atuty
- Brendan Fraser;
- Ogólnie dobrze zagrany przez całą obsadę;
- Ładne, kameralne zdjęcia;
- Klimatyczna ścieżka dźwiękowa Roba Simonsena;
- Potrafi wycisnąć kilka łez...
Wady
- ...Chociaż w bardzo tani, wymuszony sposób;
- Prosta, przewidywalna konstrukcja scenariusza;
- Nachalny w swoim przekazie;
- Kilka trudnych do zrozumienia decyzji reżyserskich.
"Wieloryb" to ładnie wyglądający i pięknie zagrany festiwal oczywistości i banałów. Ale jest to też wprost świetny występ Brendana Frasera i rasowy wyciskacz łez, więc jeśli komuś styl Aronofsky'ego nie przeszkadza, to zdecydowanie można sprawdzić.
Przeczytaj również
Komentarze (90)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych