Clerks III (2022) – recenzja, opinia o filmie [Netflix]. Nierówne pożegnanie z Quick Stopem
Dante i Randall wciąż żyją tym samym życiem – siedzą za kasą w swoim sklepie, przerywają pracę aby móc pograć sobie w hokeja na dachu, gadają o „Gwiezdnych Wojnach”. Kiedy ten drugi dostaje rozległego zawału, postanawia wreszcie zrobić coś konkretnego ze swoim życiem – nakręci film opowiadający o przygodach jego i Dantego w sklepie. Czyli zasadniczo jest to połączenie prawdziwej historii życia reżysera, Kevina Smitha z przedstawionym w krzywym zwierciadle procesem produkcji jego pierwszego filmu, oryginalnych „Sprzedawców”.
Filmy Smitha wywarły na mnie ogromny wpływ, kiedy dorastałem. Będąc kilkunastolatkiem, jego raczej niskich lotów humor, ciągłe odniesienia do popkultury i zaskakująco nagłe momenty głębi idealnie wpasowywały się w gusta moje, jak i dziesiątek tysięcy innych dzieciaków i młodych dorosłych. Zacząłem od „Jay i Cichy Bob Kontratakują” i na tamten moment był to film jak żaden inny. Pełen wulgaryzmów, z dziwną sceną parodiującą Scooby-Doo, Markiem Hamillem, skąpo ubranymi dziewczynami, małpą i tak zwariowanym humorem, że dosłownie rył mi mózg. Jego poprzednie filmy wyszukiwałem sobie już sam i wszystkie po kolei bardzo mi się podobały. Kilka lat później nakręcił natomiast pierwszą kontynuację w swojej karierze, „Clerks 2”. Śledziłem go już wtedy w internecie, więc rozpoznawałem sporą część żartów z jego różnych publicznych przemówień, podcastów i tym podobnych. Nie przeszkadzało mi to jakoś bardzo, ale jednak pewien niesmak pozostawał. I słusznie, bo kiedy lata później, po swoim zawale, nakręcił w końcu wyczekiwany przez wielu – w tym mnie - „Jay i Cichy Bob powracają” i oparł go w przerażającej większości na znanych już gagach, odwołaniach do samego siebie i żartach na poziomie równającym do tego sprzed dwudziestu lat, straciłem niemal cały entuzjazm do jego pracy. Do dzisiejszego filmu zabierałem się już bez żadnych oczekiwań. Czy takie obniżenie poprzeczki pomogło w cieplejszym przyjęciu filmu?
Clerks III (2022) – recenzja filmu [Netflix]. Trzy bardzo różne klimaty połączone w jeden film
Dzisiejszy film to niemalże trzy różne filmy, przynajmniej w kwestii charakteru, połączone w jeden. Początek to standardowe dla Smitha rzucanie tekstami i obserwacjami zapożyczone z jego wcześniejszych wypowiedzi. W tej sekcji znajdziemy najwięcej odniesień do popkultury, dziwnie przypadkowych konwersacji o wszystkim i o niczym. Same dialogi mają (od czasu do czasu) ślad dawnej błyskotliwości reżysera, lecz kładzie je raczej kiepskie aktorstwo i nieciekawe, prosto pocięte ujęcia. Brian O'Halloran nigdy nie był wybitnym aktorem, choć podobno całkiem dobrze radzi sobie w teatrze. I widać tę jego teatralność w sposobie, w jakim mówi swoje kwestie, jak gestykuluje, z jaką przesadą robi, cóż... wszystko. Nie on jeden, ponieważ powracający z drugich”Sprzedawców” Trevor Fehrman jako Elias jest pod tym względem jeszcze gorszy. Jego postać zawsze była bardziej chodzącym żartem, niż pełnoprawnym bohaterem, więc fanom Elias nie powinien przeszkadzać jakoś bardzo, ale przypadkowi widzowie mogą poczuć pewie niesmak na widok dziwnego krypto-satanisty i jego małomównego pomagiera – są trochę jak Jay i Cichy Bob z innego wymiaru. Tak jak zawsze, najbardziej naturalnym i najszczerszym ze sprzedawców jest Jeff Anderson, tutaj popchnięty do roli głównego bohatera całego filmu.
Druga część filmu to zasadniczo proces tworzenia „Sprzedawców” i w zależności od podejścia, może być bardzo ciekawa albo kompletnie odrzucająca. To po prostu podkoloryzowana wersja tego jak Smith robił swój pierwszy film, odtwarzająca poszczególne sceny, omawiająca detale stojące za ich powstaniem, wypełniona powrotami znanych twarzy, czy to występujących w tamtym filmie, czy po prostu przyjaciół Smitha i osób, które brały udział w jego poprzednich projektach. Zabawnie jest obsadzić swoją mamę w roli starszej pani, która pyta „kto napisał te dialogi?! Jego matka powinna się za niego wstydzić”, choć obawiam się, że żart ten przeleci nad głowami sporej części widowni. To potencjalny problem całego tego filmu – jest to projekt dla fanów, stworzony z myślą o ludziach wiedzących o Smithie i jego ViewAskewniverse praktycznie wszystko. Osoba tylko pobieżnie zainteresowana tematem nie załapie 90% żartów i odniesień, a cały film będzie jej się wydawał zwykłym bełkotem – i nie oszukujmy się, trochę tak właśnie jest.
Clerks III (2022) – recenzja filmu [Netflix]. Produkcja zrobiona dosłownie dla fanów
Trzecia część filmu również ma charakter całkiem standardowy dla Smitha – chwyta nas za serce i robi to w sposób bardzo ludzki, sprawny i satysfakcjonujący. Widziałem opinie ludzi, dla których Smith gra w ostatniej fazie swojego nowego filmu tanio, że nie miał pomysłu jak poruszyć widownię, więc poszedł na łatwiznę. Ja kompletnie tego w ten sposób nie widzę. Zaproponowane zakończenie wydaje mi się tematycznie odpowiednie i trzeba przyznać, że Smith zrealizował je z pompą, wyciągając z Andersona i przede wszystkim O'Hallorana żywe emocje. Nawet jeśli początek jest trochę mętny, a środek przypomina masturbowanie się do lustra, końcówka to powrót do Smitha z czasów jego świetności, nawet jeśli tylko na chwilę.
O reżyserii i stylu kręcenia powiedziałem już dwa słowa, ale pozwolę sobie i na trzecie. Smith nie jest świetnym reżyserem. Sam często powtarza, że w jego najlepszych projektach pojawiają się po prostu dobrzy aktorzy, którzy potrafią świetnie zagrać POMIMO jego reżyserii, a nie dzięki niej. Widać to również i tutaj, ponieważ poza tym wspomnianym przed chwilą wyjątkiem, większość występów w filmie jest cholernie nierówna. Od absolutnie okrutnych, jak większość tego, co mówi Elias, przez nijakie i niezłe, na świetnej Rosario Dawnson kończąc. Nie ma jej w filmie zbyt wiele (budżet nie ten), lecz absolutnie uświetnia każdą scenę, w której się znajduje.
Kadry i oświetlenie nie powalają oryginalnością i nie przykuwają uwagi, choć trzeba przyznać, że odtworzenie scen i kostiumów z pierwszego filmu robi wrażenie. Tylko znowu – raczej wyłącznie na fanach oryginału. Muzycznie Kevin zawsze potrafił dobrać solidne utwory do swoich filmów. Zdziwiło mnie trochę, kiedy otwierający film „Welcome to the black parade” poleciał właściwie w całości, jakbym oglądał teledysk, a nie film, lecz niezaprzeczalnie jest to dobry utwór do rozpoczęcia tego typu filmu.
„Clerks III” jest filmem nie dla każdego. Mało tego, jest filmem, którym powinni zainteresować się wyłącznie fani Kevina Smitha. Dla całej reszty słabe aktorstwo (z wyjątkami), nierówny humor i ciągłe cytowanie samego siebie będą nie do zniesienia. Lecz nie jest to też na pewno jego najgorszy film. Być może to zasługa niesmaku, który wciąż towarzyszy mi po ostatnim „Jayu i Cichym Bobie”, ale ostatecznie doceniam zakończenie historii zaproponowane przez reżysera. Nawet jako fan nie jestem w stanie powiedzieć abym uważał „Clerks III” za zwyczajnie dobry film, ale jest... nieźle. Odzyskałem nieco wiarę w ViewAskewniverse.
Atuty
- Część żartów całkiem udana;
- Cały trzeci akt;
- Sceny z Rosario Dawson;
- Rekreacja ujęć z pierwszego filmu;
- Solidna ścieżka dźwiękowa.
Wady
- Dużo kompletnie nietrafionego humoru;
- Zazwyczaj średnie aktorstwo;
- Ciężko jest czerpać radość z oglądania nie będąc specem od Smitha;
- Mało Jaya i Cichego Boba!
„Clerks III” to laurka wystawiona fanom Smitha i jego twórczości. Film o przyjaźni i życiu. Rozliczenie się z własną przeszłością i podziękowanie dla przyjaciół. Jeśli nie jesteś wielkim fanem reżysera, od oceny końcowej możesz spokojnie odjąć przynajmniej dwa oczka. Entuzjaści Smitha powinni być jednak względnie zadowoleni.
Przeczytaj również
Komentarze (12)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych