Kokainowy miś (2023) – recenzja, opinia o filmie [Universal]. Dokładnie to, czego się spodziewasz
Strażniczka przyrody, gangsterzy i szukająca swojego dziecka mama wchodzą do tego samego lasu z różnych stron, nieświadomie szukając tej samej rzeczy – wyćpanego pod sufit niedźwiedzia brunatnego. Brzmi jak początek niesamowicie głupiego dowcipu? Pewnie dlatego, że cały film sprawia takie właśnie wrażenie. I bardzo dobrze! Z takim tytułem inaczej się nie dało.
W 1985 roku ścigany przez policję przemytnik wyrzucił nad lasem niemałą ilość ciasno zapakowanych cegiełek kokainy, po czym resztę przymocował sobie do ciała i wyskoczył z samolotu. Niestety, dodatkowe obciążenie sprawiło, że spadochron nie zadziałał, a on rozbił się o ulice niewielkiej mieściny w stanie Kentucky. Paczek porzuconych w lesie nigdy nie odnaleziono. Przynajmniej część z nich została zjedzona przez niedźwiedzia brunatnego, który najpewniej nie rozumiał zupełnie co się z nim dzieje, zanim kilka minut później nie walnęło mu serce. Jego wypchane zwłoki wciąż zdobią lokalne centrum handlowe. Dzisiejszy film całkiem wiernie prezentuje początek tej historii, później zmieniając jednak trochę jeden detal, który diametralnie transformuje całą opowieść – czyni kokainę mniej zabójczą, niż w rzeczywistości. Tak więc w „Kokainowym misiu” tytułowy bohater nie zmarł minuty po zjedzeniu koksu za kilka milionów dolarów, a złapał jedynie najlepszy haj swojego życia. I nie chciał żeby się skończył...
Kokainowy miś (2023) – recenzja filmu [Universal]. Zaskakująco przemyślany scenariusz
Historię misia śledzimy z trzech różnych perspektyw. Z jednej strony mamy dzieci – Dee Dee (Brooklynn Prince) i Henry'ego (Christina Convery) - którzy zamiast iść do szkoły, postanawiają spędzić sobie miły dzień w lesie. Dee Dee ma żal do swojej mamy (Keri Russell), ponieważ miały iść tam razem w weekend, lecz ona wolała spędzić ten czas ze swoim nowym chłopakiem. Młoda chce jej więc zrobić na złość. Kiedy mama dowiaduje się, ze dzieci nie ma, rusza ich szukać, nieświadoma zagrożenia, w postaci uzależnionego od kokainy niedźwiedzia brunatnego. Gdzie indziej gangster Syd (Ray Liotta) wysyła swojego żołnierza, Daveeda (O'Shea Jackson Jr.) aby znalazł jego pogrążonego w żałobie syna, Eddie'ego (Alden Ehrenreich) i razem z nim odnalazł zaginione narkotyki. Natomiast trzecia grupa to przede wszystkim średnio rozgarnięta strażniczka przyrody, Liz (Margo Martindale) i jej... 'specyficzny' chłopak, Peter (Jesse Tyler Ferguson).
Fabuła bardzo prędko, w jasny i czytelny sposób tłumaczy widzom aby nie traktowali jej zbyt poważnie. Dee Dee i Henry znajdują przypadkiem jedną z paczek kokainy rozrzuconych po lesie. Chłopak chce oczywiście zaimponować koleżance, tak więc mówi jej, że dla niego to nic nowego, brał koks już wiele razy (aktorzy mają po mniej więcej dwanaście lat). Nieufna, ale i zaintrygowana Dee Dee chce spróbować. Pyta więc kolegi ile i jak powinna wziąć, a nie mający pojęcia o czym mówi Henry odpowiada, że musi „zjeść, tak około, nie wiem... łyżki?”. Tak więc najpierw jedno, a później drugie dziecko zjadają ilość koksu, która przekręciłaby nawet Tony'ego Montanę po czym... absolutnie nic im nie jest. Nie zachowują się nawet jakoś bardzo inaczej. Absurd i groteska, ale nie dość, że potrafi rozbawić tym, jak bardzo szokujący jest to moment, to dodatkowo uwiarygadnia całą sytuację z misiem, który potrafi opędzlować całą cegiełkę naraz i wciąż żyć. Tak to działa w świecie przedstawionym i tyle.
Kokainowy miś (2023) – recenzja filmu [Universal]. Dobry miks krwi rekwizytowej z tą generowaną komputerowo
Zaskakująco dobrze wypadł również sam miś. Wiadomo, nawet przez pół sekundy nie mamy wątpliwości, że gapimy się na generowanego komputerowo zwierzaka, ale biorąc pod uwagę sposób w jaki ten ociera się o drzewa, gania swoje ofiary i z jaką żądzą w oczach gapi się na kolejne paczuszki białego proszku i tak nigdy nie dalibyśmy się oszukać. Misiek jest zabawny, ma ładne futerko i ekspresyjną mordkę, a kiedy wgryza się w ciała ludzi, jego wkomponowanie w obraz jest na tyle wiarygodne, że niemalże czujemy ból aktorów, 'widzimy' wyrywane fragmenty ciała, nawet kiedy tak naprawdę twórcy niczego nam akurat nie pokazują. Jest sugestywnie, skutecznie i nieraz naprawdę zabawnie. Bardzo rozsądnie rozwiązano temat gore. Jasne, krew i flaki skapujące z paszczy niedźwiedzia wyglądają porządnie, ale prawdziwą robotę w kwestii uwiarygodnienia całości robią elementy fizyczne, rzeczywiście znajdujące się na planie. Sztuczna krew w postaci kałuży, plam, mgiełek, rozbryzgów zdobi stróżówkę, odgryziona noga wpadająca tuż przed oko kamery przyciąga oko, odwracając uwagę od znaczniej prostszych zwłok CGI, spadających na ziemię w tle.
Przemoc jest pomysłowa, zazwyczaj wzmacniając warstwę humorystyczną sceny, jak wtedy, kiedy jedna z postaci traci dwa palce od jednej, wystrzelonej z pistoletu kuli. Najpierw jedna osoba komentuje jak to w ogóle możliwe, że odpadły akurat te dwa, skoro nie znajdują się nawet obok siebie (słuszna uwaga!). Później natomiast główny zainteresowany oznajmia, że ma wszystko pod kontrolą, na co jego towarzysz odpowiada krótkim „mam dwa twoje palce schowane w kieszeni kurtki...”. Czy jest to humor wysokich lotów? Absolutnie nie. Czy jest skuteczny? Cóż, jeśli wybierasz się do kina na film pod tytułem „Kokainowy miś” powinieneś oczekiwać bardzo specyficznego typu żartów i moim zdaniem reżyseria Elizabeth Banks i scenariusz Jimmy'ego Wardena jak najbardziej te oczekiwania spełniają. Elementami bawiącymi widza są tu przede wszystkim groteska, szok i absurdyzm. Jeśli nie bawią cię takie rzeczy, raczej nie masz tu czego szukać. Ja i reszta ludzi, z którymi byłem na sali bawiliśmy się świetnie, ale z tego co widzę po ocenach znajomych krytyków, nie wszyscy podchodzą do „Kokainowego misia” tak entuzjastycznie.
Film ma oczywiście swoje za uszami. Wątków i postaci jest tu całkiem sporo, a czasu jedynie 95 minut, więc część z nich rozgrywa się dosyć szybko i bez wyrazu. W jednym momencie ktoś zostaje zdradzony przez osobę, której ufał. Problem w tym, że nie znamy tych postaci na tyle dobrze aby cokolwiek w tym momencie poczuć. To powiedziawszy, muszę przyznać, że twórcy i tak odwalili przy postaciach kawał dobrej roboty, w czym na pewno pomógł również świetny casting, ponieważ szczerze polubiłem większość z nich i nie chciałem żeby zostali brutalnie zamordowani przez naćpanego niedźwiedzia. Druga sprawa to konstrukcja fabuły. Przynajmniej z pięć razy w ciągu filmu dostajemy te dziwne, bardzo krótkie retrospekcje, prezentujące nam o czym rozmawiają akurat bohaterowie. Jak rozumiem, większość z nich ma mieć zabarwienie humorystyczne, ale w praktyce bawią raczej rzadko, wybijając natomiast bardzo skutecznie z seansu. Najdziwniejsza natomiast była retrospekcja pokazująca widzom coś, co stało się dosłownie kilka sekund, może minut przed początkiem sceny, co można było spokojnie pokazać na samym jej początku i nie bawić się w niepotrzebne wcinki, jak z „Głowy rodziny”.
„Kokainowy miś” wziął mnie zupełnie z zaskoczenia. To niedorzecznie głupi film, ale przecież dokładnie to obiecują tytuł, zwiastun i wszystkie plakaty, a ostateczny produkt pięknie się z tej obietnicy wywiązuje. Bohaterowie filmu nie są jedynie mięsem armatnim, jak ma to miejsce w większości slasherów. Lubimy ich (przynajmniej częściowo) i chcemy aby im się udało. Akcja jest wartka i brutalna jak jasna cholera – do tego stopnia, że nie da się traktować jej na poważnie, w czym tylko pomaga wesoło plumkająca, świetnie pasująca do lat osiemdziesiątych ścieżka dźwiękowa. Oscara nikt za niego nie dostanie, lecz jako prosta, niezobowiązująca rozrywka nada się doskonale. Szczerze polecam na poprawę humoru wszystkim, którzy lubią tak niskich lotów, obrzydliwy humor.
Atuty
- Polujący na „jeszcze jedną kreseczkę” misio;
- Praktycznie cała obsada świetnie bawi się w swoich rolach;
- Świetnie podkreślająca absurdyzm sytuacji ścieżka dźwiękowa;
- Bardzo udane efekty specjalne;
- Scenariusz serwuje regularne salwy śmiechu;
- Dobre tempo.
Wady
- Nawał postaci sprawia, że część związanych z nimi wątków nie ma miejsca aby wybrzmieć;
- Niepotrzebne, mało zabawne retrospekcje;
- Kilka pojedynczych gagów nie trafia.
„Kokainowy miś” jest wszystkim tym, czego należało się spodziewać po tytule i plakacie. Brutalną, obrzydliwą komedią wypełnioną barwnymi postaciami i niedorzecznymi sytuacjami. Scenariusz ma kilka niewielkich bolączek, lecz w swojej klasie, jest to naprawdę bardzo udana produkcja. Polecam.
Przeczytaj również
Komentarze (33)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych