Pukając do drzwi (2023) - recenzja, opinia o filmie [UIP]. Ma pan chwilkę aby porozmawiać o Jezusie?
Eric, Andrew i ich adoptowana córka, Wen, udają się na wczasy do ustronnego domku w głębi lasu. Tylko oni i natura. I czwórka nieznajomych, prowadzona przez Dave'a Bautistę, którzy mówią, że nie zrobią im krzywdy, ale dzierżą w dłoniach przedziwne bronie własnej produkcji...
Kiedy M. Night Shyamalan robi film, możemy być pewni kilku rzeczy. Aktorzy będą dawali z siebie wszystko aby unaturalnić jego przepełnione patosem dialogi, operator zaoferuje nam przynajmniej kilka intrygująco świeżych ujęć, a na koniec fabuła zaserwuje jakiś istotny, ale zasadniczo zapowiedziany wcześniej zwrot akcji. Na przestrzeni lat Shyamalan stał się wręcz synonimem końcowego zwrotu akcji. Można było być pewnym, że jakiś nas czeka i tak jak czasami były one naprawdę ciekawe, jak te z "Szóstego zmysłu", "Niezniszczalnego", czy "Split", tak niektóre były zwyczajnie głupie i psuły ostateczny wydźwięk filmu, że wymienię tylko "Znaki" i "Osadę". No i właśnie z tym ikonicznym elementem pracy reżysera mam w przypadku dzisiejszego filmu największy problem, więc wszystkich, którzy filmu jeszcze nie widzieli, a mają ochotę żegnam już tutaj. Pozostałym wygadam za moment o co chodzi w całej fabule i dlaczego mam z tym taki problem.
Pukając do drzwi (2023) - recenzja filmu [UIP]. Będą SPOILERY
Film nie traci czasu na przedstawienie o co w nim chodzi. Razem z Bautistą do naszej rodzinki wpadają jeszcze trzy osoby. Redmond (Rupert Grint) jest nerwusem i trochę chamem, takim raczej mocno stereotypowym truckerem z południa Stanów Zjednoczonych. Sabrina (Nikki Amuka-Bird) przedstawia się jako pielęgniarka, Adriane (Abby Quinn) to taka zwykła, troskliwa mama-kucharka. Informują naszych głównych bohaterów, że jeśli nie zdecydują się poświęcić, a więc pozbawić życia kogoś ze swoich, to świat czeka zagłada. Brzmi jak totalna głupota i maluje całą czwórkę jako sekciarskich wariatów, ale co, jeśli mówią prawdę?
To właśnie nad tym pytaniem zastanawiać się mamy przez większą część filmu. Apokaliptyczna ikonografia nie ma w sobie grama subtelności, od szarańczy chodzącej sobie wesoło po szybie domu, kiedy mowa jest o plagach mających spaść na świat, przez świetlistą postać widoczną w lustrze, jakby przybyłą razem z czwórką, na kolorach przez nich noszonych, wskazujących na powiązania z czterema jeźdźcami apokalipsy kończąc. Ale może to wszystko odgórnie zaplanowana ściema?!
Przez dobre pół filmu Shyamalan całkiem zręcznie balansuje na granicy oczywistości, z jednej strony mówiąc wprost jak wygląda sytuacja, z drugiej zostawiając odpowiednio dużo miejsca na niepewność aby można było te teoretycznie niewytłumaczalne zdarzenia wytłumaczyć, co zresztą Andrew (Ben Aldridge) w pewnym momencie robi, punktując wszystkie te detale, nad którymi zapewne zastanawia się i widz. Problem w tym, że w pewnym momencie ten wspomniany balans zostaje kompletnie zatracony i widz właściwie zaczyna po prostu wierzyć, że nieznajomi mówią prawdę. Klasyczny Shyamalan zrobiłby z tego ostry zwrot akcji, w którym ostatecznie okazywałoby się, że to wszystko jednak szeroko rozpisana ściema i przyznam, że zrobiłoby to na mnie wrażenie. Zaczynamy od wierzenia, że Bautista jest świrem, później mu wierzymy, po to tylko żeby ostatecznie dostać z liścia w twarz i dowiedzieć się, że od początku było tak, jak się tego domyślaliśmy. Reżyser jednak, wbrew swoim instynktom, nie wyciąga nam metaforycznego dywanu spod nóg. Film właściwie od początku mówi nam jak jest. W pewnym momencie zaczynamy w to wierzyć. Po czym rzecz się kończy. Tak jak zostało powiedziane. Jaki więc był w tym wszystkim cel?
Pukając do drzwi (2023) - recenzja filmu [UIP]. Dobre aktorstwo i zdjęcia
Aktorzy właściwie od początku do końca wypadają świetnie w swoich rolach, nawet jeśli są to role dość stereotypowe. Jest delikatny gej, jego nerwowy partner, olbrzym o gołębim sercu, którego dawniej zagrałby Michael Clark Duncan, agresywny redneck i tak dalej. Może jedynie malutka Wen czasami wypada trochę zbyt "kamerowo", ale biorąc pod uwagę wiek aktorki, można jej to wybaczyć. Najważniejszymi elementami fabuły, które po prostu musiały wypaść wiarygodnie, są miłość Erica i Andrew oraz szczerość intencji czwórki nieproszonych gości i te elementy udało się zrealizować pierwszorzędnie. Zwłaszcza Bautista i jego ekipa są świetni jako trochę fanatycy, trochę przerażeni ludzie, którzy nie do końca wiedzą co robią, a trochę po prostu kolejne postacie, zwykłe osoby, ludzie z krwi i kości. Ciekawie było zobaczyć tak całkowicie na co dzień brytyjskiego Rona Weasleya w roli amerykańskiego wieśniaka z bardzo krótkim lontem, choć jego intensywność czasami mi przeszkadzała. Jakby trochę zbyt dosłownie traktował opis swojej postaci. Wypada przez to odrobinę płasko, choć absolutnie odpracowuje to w scenach bardziej emocjonalnych.
Całość nagrana została kamerami 35mm, w dodatku przez operatora zwykle pracującego z Robertem Eggersem, dzięki czemu obraz jest przyjemnie "klasyczny" i raczej naturalnie oświetlony, a w całym filmie aż roi się od długich ujęć, w których oko kamery śledzi bohaterów, chodzi za nimi, krąży wokół akcji. Intrygująco wypadają ujęcia, w których kadr nie jest wycentrowany na temacie, trzymając go raczej z boku. Po czym dostajemy ujęcie na drugiego bohatera, siedzącego po drugiej stronie kadru, dzięki czemu obraz uzupełnia się, jednocześnie pokazując brak jedności, bliskości, a czasami wzajemnego zrozumienia bohaterów. Szkoda, że scenariusz nie mógł być tak przemyślany jak te kadry.
"Pukając do drzwi" nie jest najgorszym filmem Shyamalana - do tego tytułu mu raczej daleko - ale nie ma w nim również niczego szczególnie godnego zapamiętania, co zostałoby z widzem na dłużej. Historia jest boleśnie dosłowna, nie próbuje nawet dywagować nad moralną stroną całej sytuacji i przed zderzeniem z dnem ratuje ją jedynie intrygująca koncepcja, dobra strona wizualna i mocne występy aktorów. Niby to już i tak całkiem sporo, ale do zostania dobrym filmem wciąż sporo brakuje. Jest zbyt nijako, strasznie natomiast nie robi się nigdy. Widz z kilometra czuje, że zbliża się jump scare, po czym... dzieje się dokładnie to, co zakładał. W pewnym sensie pasuje to do całej struktury fabularnej filmu, choć nie mogę powiedzieć aby była to zaleta produkcji. To powiedziawszy, przez większą część 100 minutowego seansu bawiłem się całkiem nieźle, a czas leciał ekspresowo, więc jeśli należysz do tej grupy widzów, której słabe zakończenie nie psuje radości z oglądania całego filmu, to możesz spokojnie sprawdzić nową propozycję Shyamalana. Pozostałym zalecam wstrzymanie się do czasu, aż będzie można go złapać w streamingu.
Atuty
- Solidne występy całej obsady;
- Intrygujący punkt wyjścia;
- Ładne zdjęcia i praca kamery;
- Niezłe tempo.
Wady
- Płaska, dosłowna i ostatecznie nudna fabuła - gorsza od książkowego oryginału;
- Retrospekcje nie wnoszą zbyt wiele do historii;
- Trochę stereotypowe postacie i powtarzalność wydarzeń;
- Słabe, nieprzemyślane zakończenie.
"Pukając do drzwi" to nowy film M. Nighta Shyamalana, choć pod kilkoma względami odcina się od pozostałych dokonań reżysera. Aktorsko i wizualnie interesujący, ale fabuła jest nieprzemyślana i nie ma w sobie grama jakiejkolwiek głębi, czy refleksji.
Przeczytaj również
Komentarze (10)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych