Ant-Man i Osa: Kwantomania (2023) - recenzja, opinia o filmie [Disney]. Wydłużona zapowiedź "Dynastii Kanga"
Scott Lang i cała jego rodzina trafiają do Quantum Realm, subatomowego świata, w którym blisko pół życia spędziła Janet Van Dyne. Jak się okazuje, wcale nie była tam sama, a jej kompan nie jest zadowolony, że go opuściła. Muszą teraz wymyślić jak wrócić do naszego świata i jednocześnie powstrzymać Kanga Zdobywcę przed zrobieniem tego samego.
Piąta faza MCU właśnie się rozpoczyna! Jako wieloletni fan bardzo bym chciał żeby seria wróciła w glorii i chwale po tym, jak czwartej fazie brakowało kierunku, a kolejne należące do niej produkcje odznaczały się przede wszystkim nieprzemyślanymi scenariuszami, promowaniem nowych postaci kosztem tych starych i nierównym, przesadnie śmieszkującym ze wszystkiego tonem. Kiedy MCU dopiero się zaczynało, już sam fakt, że kolejne filmy kończyły się sugestiami dotyczącymi tego, co czeka nas dalej robił niesamowitą robotę. Wiedzieliśmy, że Avengers nadchodzą. Na koniec poznaliśmy również ich przeciwnika - Thanosa, szalonego tytana. Druga faza była pod względem konstrukcji znacznie słabsza. Zarówno otwierający ją film ("Iron man 3"), jak i ogólny kierunek serii (rozwijanie charakterów postaci, przedstawianie gdzie znajdują się kamienie nieskończoności) nie powalały i to do tego stopnia, że po obejrzeniu "Avengers 2: Czas Ultrona" nie miałem jakiejś wielkiej ochoty na kolejną część. Wtedy jednak pojawiła się najdoskonalsza z dotychczasowych faz - ta w której Thanos wreszcie bierze się do roboty. Nawet najsłabszy film trzeciej fazy wciąż można było spokojnie określić mianem dobrego, a finał mógł spokojnie posłużyć za koniec całego MCU. Nie zabija się jednak kury znoszącej złote jajka, więc wiadomo, że czwarta faza musiała powstać. Jaki był na nią plan? Nawet sam Kevin Feige jakiś czas temu przyznał, że generalnie to żaden. Wiedzieli, że chcą wprowadzić koncepcję multiwersum, ale poza tym postanowili trochę poeksperymentować. I tak jak otwarcie pod postacią "WandaVision" bardzo mi podeszło i zastawiałem się co jeszcze ciekawego zrobią w temacie telewizji, tak dalej było już niemalże tylko gorzej. No ale to wszystko nieistotne, bo czwarta faza za nami. Jak w takim razie zapowiada się piąta? Cóż... Nijak.
Ant-Man i Osa: Kwantomania (2023) - recenzja filmu [Disney]. Wizja świata bez jaja
Jak można było wziąć koncepcję świata tak wielkiego, nieograniczonego wręcz, jak Quantum Realm, po czym tak pięknie ją zmarnować? Już ostatni „Doktor Strange” koncertowo spartolił temat multiwersum aby opowiedzieć z grubsza generyczną historię o panowaniu nad mocami większymi niż my sami, a teraz w podobnym tonie przedstawia się nowy „Ant-Man”. Bo musisz wiedzieć, że cały ten nowy wymiar w filmie jest dosłownie trzema miejscami, wyglądającymi bardziej jak jakaś zwyczajna, obca planeta, którą można by zobaczyć w kolejnych "Strażnikach Galaktyki", niż kompletnie inny wymiar. Nie ma w nim niczego, co na dłużej przykuło by uwagę widza – choć wcale nie dlatego, że nie ma na co patrzeć. Wręcz przeciwnie! Każde kolejne ujęcie dosłownie tonie, zalane ilością detali i ruchomych obiektów, którymi spokojnie można by obdzielić kilka innych filmów i wciąż zostawić sporo dla siebie. Sprawia to, że film wygląda na zaśmiecony, nieskładny. To tak jakbym poprosił kilkulatka o narysowanie jak najpiękniejszego obrazka. Wiadomo, że będzie się starał, użyje dosłownie wszystkich dostępnych kolorów kredek, flamastrów, brokatu, farb i wszystkiego innego. Ostatecznie jednak jego dzieło będzie przypominać bardziej wymiociny jednorożca, niż coś faktycznie robiącego wrażenia. I tak właśnie, lekko hiperbolizując, przedstawia się warstwa wizualna „Kwantomanii”. Dodaj do tego jeszcze efekt 3D i naprawdę może człowieka zemdlić. Dobrze, że seans jest relatywnie krótki, jak na MCU – całość zamyka się w dwóch godzinach.
Mieszkańcy Quantum Realm wypadają bardzo różnie. Można podzielić ich na dwie, szersze kategorie. Z jednej strony mamy postacie, których głównym zadaniem jest nas rozbawić. Znajdziemy tu postać Billa Murraya, który w filmie pojawia się dosłownie na jedną scenę, specyficznego glutka, którego fascynuje ile kto ma dziur w swoim ciele, bo on nie ma ani jednej, czy faceta, któremu świeci się czoło, kiedy czyta ci w myślach. Z drugiej strony mamy poważnych rebeliantów z ruchu oporu, z wojowniczą Jentorrą (Katy M. O'Brian) na czele. Bo musisz wiedzieć, że „Kwantomania” to takie trochę kwantowe „Gwiezdne wojny”. Jest złe imperium z Kangiem (Jonatham Majors) na czele, jest dzielny ruch oporu, roboty, statki kosmiczne i nawet wielka budowla otoczona polem siłowym. Problem w tym, że ta ich walka wcale nie jest ciekawa. O tych dobrych nie wiemy praktycznie nic ponad fakt, że przeciwstawiają się Kangowi, a o tym ostatnim tylko tyle, że jest bezwzględny. W kwestii designu też nie ma o czym pisać wypracowań. Glutek jest zabawny, jasne, ale prócz niego większość postaci to humanoidy, obdarzeni w najlepszym wypadku niestandardową głową, w najgorszym zaś wyglądający jak zwykli ludzie. Co zwykli ludzie robią w Quantum Realm? Nie wiadomo.
Ant-Man i Osa: Kwantomania (2023) - recenzja filmu [Disney]. Scenariusz pisany na kolanie
Scenariusz sprawia wrażenie niedopracowanego. Tak jak cały lore Quantum Realm zdaje się nie istnieć – jakby ktoś stwierdził, że później coś się dopisze, najpierw robimy film – tak i cała logika wyleciała chyba za okno na dosyć wczesnym etapie prac. Jeśli dobrze się nad tym zastanowić, to cały konflikt filmu, cała sytuacja bierze się stąd, że Janet (Michelle Pfeiffer) na każde pytanie dotyczące potencjalnych kłopotów odpowiada, że teraz nie ma na to czasu. Po czym kłopoty się zjawiają i nikt nie wie co ma robić, bo Janet jest zbyt zajęta... staniem albo siedzeniem. Gdzieś w połowie seansu Kang dosyć mocno irytuje Scotta (Paul Rudd), czym ostatecznie przesądza o swoim losie. Problem w tym, że ta antagonizacja Ant-Mana nie ma żadnego sensu. Bierze się znikąd, kompletnie od czapy, ponieważ fabuła musi iść dalej w tym konkretnym kierunku i nieważne, że logicznie nie trzyma się to kupy. Reżyserowi, Peytonowi Reedowi, nie udaje się również zbudować praktycznie żadnego napięcia. Nie czujemy aby bohaterowie znajdowali się kiedykolwiek w prawdziwym niebezpieczeństwie, a wielki zły Kang... Nie będę pisał co się z nim dzieje. Starczy powiedzieć, że nie czuję na razie tego wielkiego zagrożenia płynącego od jego osoby.
„Kwantomania” nie ma również żadnego wyczucia, kiedy wypada, a kiedy nie wypada się śmiać. Ten element boli mnie chyba najbardziej, ponieważ pierwsze dwa „Ant-Many” są jednymi z najbardziej niewymuszenie zabawnych filmów w całym MCU. Trójka natomiast jest zupełnie do tamtych filmów niepodobna. Być może ma to jakiś związek z faktem, że pisał ją totalny amator w temacie wielkich blockbusterów, niejaki Jeff Loveness, trudno powiedzieć. Wizualnych gagów praktycznie tu nie uświadczymy, nie ma też co szukać kumpli Scotta, a te żarty które faktycznie dostajemy, często albo nie trafiają, albo są zwyczajnie nie na miejscu. Ich uosobieniem jest M.O.D.O.K. Być może widzieliście jak postać ta wygląda w dzisiejszym filmie, ale na wszelki wypadek nie będę pisał kto go gra i w jaki sposób. Można było się spodziewać, że nie będzie to ta sama postać, co w komiksach, ale to, co zaserwowali nam twórcy filmu woła o pomstę do nieba. M.O.D.O.K. Jest chodzącym (latającym) żartem, nie ma w jego historii żadnej głębi, a ostatnia scena z jego udziałem jest jednym z największych nieporozumień, jakie widziałem w całym MCU.
Ludzie czepiają się, że Waititi odpłynął robiąc „Thor: Miłość i Grom”. Ale przecież on już kompletnie zgwałcił poprzednie części swoim „Ragnarokiem”, teraz dorzucił tylko więcej tego samego. Nie podobała mi się przy premierze trzecia część w jego wykonaniu, ponieważ zbyt diametralnie zmieniała cały wątek Asgardu, ale siadając do czwórki przynajmniej wiedziałem czego mogę się spodziewać, tak więc dostając dokładnie to, bawiłem się przednio. No i Taika rozumie kiedy należy zbastować z żartami i po prostu dać scenie wybrzmieć. W przypadku Peytona Reeda nie można powiedzieć tego samego. „Ant-Man i Osa: Kwantomania” to dwugodzinny bajzel, przepełniony niedopieczonymi pomysłami i tanimi żartami. Scott i Cassie są razem uroczy, a Kang pokazuje kolejną ze swoich wielu twarzy i kilka razy robi nawet mocne wrażenie, ale ostatecznie zamiast wielkiego tąpnięcia dostaliśmy dwugodzinny zwiastun „Dynastii Kanga”. Biorąc pod uwagę, że postać została już wprowadzona w „Lokim”, zaryzykuję stwierdzenie, że dzisiejszy film jest zwyczajnie zbędny. Da się go obejrzeć, ale równie dobrze można tego nie robić i też nie powinno się mieć problemu ze zrozumieniem dalszych odcinków tej fazy. Wielka szkoda.
P.S. Nie sugerujcie się zwiastunem. Jest bardzo... kreatywny.
Atuty
- Relacja Scotta i Cassie;
- Glutek (naprawdę nie pamiętam jak się nazywa, przepraszam);
- Jonathan Majors za każdym razem pokazuje nową twarz Kanga Zdobywcy;
- Pojedyncze ciekawe obrazy i udane żarty.
Wady
- Nielogiczne, sztuczne zachowanie postaci;
- Niby wizualny przepych, a ostatecznie obraz i tak wygląda jak śmietnik;
- Niewykorzystany potencjał Quantum Realm;
- Płaskie jak papier nowe postacie i konflikt;
- Tonalnie niespójny;
- To ma być M.O.D.O.K.?! To jakaś popierdółka, a nie M.O.D.O.K.
„Ant-Man i Osa: Kwantomania” zachwyca pojedynczymi momentami, lecz jako całość jest piekielnie nierówny. Żarty nie trafiają, nie czuć stawki, wydarzeniom brakuje logiki, prawie cały film zrobiony jest na green screenie. Mam nadzieję, że to tylko lekkie potknięcie na starcie, a nie zapowiedź jakości całej piątej fazy MCU.
Przeczytaj również
Komentarze (71)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych