U ciebie czy u mnie? (2023) – recenzja i opinia o filmie [Netflix]. Zdjęcie główne

U ciebie czy u mnie? (2023) – recenzja i opinia o filmie [Netflix]. Wieczny friendzone

Iza Łęcka | 16.02.2023, 21:15

Netflix systematycznie rozszerza swoją bibliotekę o świeżutkie produkcje oryginalne oraz propozycje przygotowane na zlecenie, dlatego nie marnuje takich okazji jak Święta Bożego Narodzenia czy walentynki, by dostarczyć swoim subskrybentom kolejnych chwytliwych filmów. Jedną z tegorocznych nowości jest komedia romantyczna „U ciebie czy u mnie?”. Jak spisali się Reese Witherspoon i Ashton Kutcher? Zapraszam do recenzji.

Debbie i Peter po raz pierwszy spotkali się 20 lat temu – przyjemny wieczór spędzony ze znajomymi został uwieczniony wspólną nocą. Przygoda jednak nie zaowocowała rozpoczęciem znacznie głębszej relacji o podtekście seksualnym i uczuciowym, choć bohaterzy pozostali oddanymi sobie przyjaciółmi. Pomimo tego, że dzieli ich dystans ponad 4,5 tysiąca kilometrów, ona – zawsze poukładana i zdyscyplinowana – jest w stanie uratować go nawet z największej opresji i codziennie służy dobrą radą. Teraz jednak sama potrzebuje pomocy. Peter, niewiele myśląc, rusza na drugi koniec kraju i przez kilka dni zajmuje się jej nastoletnim synem, żeby Debbie zrealizowała zawodowe zobowiązania, a po godzinach wykładów mogła nieco wrzucić na luz, odpoczywając od rodzicielskich obowiązków. Choć każde z nich jest przekonane, że jako przyjaciele nie mają przed sobą żadnych tajemnic, zamiana miejsc przynosi kilka zaskakujących odkryć.

Dalsza część tekstu pod wideo

U ciebie czy u mnie? (2023) – recenzja filmu [Netflix]. Składniki na dobrą komedię romantyczną – są

U ciebie czy u mnie? (2023) – recenzja i opinia o filmie [Netflix]. Debbie z synem

Jakimi wyznacznikami kierują się filmowcy, tworząc chwytliwą komedię romantyczną? Niewątpliwie jest kilka elementów wspólnych dla wszystkich całkiem popularnych produkcji, które miały za zadanie zaprezentować potęgę miłości w formie przystępnego, zabawnego filmu. Należą do nich chociażby wdzięczny scenariusz z obowiązkowym happy endem, popularni aktorzy wcielający się w parę głównych bohaterów, którym od pierwszej do ostatniej chwili kibicujemy, kilka zwrotów akcji budujących napięcie i szereg momentów z przymrużeniem oka, bazujących na utartych schematach i stereotypach. No właśnie – recenzowany „U ciebie czy u mnie?” niezaprzeczanie odznacza się wyszczególnionymi przeze mnie cechami, lecz od pierwszych do ostatnich minut mamy poczucie nieco zmarnowanego potencjału i przekazu, który wśród części widzów wzbudzi negatywne odczucia.

Debbie i Peter jako młodzi ludzie mieli określone plany na przyszłość – on marzył, by zostać pisarzem, ona chciała pracować jako redaktorka. Życie jednak napisało inne scenariusze, dlatego w czasie kiedy on odnosił sukcesy w Nowym Jorku, wprowadzając strategie biznesowe dla kolejnych firm, ona na Zachodnim Wybrzeżu poświęciła się samotnemu macierzyństwu, które wymusiło na niej dyscyplinę niemal w każdym aspekcie życia. Reżyserka i scenarzystka Aline Brosh McKenna („Diabeł ubiera się u Prady”, „27 sukienek”) stworzyła do bólu stereotypowych bohaterów i na każdym kroku podkreśla różnice między nimi, które dla wielu ludzi byłyby nie do przezwyciężenia – oni jednak mają je w nosie i trwają we wspólnej, bardzo bliskiej relacji. Problem w tym, że kiedy tylko przychodzi do zamiany miejsc, każde z nich łamie zasady i nie szanuje granic wypracowanych przez bliską osobę – tak jakby porozumienie dusz i wzajemne zrozumienie nigdy nie miały miejsca. Zakończenie recenzowanego „U ciebie czy u mnie?” prowadzi do bardzo przykrego zwierzenia jednego z bohaterów, które w prawdziwym życiu po prostu doszczętnie zniszczyłoby wypracowane zaufanie i zakończyło przyjaźń, tymczasem u Debbie i Petera staje się podstawą do happy endu. To wszystko nie trzyma się kupy i mam wrażenie, że współcześni widzowie mają trochę większe wymagania wobec debiutujących filmów, dlatego taki romantyczno-komediowy miszmasz szybciej wprawi w konsternację niż poczucie dobrze spędzonego czasu.

Wydawać by się mogło, że angaż Reese Witherspoon i Ashtona Kutchera będzie przepisem na sukces kolejnego projektu wykupionego przez Netflixa – no właśnie, to trochę płonne nadzieje, bo między aktorami w ogóle nie ma chemii. Już pomijając fakt, że zgodnie z przyjętą koncepcją tak naprawdę ich bohaterowie zbyt często nie mają ze sobą bezpośredniego kontaktu, a komunikują się przez smartfony (co wydaje się bardzo sympatycznym rozwiązaniem, dodającym świeżości), lecz kiedy dochodzi do wspólnych ujęć gwiazdy Hollywood bledną – końcowa, kluczowa scena pozostawia wiele do życzenia. Jeżeli miałabym jednak porównywać ich kreacje, to zdecydowanie lepsze wrażenie wywarł na mnie Kutcher, który odznacza się większym, niewymuszonym luzem. Nadopiekuńcza matka grana przez Witherspoon kojarzyła mi się ze starszą, nieco doświadczoną życiem wersją Elle Woods (notabene to postać, jaka miała niebagatelny wpływ na karierę aktorki), która zamiast sukcesu w kancelarii prawniczej musiała wybrać wymagającą codzienność na przedmieściach.

U ciebie czy u mnie? (2023) – recenzja filmu [Netflix]. Chemii – brak

U ciebie czy u mnie? (2023) – recenzja i opinia o filmie [Netflix]. Debbie w Nowym Jorku

Przy wszystkich bolączkach produkcji nie można jednak jej odmówić pewnego uroku. „U ciebie czy u mnie?” jest typową komedią romantyczną posiadającą kilka takich zalet jak całkiem przyjemne postacie drugoplanowe, śliczne otoczenia, słodkie momenty, podczas których Debbie i Peter dobitnie uświadamiają sobie, że każde z nich ma coś za uszami oraz skrywa pewne sekrety. Gdyby tylko główna twórczyni nie zdecydowała się rozbudować historii o tyle dodatkowych wątków, które wpłynęły na schematyczność obrazu, a skoncentrowała się na pokazaniu bohaterów we wspólnych ujęciach, byłoby bardziej przystępnie.

W tym sezonie Netflix bardzo się postarał, by dostarczyć całkiem przyjemny pakiet produkcji, które nadawałyby się na romantyczny wieczór czy lekki seans niekoniecznie z drugą osobą. I recenzowane „U ciebie czy u mnie?” również można do tego zestawienia zaliczyć, o ile mamy pełną świadomość wszystkich wad tego filmu. Jeżeli jednak macie nieco mniejsze wymagania wobec gatunku komedii romantycznych i wystarczą Wam tylko ładnie prezentujący się bohaterowie otoczeni całkiem przyjemnymi postaciami drugoplanowymi, to śmiało siadajcie przed ekranem. Walentynki już minęły, ale zaległości można nadrobić – czy jednak nie byłoby lepiej sięgnąć po jakąś klasykę gatunku? Tę opcję zdecydowanie bardziej polecam.

Atuty

  • Ashton Kutcher
  • Niecodzienna realizacja, która nadaje pewnej świeżości,...
  • Scenarzystka miała znacznie ciekawszy pomysł na postacie drugoplanowe niż głównych bohaterów

Wady

  • Scenariusz zawiera wiele szkodliwych przekazów
  • ...ale powoduje, że Kutcher i Witherspoon wypadają jeszcze gorzej w swoich rolach
  • Brak chemii między aktorami
  • Bardzo słabe tempo – produkcji nie zabrakłoby zbyt wiele, gdyby była skrócona o 20 minut

„U ciebie czy u mnie?” to nowa propozycja Netflixa, która może przyciągnąć przed telewizory – niech jednak nie zmylą Was całkiem obiecujące podstawowe założenia scenariusza i znani aktorzy wcielający się w głównych bohaterów. Po twórcach zaangażowanych w projekt wymagać można było mniej schematycznej i przemyślanej historii.

5,0
Iza Łęcka Strona autora
Od 2019 roku działa w redakcji, wspomagając dział newsów oraz sekcję recenzji filmowych. Za dnia fanka klimatycznych thrillerów i planszówek zabierających wiele godzin, w nocy zaś entuzjastka gier z mocną, wciągającą fabułą i japońskich horrorów.
cropper