Mamy tu ducha (2023)

Mamy tu ducha (2023) - recenzja, opinia o filmie [Netflix]. Festiwal niewykorzystanych pomysłów

Piotrek Kamiński | 11.03.2023, 20:00

David Harbour jest niemym duchem, mieszkającym na strychu domu rodziny Presleyów. Zaprzyjaźnia się z jej najmłodszym członkiem, Kevinem, który postanawia pomóc mu dowiedzieć się kim był i jak zginął. W międzyczasie jego tata robi internetową karierę, pokazując filmiki z najprawdziwszym na świecie duchem, co przykuwa uwagę FBI.

Najbardziej niewiarygodnym elementem "Mamy tu ducha" nie jest sam fakt istnienia rzeczonej zjawy. Nie jest to też broń plazmowa FBI, łatwość z jaką Kevin godzi się z faktem, że stoi przed nim duch, ani nawet kompletnie zbędny wątek romantyczny. Nie. To wszystko łykam bez popitki. Ale w to, że w dzisiejszych czasach ludzie obejrzeli na YouTube zabawny filmik z duchem i właściwie natychmiast uwierzyli w jego prawdziwość, bez choćby cienia zwątpienia, nigdy w życiu nie uwierzę. Corridor Digital zrobiliby takiego ducha w tydzień i to pewnie lepiej, a i tak może z jeden procent ludzi, którzy internet mają od wczoraj, uwierzyłby, że to, co widzi jest prawdą.

Dalsza część tekstu pod wideo

Mamy tu ducha (2023) - recenzja filmu [Netflix]. Humor dla przedszkolaków 

Niesforny duch

Powyższy akapit to oczywiście tylko niewinny żart z mojej strony. Nowy film Christophera Landona, scenarzysty i reżysera takich filmów jak "Śmierć nadejdzie dziś" (1 i 2) to w większości lekkie kino familijne z motywem fantastycznym, a jak wiadomo, tego typu filmy egzystują w swojej własnej rzeczywistości, w której większość ludzi (zwłaszcza dorośli) jest kompletnie ślepa, agenci rządowi mają dział do zwalczania zagrożeń paranormalnych, jeśli coś jest bardzo straszne, to można w pierwszej chwili nie zauważyć, że powinno się krzyczeć z przerażenia - co oczywiście nigdy nie było i nie będzie zabawne, ale filmowcy wciąż upierają się żeby kręcić tego typu sceny - a dzieci są w stanie bez problemu wyrolować łatwowiernych dorosłych w dziewięciu na dziesięć przypadków. I taki to właśnie jest dzisiejszy film. Jeśli humor pisany pod czteroletnie dzieci brzmi dla ciebie jak tortury, to nie radzę zabierać się za "Mamy tu ducha".

Trzeba jednak przyznać, że Landonowi od czasu do czasu udaje się trafić z humorem. Zwłaszcza komentarz dotyczący kultury celebracji wszystkich i wszystkiego szczerze mnie ubawił. Kiedy ludzie dowiedzii się o Erneście (David Harbour), bo takie imię widnieje na koszulce naszej zjawy, natychmiast zaczynają otaczać go kultem, chcąc być jak on, robią absolutnie durne i potencjalnie niebezpieczne wyzwania na tik toku, a wisienką na torcie jest dziewczyna mówiąca, że w sumie to całkiem seksi jest ten duch. Piękna satyra. Niestety, większość pozostałych sytuacji o zabarwieniu humorystycznym nie może pochwalić się tak celnymi puentami. 

Mamy tu ducha (2023) - recenzja filmu [Netflix]. Są pomysły, ale nie udało się przekuć ich w dobre kino

Udręczone spojrzenie

Scenariusz pod wieloma względami sprawia wrażenie niedokończonego - wątkom brakuje rozwinięcia, postaciom wyraźnie zarysowanej przeszłości. Wiemy, że tata Kevina, grany przez Anthony'ego Mackie'ego Frank, ma problemy. Już parę razy władował rodzinę w tarapaty finansowe, ma depresję. Na czym dokładnie polegają te tarapaty? Nieważne. Grunt, że tym razem będzie mógł w krytycznym momencie się opamiętać o uchronić swoich bliskich przed problemami. Niby sensowny wątek - tylko trochę koślawo nakreślony, niewyraźny. Z drugiej strony mamy panią specjalistkę od duchów (Tig Notaro), twardą babkę uważającą, że wszystkie duchy są złe. Nie będę mówił jak dokładnie kończy się jej historia, ale znowu - ponad uroczy, choć trochę tani moment wzruszenia, cały jej wątek brzmi płasko i nijako. Nawet historia naszego tytułowego ducha nie potrafi zbudować sensownej więzi z widzem, tak żeby można było coś poczuć, kiedy dowiadujemy się wreszcie co i jak.

