Luther: Zmrok (2023) - recenzja, opinia o filmie [Netflix]. Detektyw przechodzi w pełen metraż
John Luther traci wszystko, kiedy psychopata z nieograniczonymi funduszami wywleka na wierzch wszystkie jego brudy. Nie oznacza to jednak, że zamierza się poddać. Ucieka z więzienia i rozpoczyna swoje nieoficjalne śledztwo. Będzie mu potrzebna pomoc starych znajomych z policji. Problem w tym, że jest obecnie zbiegiem, więc nie do końca może im ufać...
Przenoszenie seriali na duży ekran (w tym wypadku metaforycznie, bo film i tak obejrzymy normalnie na Netflixie) rzadko kiedy jest dobrym pomysłem. Nawet seriale o względnie krótkich sezonach mają na opowiedzenie swojej historii nieporównywalnie więcej czasu, niż pełnometrażowy film, więc potrzebny jest zupełnie inny styl prowadzenia fabuły, a to oznacza, że najpewniej oglądaniu nie będą już towarzyszyły te same odczucia. Nie oznacza to oczywiście, że produkcja jest z góry skazana na porażkę, ale po drodze może stracić część swojego charakteru. Do tej pory jeśli mogliśmy mówić o sukcesach na tym polu, dotyczyły one raczej filmów na podstawie seriali nie trzymających ciągłości między odcinkami. Na przykład "21 jump street" jest świetną komedią, ale raz, że nie kondensuje fabuły serialu, a raczej rozwija jej formułę, a dwa... Że ponad koncepcję nie ma z nim zbyt wiele wspólnego. Filmowy "Luther" jest zupełnie inną bestią. To pełnoprawna kontynuacja, z tymi samymi aktorami i uwzględnieniem wydarzeń z serialu. I jak wyszło?
Luther: Zmrok (2023) - recenzja filmu [Netflix]. Skądś już to znam
Idris Elba mówi, że chętnie kręciłby kolejne części "Luthera" w nieskończoność, a kiedy zrobi się już za stary, odda postać komuś młodszemu, jak ma to miejsce w przypadku Jamesa Bonda. Pomysł całkiem piękny, lecz zastanawiam się, czy Netflix pozwoli mu go zrealizować. Ponieważ tak jak "Zmrok" nie jest filmem złym - a pod pewnymi względami wręcz bardzo dobrym - tak ostatecznie jestem nim raczej zawiedziony. Niby oglądalność powinna zrobić już sama rozpoznawalność marki, ale wiemy jak szybko czerwone N lubi wyciągać wtyczkę, kiedy tylko jakaś marka łapie zadyszkę, więc można mieć pewne obawy.
Z całą pewnością interesującym zagraniem ze strony twórców jest wprowadzenie postaci antagonisty, granego przez Andy'ego Serkisa Davida Robey'ego już na samym początku historii. Daje nam to unikalny wgląd w plany i osobowość postaci, pozwala lepiej zrozumieć i docenić rozgrywającą się na ekranie zabawę w kotka i myszkę. Wbrew pozorom nie odziera to wcale postaci z aury tajemniczości, ale to akurat dlatego, że scenarzysta, Neil Cross, zwyczajnie nie mówi nam o nim niczego konkretnego. David jest zaradny, sadystyczny i inteligentny, ale zdziwi się ten, kto czeka na jakąś solidną bombę tłumaczącą jego zachowanie, stan umysłu, czy właściwie cokolwiek. Jako postać jest pod tym względem niemożliwie wręcz oldskulowy. Ma to jakiś tam nostalgiczny urok, ale finalnie jego wątek wypada trochę blado.
Prócz niego nowością w obsadzie jest Cynthia Erivo jako prowadząca śledztwo policjantka. Niestety, poza jedną, bardzo emocjonalną, lecz ostatecznie tragicznie głupią sceną, twórcy filmu nie dali jej nic ciekawego do roboty. Jest jednym z najbardziej sztampowych stereotypów kina policyjnego - sztywną przełożoną, z przysłowiowym kijem w dupie, która tylko utrudnia głównemu bohaterowi pracę, dopóki nie będzie musiała mu zaufać aby mogli wspólnie uratować sytuację. Czy ten scenariusz powstał w latach osiemdziesiątych, czy o co tutaj chodzi?!
Luther: Zmrok (2023) - recenzja filmu [Netflix]. Aktorzy uświetniają niedorobiony scenariusz
Andy Serkis jak zawsze jest świetny. Jego klasyczne wyszkolenie i charakterystyczna facjata idealnie nadają się do ról czarnych charakterów i reżyser, Jamie Payne, dobrze zdaje sobie z tego faktu sprawę. David jest doszczętnie zepsutym człowiekiem, nie czującym żadnej skruchy, brutalnym, czerpiącym radość z wyrządzania krzywdy innym. Oglądając efekty jego pracy widz regularnie czuje na plecach ciarki. Niestety, w kilku scenach coś się nie zgrało i zamiast przerażająco, Serkis wypada karykaturalnie. Rzuciło mi się to w oczy zwłaszcza kiedy z lubością opowiada szantażowanemu przez siebie człowiekowi co pokaże jego bliskim i jak zareagują. Nie dość, że wije się przy tym prawie jakby doznawał orgazmu, mimo że nikt go nawet nie widzi, to jeszcze cała ta scena nie ma sensu w kontekście świata przedstawionego - tak naprawdę Serkis mówi to nam, a nie drugiej postaci, która dobrze wie, jakie haki ma na niego David.
Film absolutnie ma swoje momenty, jeśli chodzi o wizualia. Krew się leje, ludzie umierają w czasami naprawdę spektakularny sposób, ucieczka z więzienia bardzo skutecznie pompuje adrenalinę, a finałowa walka w samochodzie wygląda jak coś, co mogło zostać wyciągnięte z któregoś "Call of duty" (tylko perspektywa nie ta). Czy jest w tych scenach jakiś realizm? Nie za bardzo. Myślę wręcz, że bardziej wrażliwych na głupoty widzów będą dosłownie męczyć, jak na przykład już sam fakt, że stary, chudy, niski Serkis daje radę przeciwko detektywowi postury Idrisa Elby. I to nie tylko daje sobie radę, ale regularnie ma nad nim przewagę i kontroluje sytuację. Magia kina. Zwątpiłem natomiast, kiedy facet leżał na ziemi, bezbronny, z wycelowanym w niego pistoletem, po czym zawodowy, wyszkolony policjant niemal dosłownie przyłożył mu lufę do klatki piersiowej - rozumiesz, żeby łatwiej było ją złapać i obrócić sytuację na swoją korzyść.
Filmowa wersja "Luthera" to całkiem przyjemny thriller... Pod warunkiem, że oglądamy go z wyłączonym mózgiem. Scenariusz pełen jest dziur i niedorzeczności, na które ja zwyczajnie nie potrafię przymknąć oka. Wielka szkoda, ponieważ sama koncepcja śledzenia akcji z trzech perspektyw - Luthera, Davida i policji, która ściga obu i jednocześnie współpracuje z tym pierwszym - była bardzo interesująca, a i aktorzy wyraźnie bardzo dobrze bawią się w swoich rolach. Mam nadzieję, że kiedyś dostaniemy kontynuację, bo ta seria wciąż ma potencjał. Potrzebna jest tylko lepiej przemyślana fabuła.
Atuty
- Andy Serkis i Idris Elba;
- Sprawnie nakręcona akcja;
- Kilka ciekawych kadrów tu i tam;
- Intrygujący sposób prowadzenia narracji.
Wady
- Masa głupot w scenariuszu;
- Czarny charakter głęboki jak kałuża;
- Nie potrafi utrzymać zbudowanego napięcia;
- Piekielnie sztampowe postacie.
"Luther: Zmrok" to raczej mizerny thriller, który w górę ciągną mocne występy głównej obsady. Scenariusz przepełniony jest głupotami, lecz jeśli damy radę za bardzo o nich nie myśleć, można spędzić z nim całkiem przyjemne dwie godziny. Jak na pierwszy raz, nie jest źle.
Przeczytaj również
Komentarze (11)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych