Mężczyzna imieniem Otto (2022)

Mężczyzna imieniem Otto (2022) - recenzja, opinia o filmie [UIP]. Nieznośna ciągłość bytu

Piotrek Kamiński | 28.01.2023, 20:00

Otto mieszka sam. Nie lubi nikogo, wszystko go irytuje i najchętniej zostawiłby już cały ten świat za sobą i po prostu położył się do grobu. Co w czynny sposób próbuje zresztą zrobić, ale przeszkadza mu co i raz nowa rodzina, która wprowadziła się do jego sąsiedztwa. Jak pech, to pech.

Jeśli widziałeś w życiu ze dwa filmy o starym tetryku, to widziałeś już zapewne je wszystkie. To zawsze jest ten sam klucz - główny bohater jest zgorzkniałym dziadem, który ma pretensje o wszystko i do wszystkich. Poznaje kogoś, kto ma na niego pozytywny wpływ, choć on z początku nie chce nawet oddychać tym samym powietrzem, nie mówiąc już nawet o jakiejś znajomości, czy, o zgrozo, przyjaźni. Stopniowo jednak jego serce otwiera się, widz przekonuje się, że to wcale nie taki zły człowiek i ma dobry powód żeby być takim, jakim jest. Ostatecznie jego duszę udaje się uratować i bum, happy end. "Mężczyzna imieniem Otto" wrzuca na koniec podkręconą piłkę żeby trochę się od tego szablonu odciąć, ale z grubsza jest to ta sama, dobrze znana historia. Tyle że z Tomem Hanksem.

Dalsza część tekstu pod wideo

Mężczyzna imieniem Otto (2022) - recenzja filmu [UIP]. Tom Hanks jako gbur - jakim cudem to działa?! 

Otto i Marisol

Nie wiem kto wymyślił żeby obsadzić Hanksa w roli gbura, ale był to doskonały pomysł. Raz, że Tom potrzebował zwycięstwa po nieporozumieniu jakim był "Pinokio", a dwa, że kiedy widz zaczyna rozumieć postać głównego bohatera i jest świadom tego jak ciepłym i sympatycznym człowiekiem na co dzień jest aktor, cały emocjonalny rdzeń filmu wybrzmiewa znacznie mocniej, niż gdyby grał go jakiś obdarzony surową twarzą, bardziej naturalny pan maruda, jak Clint Eastwood. Fakt, że ten przesympatyczny na co dzień człowiek jest teraz tak negatywny, że ze wszystkich sił stara się trzymać ludzi na dystans, sprawia, że jeszcze bardziej czujemy tragizm jego postaci.

Ponieważ historia Otto jest jak najbardziej zrozumiała dla większości widzów. Jakiś czas temu zmarła mu żona, co samo w sobie jest już dużym ciosem dla samotnego człowieka. Zawsze miał jednak poduszkę w postaci swojej pracy w fabryce samochodów. Ale i ona została mu zabrana, kiedy został z niej nagle zwolniony. Pozostał mu tylko niewątpliwie uroczy kocur. I zarządzanie sąsiedztwem, choć to nie sprawia mu żadnej frajdy i nie jest nawet oficjalnym zajęciem, już nie. Otto po prostu lubi żeby wszystko działało tak, jak on sobie to zaplanował. W ogóle jest bardzo ułożonym, niemożliwie pedantycznym wręcz człowiekiem, bardzo szybko i bezpośrednio reagującym na wszystko, co mu się nie podoba. Nawet swoją śmierć planuje tak, aby na pewno nic mu nie przeszkodziło, aby zrobić to raz, a skutecznie. Nie przewidział jednak Marisol (Mariana Trevino).

Mężczyzna imieniem Otto (2022) - recenzja filmu [UIP]. Kameralna opowieść zbudowana na postaciach 

Typowy poranek

Drugą po Hanksie największą zaletą filmu jest jego nowa sąsiadka, pełna pozytywnej energii żona, matka (i przyszła matka, ponieważ temat cykliczności życia jest istotnym elementem całego filmu). Jej upór aby traktować Otto z siłą przyjaźni równą jego niechęci nadaje rytm całej opowieści. Życie jej rodziny jest doskonałą antytezą jego egzystencji. Jest szalone, nieuporządkowane, pełne krzyku i miłości. Sprawia, że Otto regularnie przypomina sobie różne momenty ze swojego życia, kiedy jeszcze je miał - jak poznał się z żoną, Sonyą (Rachel Keller), kiedy był jeszcze młodym chłopakiem i wyglądał jak swój syn, Truman Hanks, jak się oświadczył, wszystkie najważniejsze momenty życia, które doprowadziły go do miejsca, w którym obecnie się znajduje. Dowiadujemy się też o jego dawnym najlepszym przyjacielu i poznajemy kolejną istotną fabularnie osobę, transpłciowego chłopaka imieniem Malcolm (Mack Bayda). Ten ostatni wątek, choć również mocno poruszający, nie klei się tak zgrabnie z resztą, jak pozostałe. Raz jeszcze - są to wszystko elementy wręcz obowiązkowe dla tego typu filmu i miejscami podjeżdżające trochę umownością, ale jest w tym znajomym tonie coś przyjemnego, paradoksalnie działającego na korzyść całego projektu. 

Reżyserem filmu jest Marc Forster, autor filmów takich jak "Marzyciel" i "Chłopiec z latawcem", a więc wie coś tam o spokojnych filmach opartych na postaciach, mających chwycić widza za serce. Z drugiej strony nakręcił też "Quantum of Solace", więc mogło być różnie... Na szczęście "Mężczyzna imieniem Otto" wpisuje się bardziej w tę pierwszą kategorię. Akcji raczej w nim nie uświadczymy, kadry nie są zbyt zaskakujące, choć zwłaszcza w temacie retrospekcji zdarzają się interesujące przejścia, a i wykorzystanie postaci obecnego Otto jako biernego obserwatora przeszłych wydarzeń, ale obecnego przy nich, potrafi skutecznie złapać za serce i kojarzyło mi się odrobinę z podobnymi scenami z ostatniego sezonu naszego polskiego "Kruka". Ponadto, jest coś jednocześnie zabawnego i niepokojącego w uniformizacji całej okolicy, w której mieszka Otto. Domki i ogrody w równych rzędach, z idealnie przystrzyżoną trawą i o nudnym kolorze są idealnym przedłużeniem osobowości głównego bohatera. 

"Mężczyzna imieniem Otto" jest amerykańską wersją uznanego, szwedzkiego komediodramatu, pod tytułem "Mężczyzna imieniem Ove" z 2015 roku. Nie oglądałem oryginału, ale z tego co się orientuję, wersja amerykańska jest mu raczej wierna, co dla części widowni może być problemem, bo po co kręcić remake, skoro nie ma się zamiaru w żaden sposób go ulepszyć. Amerykanie tak już jednak mają, że muszą robić anglojęzyczne wersje wszystkiego, co dobre, więc staram się nie mieć im tego za złe. Zwłaszcza, że "Otto" to ostatecznie zabawny, słodko-gorzki, nawet jeśli przy tym przewidywalny i lekko ckliwy film. Dobrze jest sobie czasami obejrzeć coś tak kameralnego, a przy tym świetnie zagranego. Nieistotne, że za pół roku nie będę już nawet pamiętał, że go oglądałem.

Atuty

  • Tom Hanks;
  • Relacja Otto z rodziną Marisol;
  • Niewymuszenie zabawny, a kiedy trzeba dojmująco smutny;
  • Dobre tempo;
  • Ten kocur!

Wady

  • Miejscami nazbyt widać szwy trzymające scenariusz w ryzach;
  • Wątek Malcolma słabo klei się z resztą fabuły.

"Mężczyzna imieniem Otto" to ciepły i przy tym ostatecznie smutny obraz o człowieku, który został pokonany przez życie, ale to samo życie raz za razem przypomina mu, że jest w nim jeszcze dla niego miejsce i cel. Ckliwy, ale przyjemny, dzięki udanej kreacji Toma Hanksa. Polecam. 

7,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper