Rodzina nie ma ceny (2022) – recenzja, opinia o filmie [Netflix]. Kłamstwo ma krótkie nogi
Klasycznie wychowani Włosi chcieliby aby ich dzieci były tak samo rodzinne i staromodne, jak oni sami. Kiedy więc po wyprowadzce z domu ich córka i syn właściwie kompletnie znikają z ich żyć, rodzice postanawiają zrobić im kawał. Lecz czy będą wiedzieli kiedy powiedzieć pas?
Dawno już nie widziałem filmu komediowego tak prostego w swoich założeniach i tak... delikatnego w wydźwięku. „Rodzina nie ma ceny” nie sili się na durne gagi o pierdzeniu, jej bohaterowie nie są idiotami, których powinno się było separować od świata po narodzinach i nikomu nie dzieje się krzywda w imię komedii. No dobra, to ostatnie to akurat nieprawda, ale nawet ten żart zrobiony jest z jajem i tak jak z początku może wydawać się być prostą, chamską wręcz komedią fizyczną, tak pod koniec wraca w pełnej glorii jako zgrabne nawiązanie do wcześniejszej części filmu, tym samym wygrywając sobie przychylność widowni.
Rodzina nie ma ceny (2022) - recenzja filmu [Netflix]. Rodzinka siebie warta
Umówmy się, „Rodzina nie ma ceny” nie jest filmem wybitnym. To taki kinematograficzny fastfood, nie imponujący niczym, od stylu, przez grę aktorską, na detalach kończąc, ale jednocześnie każdy z tych elementów jest absolutnie kompetentnie przygotowany i wspólnie tworzą akceptowalną całość. Taki Big Mac wśród filmów – i owszem, jedzenie z McDonald's to trochę zgroza, ale czysto technicznie dbają o nienaganną powtarzalność swoich potraw. Nie oznaczajcie mnie, proszę, w komentarzach za to wynurzenie.
Carlo i Anna (Christian De Sica i Angela Finocchiaro) od lat praktycznie nie widują swoich dzieci. Alessandra (Dharma Mangia Woods) mieszka ze swoim chłopakiem, pracuje i od męczenia się z rodzicami woli siedzenie ze znajomymi albo łażenie po klubach. Natomiast Emilio (Claudio Colica) to niby maminsynek, ale mamie i tacie poświęcający czas jedynie, kiedy potrzebuje żeby mu wyprać koszulę, albo dać kilka słoików z domowym jedzeniem. Czara goryczy przelewa się, kiedy dzieciaki nie dość, że olewają pogrzeb swojej ciotki, to jeszcze obwieszczają, że nie mają zamiaru pojawiać się na świętach. Rodzice postanawiają wyciąć im numer – powiedzieć, że ciocia zapisała im w spadku sześć milionów euro. Wtedy na pewno szybko przybiegną z miskami pod drzwi. Metaforycznie.
Jeśli tak trochę się zastanowić, to tak naprawdę wszyscy bohaterowie filmu są po trosze łajzami. Jedni odcinają się od wyraźnie potrzebujących kontaktu rodziców, drudzy bezczelnie manipulują swoimi dorosłymi dziećmi żeby kupić sobie ich uczucie. Technicznie rzecz biorąc nie ma tu jednoznacznie pozytywnych postaci, ale biorąc pod uwagę fakt, że mamy do czynienia z komedią, przemawia to na plus całej produkcji – w końcu najzabawniej jest, kiedy postaciom dzieją się raczej mało przyjemne rzeczy, a że te mogą przytrafić się (i przytrafiają) właściwie całej obsadzie, to dostajemy tyleż więcej okazji do pośmiania się.
Rodzina nie ma ceny (2022) - recenzja filmu [Netflix]. W większości skuteczny humor
Humor w filmie Giovanniego Bognetti nie jest może przesadnie wyszukany, ale trzeba przyznać, że całkiem regularnie potrafi skutecznie rozbawić widza. Jego atutem bez dwóch zdań są dialogi, często odświeżająco sympatyczne, brzmiące jak coś, co można by usłyszeć od własnych rodziców. Bohaterowie regularnie wkurzają się na siebie, wytykają sobie błędy, pogrążają w jeszcze większe bagno. Ciężko jest udawać, że jest się bogatym, nie będąc tak naprawdę bogatym. Zwłaszcza kiedy na nowo odkryta miłość dzieci oznacza zachcianki typu „zawsze chciałam otworzyć własną kawiarnię”, a zarysowanie pożyczonego Ferrari może zakończyć się połamaniem nóg.
Bohaterowie właściwie od początku do końca zachowują się jak chodzące stereotypy, co z jednej strony pomaga w budowie żartów, bo jesteśmy świadomi tego, jak to zwykle wygląda, z drugiej regularnie robi się przewidywalnie, albo wręcz groteskowo i karykaturalnie. W pewnym momencie zaczyna też męczyć ta pazerność całej rodziny – od chciwych dzieciaków, na rządnych afektacji rodzicach kończąc. Reżyser balansuje po bardzo cienkiej linii między humorem, a irytacją i choć zazwyczaj udaje mu się ten balans utrzymać, to jednak kilkakrotnie odczułem pewne zmęczenie materiałem. Nie było tego dużo, choć dla niektórych nawet tych kilka razy to może być niedopuszczalna ilość jak na 90 minut filmu.
„Rodzina nie ma ceny” nie jest absolutnie filmem wybitnym, a pod wieloma względami wręcz boleśnie przeciętnym. Aktorsko nie ma mowy o godnych zapamiętania występach, a i kamera oraz scenografie nie oferują właściwie niczego godnego wciśnięcia pauzy, ale jednocześnie jest to film przyjemnie ciepły i szczerze zabawny, czego nie da się powiedzieć o wielu innych dzisiejszych produkcjach aspirujących do miana komedii. Ja tam bawiłem się dobrze.
Atuty
- Dużo solidnego humoru;
- Żwawe tempo;
- 90 minut – idealnie jak na komedię.
Wady
- Miejscami aż do przesady naiwny scenariusz;
- Od czasu do czasu bohaterowie bardziej irytują, niż urzekają.
„Rodzina nie ma ceny” to nieszkodliwa, włoska komedia, o której istnieniu zapomnisz zapewne tydzień po seansie, ale przy tym potrafi tą swoją prostotą ująć i zapewnić 90 minut całkiem solidnej rozrywki. Jest się z czego pośmiać, a przecież to głównie tego szukamy w tego typu kinie.
Przeczytaj również
Komentarze (1)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych