Reklama
Wild Hearts_artwork

Wild Hearts - recenzja gry [test, opinia na PC, PlayStation, Xbox]. Godny konkurent dla Monster Huntera?

Maciej Zabłocki | 16.02.2023, 16:00

Gdy tylko zobaczyłem pierwsze zapowiedzi nowego slashera od Electronic Arts, moje skojarzenia były natychmiastowo związane z serią Monster Hunter. Do pewnego momentu ta uznana, japońska produkcja nie mogła przebić się do masowej świadomości, ale sytuację odmieniła premiera Monster Hunter: Rise. Pytanie, czy Wild Hearts będzie godnym zawodnikiem na tym ringu? Zapraszam do lektury. 

Wild Hearts od pierwszych zapowiedzi zdaje się czerpać pełnymi garściami od Monster Huntera. Tytuł dla EA przygotowało studio Omega Force znane z takich przebojów jak Hyrule Warriors Legends, Dynasty Warriors czy Fire Emblem. Przy produkcji współpracowało także Koei Tecmo. Już sama świadomość tej doskonałej mieszanki deweloperów sprawiła, że do recenzowanego dziś Wild Hearts podchodziłem z dużą ciekawością. Pierwsze materiały sugerowały typowo azjatyckie klimaty, a kolejne informacje jedynie budowały ten element ekscytacji. W końcu gra trafiła w moje ręcę w wersji przedpremierowej na PC. Spędziłem w niej kilkadziesiąt godzin i mogę podzielić się konkretnymi wrażeniami. Wild Hearts debiutuje dzisiaj o godzinie 16:00 na PC na Steam w cenie 299 zł, a jutro pojawi się także na konsolach PlayStation 5 oraz Xbox Series. 

Dalsza część tekstu pod wideo

Wild Hearts to pozycja stworzona dla fanów slasherów, gdzie konieczne jest grindowanie 

Wild Hearts_1

Muszę przyznać, że same podstawy i założenia rozgrywki są bliźniaczo podobne do Monster Huntera, co już samo w sobie powinno niektórym z Was wystarczyć, by po te pozycję w ogóle sięgnąć. Wcielamy się w postać wojownika, który wyrusza w podróż do magicznej krainy zwanej Azuma, by ocalić ją przed całkowitą zagładą. Wiele lat temu ludzie żyli tutaj w idealnej harmonii z wielkimi bestiami zwanymi Kemono. Niestety, jak to zwykle bywa, po drodze coś poszło nie tak. Bestie dosłownie odmówiły posłuszeństwa, zerwały się ze smyczy i zaczęły siać spustoszenie, niszcząc absolutnie wszystko na swojej drodze. Azumę odwiedzają więc bohaterowie zdolni posługiwać się pewną prastarą, starożytną technologią zwaną Karakuri. Tylko ona pozwoli na przywrócenie ładu i porządku w tym miejscu. 

Fabuła jest mocno naciągana i przewidywalna, ale nie ona przecież stanowi podstawę zabawy. To typowy slasher z elementami RPG, lecz w tym przypadku nie zdobywamy poziomów w klasycznej formule. Nasza postać staje się lepsza z każdym kolejnym, pokonanym przeciwnikiem, a my rozwijamy przy tym potężny oręż stanowiący rdzeń naszej siły i umiejętności. Samych ścieżek rozwoju jest mnóstwo, ale początkowo nie widać, w którym kierunku zmierzamy. Nie ma jednak problemu, gdy chcemy zmienić styl naszej zabawy, bo wiele broni możemy wykuwać wielokrotnie, bez względu na wcześniejsze dokonania. Wspomniane wcześniej Karakuri, czyli elementy starożytnej technologii, to między innymi podkreślane w zwiastunach budowle, które w odpowiedniej kompozycji potrafią stworzyć prawdziwie śmiercionośną broń czy tarczę. Wraz z przebiegiem rozgrywki kluczowe będzie posługiwanie się tymi elementami, bo nawet zwykła ścianka zmieniająca się w potężny młot i pozwalająca nam zaatakować z doskoku z wysokości pozwala na kompletną zmianę sił i możliwości na polu bitwy. 

W trakcie zabawy nie rozwijamy jednak pancerza, jak to ma miejsce z bronią, a po prostu odnajdujemy lepsze i wyposażone w potężniejsze statystyki. Każda z potyczek jest bliźniaczo podobna do zmagań choćby z Elden Ring. Nie mówię jednak o samym projekcie i stopniu złożoności przeciwników (bo tutaj do Elden Ring trochę brakuje), ale konstrukcja i mechanika zabawy polega w dużej mierze na sprawnym unikaniu, odskakiwaniu i wyprowadzenia ciosu we właściwym momencie. Miałem nawet poczucie po kilkunastu godzinach, że dużo większe znaczenie od moich statystyk i rozwoju postaci ma po prostu sprawne unikanie i atakowanie. Oczywiście, potężna broń i wykorzystanie wszelkich nowych sztuczek przyczynią się do szybszego unicestwienia wroga, ale nie są absolutnie konieczne. Podejrzewam, że znajdzie się wielu chętnych, którzy przejdą Wild Hearts na macie do tańca czy plastikowej gitarze z Guitar Hero. Ten tytuł aż się o to prosi. 

Świat w Wild Hearts podzielono na mniejsze lokacje z dwoma istotnymi ograniczeniami

Wild Hearts_2

Celem zabawy są polowania, wobec czego nie oczekujcie tutaj wielu różnych zawirowań fabularnych. Założenia są bardzo proste - musimy rozwijać naszego bohatera, by mógł stawić czoła jeszcze większym i potężniejszym bestiom. Czeka nas przy tym ogromna dawka eksploracji w pomniejszych, zamkniętych lokacjach, odkrywania świata i wspinania się do kolejnych, trudnodostępnych miejscówek. Po drodze zbierzemy mnóstwo surowców i ulepimy kolejne istotne składniki do naszych potyczek. Nie ma tu wielkiego, otwartego świata, a zamiast tego całość podzielono na nieco mniejsze lokacje z porozrzucanymi bestiami, questami i składnikami. Każdy z takich pomniejszych światów jest wyjątkowy, ale napotkany tam Kemono będzie dostępny jedynie przez godzinę lub na czas utraty trzech żyć. Gdy trzykrotnie zginiemy, lub gdy w trakcie godziny nie zdołamy pokonać danego Kemono, musimy wtedy całość przechodzić od początku. Co ważne, podczas walki może nam pomagać jeden z blisko 50 towarzyszy, którzy stanowią solidne wsparcie - potrafią atakować, leczyć lub pozyskiwać surowce do budowy większych i potężniejszych Karakuri. Małych towarzyszy można rozwijać i ulepszać ich statystyki, a to ciekawa, dodatkowa mechanika - przydaje się w trakcie zabawy. 

Mamy także dostęp do przeróżnych gadżetów, jak choćby wielkiego, drewnianego śmigła, dzięki któremu wlecimy na pobliską półkę skalną czy przelecimy nad wielkim wąwozem. Świat nie jest niestety przesadnie zróżnicowany, a na domiar złego kolejne lokacje w pewnym momencie sprowadzają się do tych samych rzeczy do wykonania. Powtarzalność, backtracking i nuda mogą stanowić tutaj spory problem dla części graczy. Fani Monster Huntera są jednak do tego z całą pewnością przyzwyczajeni. Kemono, czyli wspomniane już wielokrotnie gigantyczne bestie, podzielone są na przeróżne żywioły, zdolne do zmiany otoczenia dookoła. Dla przykładu, ogniste ptaszory dosłownie spalają wszystko wokół siebie, a te wodne potrafią doszczętnie zanurzyć pod wodą cały obszar w którym leżakują. Każda z potyczek, teoretycznie, powinna wymagać odpowiedniego przygotowania, ale tak jak wcześniej wspominałem, walka sprowadza się w dużej mierze do powtarzania schematycznych kombinacji uników i ataków. Aczkolwiek, Karakuri są na tyle unikalne i kreatywne, że zaskakują nas swoim rozmachem i nieprzewidywalnością. Wiele radości sprawi Wam samo ich odkrywanie i udoskonalanie. W pewnym momencie poczułem też, że ochrona głównej wioski Minato stała się dla mnie motywem przewodnim dla celu kolejnych potyczek. Chciałem być jeszcze lepszym i potężniejszym, bo wszelkie postacie napotkane w Wild Hearts są badzo sympatyczne i zaprojektowane z pewnym pomysłem. 

Wild Hearts_3

Ponieważ ideą gry jest walka, to zaimplementowane tu questy stanowią raczej tło dla naszej podróży. Sprowadzają się też do bardzo prostych założeń, jak przynieś, podaj i pozamiataj. Niestety nie zastępują w żadnym stopniu grindu, którego doświadczamy i nie pozwolą nam zbudować potężnej postaci, ale z pewnością przyczynią sie do pewnego oddechu od ciągłej walki i zastrzyku adrenaliny, którego doświadczamy, gdy wielki Kemono stanie na naszej drodze. Pod tym względem recenzowany Wild Hearts wypada doskonale. Design gigantycznych bestii potrafi zachwycić, a niektóre są doprawdy zróżnicowane, ale też często nawiązują do feudalnej Japonii, a niekiedy zaskakują swoją pomysłowością. Innym razem banalnoscią, bo potrafi nas zaatakować choćby przerośnięty kaczor, świniak czy wiewiór. W trakcie zabawy z pozyskanych surowców budujemy specjalne obozy (i miejsca spoczynku w formie namiotów, ale ich liczba jest ograniczona i warto je demontować) które pozwolą nam przenosić się pomiędzy światami i zadbać o ekwipunek. Co ważne, w grze występuje tryb kooperacji online, gdzie drugi, żywy człowiek może dołączyć do naszego świata i pomóc nam pokonać gigantycznego Kemono czy nawet eksplorować jedną z lokacji. 

Ponieważ Wild Hearts ogrywałem na PC, muszę wywołać do tablicy także aspekty techniczne. Gra działa dość... różnie. Z całą pewnością nie jest to optymalizacyjny majstersztyk i z tego co wiem, twórcy mają niedługo wydać łatkę wprowadzającą istotne technologie upscallingu, jak AMD FSR oraz NVIDIA DLSS. W przypadku wersji przedpremierowej, dość regularnie doświadczałem mikroprzycięć i zauważalnych spadków liczby klatek na sekundę, a grałem na maszynie wyposażonej w procesor Intel Core i5-12600K, 32GB RAM i kartę graficzną NVIDIA GeForce RTX 4080 w podkręconej edycji GameRock od Palita. Graficznie jest natomiast bardzo przyjemnie. Wyżej wspomniałem już o ciekawym designie naszych wielkich przeciwników, ale pozytywnie zaskakuje też szczegółowość świata, wygląd starożytnych budowli Karakuri czy monumentalność pewnych rozwiązań. Światy potrafią być mocno zróżnicowane i atrakcyjne dla oka. Dużo dobrego można też powiedzieć o oprawie dźwiękowej, a odgłosy walki, brzdęki stali i zaskakujące brzmienie otaczającego świata buduje bardzo ciekawa atmosferę. 

Wild Hearts - podsumowanie. To jedna z tych gier, którą można pokochać, albo na starcie odrzucić 

Stworzony przez Omega Force i Koei Tecmo Wild Hearts jest zaskakująco dobrym, chociaż nieco monotonnym tytułem. Brak tutaj rozbudowanej fabuły rekompensuje spora liczba możliwości pokonania gigantycznych Kemono. Frajdę z zabawy potęguje też całkiem przemyślany rozwój postaci, chociaż trochę szkoda, że część ataków i możliwości pozostaje identyczna, bez względu na poziom zaawansowania czy nawet rodzaj stosowanego oręża. To jednak da się jeszcze przełknąć. Problemy techniczne powinny natomiast zostać wyeliminowane zaraz po premierze. Na szczęście same lokacje zaskakują swoją pomysłowością. Niestety momentami zostałem pokonany przez gigantyczną ilość grindu i mocno irytujący backtracking, a po kilkunastu godzinach odczuwałem spore dawki monotonii przez wykonywanie bardzo podobnych i schematycznych zadań w każdym ze światów, prowadzącym do finalnego pojedynku. Ten zazwyczaj także wypada pod tym kątem mało innowacyjnie. Jak wspominałem na początku, to pozycja stworzona dla fanów gatunku, a jednocześnie miłośników serii Dark Souls, gdzie na potęgę stosujemy kombinację uników i ataków we właściwym momencie. Wystawiam dość wysoką ocenę w odniesieniu do liczby minusów, ale te minusy będa widoczne dla osób, które nie są fanami gatunku i tego stylu rozgrywki. Wszyscy fani Monster Huntera z pewnością znajdą tu wiele dobrego dla siebie. 

Interesuje Cię ten tytuł? Sprawdź nasz poradnik do WILD HEARTS.

Ocena - recenzja gry WILD HEARTS

Atuty

  • Bardzo rozbudowany rozwój postaci, oparty w dużej mierze na naszych dokonaniach
  • Ciekawy i zróżnicowany świat z podziałem na pomniejsze, ale rozległe lokacje
  • Możliwość urozmaicenia walki poprzez szereg nowych ciosów, umiejętności i konstrukcji
  • Czuć ducha serii Dark Souls, walki są mechanicznie bardzo zbliżone do tej serii
  • Przyzwoita, atrakcyjna grafika (nawiązująca do feudalnej Japonii, wyróżnia się klimatem)
  • Bardzo pomocny tryb kooperacji
  • Dynamika rozgrywki jest wysoka i fani grindowania będą wniebowzięci

Wady

  • Ale wszyscy, którzy grindować nie lubią, mogą się trochę odbić od tej gry - tu jest duża powtarzalność
  • Walki sprowadzają się do prostych założeń i to po jakimś czasie może znudzić
  • Duży backtracking, wiele razy podchodzimy do walki czy lokacji w ramach określonego schematu
  • Drobne problemy techniczne i okazjonalne spadki animacji na PC
  • Niektóre questy są nudne i powtarzalne, to takie typowe zapchajdziury

Wild Hearts to zaskakująco dobra pozycja dla fanów gatunku slasherów, gdzie pierwsze skrzypce grane są przez epickie walki z ogromnymi bestiami. Tutaj nie ma drogi na skróty, a całą siłę i potęgę musimy sobie wypracować. Niestety, Wild Hearts zmusza do żmudnego backtrackingu, a walki po jakimś czasie przestają być aż tak emocjonujące. Nie zmienia to faktu, że to jedna z ciekawszych gier tego gatunku i z pewnością warto ją sprawdzić.

Maciej Zabłocki Strona autora
Swoją przygodę z recenzowaniem gier rozpoczął w 2005 roku. Z wykształcenia dziennikarz, ale zawodowo pracujący też w marketingu. Na PPE odpowiada głównie za testy sprzętów i dział tech. Gatunkowo uwielbia RPG, strategie i wyścigi. Uzależniony od codziennego czytania newsów i oglądania konferencji.
cropper