O aktorach nie można generalnie powiedzieć złego słowa. Wszyscy po kolei wypadają przekonująco. Nierzadko towarzyszy im smutek, ale taki raczej subtelny, wymagający grania oczami i zarówno młody Jahi Di'Allo Winston, jak i Mackie grają go świetnie. Interesująco wypada Harbour, który przez całe dwie godziny gra wyłącznie ciałem i twarzą. W scenach humorystycznych wypada często przesadnie teatralnie, a więc raczej niezbyt naturalnie, ale w momentach cichszych, smutniejszych jego twarz mówi więcej niż tysiąc słów.

W kwestii obrazu jest całkiem przyjemnie. Plany zdjęciowe regularnie skąpane są w blasku różnokolorowego światła, a to pochodzącego od witrażu na strychu nowego domu Presleyów, a to bez żadnego sensownego wytłumaczenia - ot, po prostu chcieli stworzyć kolorowy obrazek, więc doświetlili sobie plan na zielono. Ogólnie film świeci zazwyczaj ciepłymi kolorami, które dodatkowo rzucają się w oczy ze względu na lekką warstwę dymu rozprowadzoną po planie, dzięki czemu światło może rozchodzić się głęboko i szeroko. Efekt trochę jakbyśmy byli we śnie.

"Mamy tu ducha" jest filmem, który mógł być bardzo dobry. Solidny reżyser i obsada byli na miejscu, scenariusz tu i tam pokazuje jak świetną mógł być satyrą na dzisiejsze czasy, na dzisiejszych celebrytów. Niestety, coś tu bardzo mocno się nie zgrało. Fabuła nie jest pewna, czym chce być - pierwsze pół godziny film jest o niczym, później o sławie i finalnie o zagadce śmierci Ernesta - żadnemu wątkowi nie poświęcając należycie dużo czasu. Bohaterowie, choć dobrze zagrani, są raczej płascy, lub tylko sugeruje się nam jakąś tam ich głębię, nigdy jej jednak nie pokazując. Część scen jest zupełnie od czapy, wydłużając tylko niepotrzebnie czas projekcji (to zdecydowanie nie jest fabuła na dwie godziny), jak choćby ta, w której Kevin i jego koleżanka zostają za darmo zatrzymani przez grubego, białego policjanta rasistę. To nie jest film o rasizmie przecież! Sama scena niczego fabularnie nie zmienia, więc po co, pytam się, została w ogóle nakręcona? "Mamy tu ducha" nie jest filmem stricte złym. Jest po prostu nijaki. Można niby w miarę bezboleśnie go sobie obejrzeć, ale moim zdaniem szkoda dwóch godzin życia.

Atuty

  • Aktorsko zazwyczaj bardzo solidny;
  • Przyjemny wizualnie;
  • Duch-niemowa w wykonaniu Harboura;
  • Tu i tam widać przebłyski tego, czym ten film mógł być.

Wady

  • Powolne tempo;
  • Płascy, byle jak opisani bohaterowie bez wyrazu;
  • Część scen nie służy absolutnie niczemu;
  • Masa nad wyraz infantylnego humoru;
  • Niespójny tonalnie;
  • Bez emocji.

"Mamy tu ducha" to film, który sam nie wie czym chce być, w efekcie zatracając jakikolwiek charakter. Komedia z niego żadna, satyra tylko do pewnego momentu, na dramat zbyt płasko i ogólnie napisany. Jasne, można obejrzeć, ze dwa razy się zaśmiać i wzruszyć, ale ostatecznie film jest agresywnie nijaki i lepiej przeznaczyć te dwie godziny na coś ciekawszego.

4,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper