Zabójcze wesele (2023) – recenzja i opinia o filmie [Netflix]. Główni bohaterowie

Zabójcze wesele (2023) – recenzja i opinia o filmie [Netflix]. Kontynuacja hitu

Iza Łęcka | 31.03.2023, 21:00

Po sukcesie w 2019 roku Adam Sandler i Jennifer Aniston spotkali się po raz kolejny na planie, pracując nad nowymi przygodami małżeństwa Spitzów, które z niemałym entuzjazmem, ale za to minimalnym wyczuciem, stawia pierwsze kroki w detektywistycznej karierze. „Zabójczy rejs” pobił wiele rankingów popularności, a takiej okazji nie wypuszcza się z łap, dlatego w ostatni dzień marca możemy sprawdzić najnowszą komedię, kontynuację wcześniejszego hitu, która zabiera nas na rajską wyspę. Zapraszam do recenzji „Zabójczego wesela”.

„Zabójczy rejs” można śmiało uznać za jeden z największych hitów Netflixa. Połączenie prostej fabuły wyśmiewającej klasyczne thrillery kryminalne oraz angaż popularnych aktorów okazały się na tyle dobrym posunięciem, że w czasie premiery poskutkowały pobiciem jednego z rekordów – w pierwszy weekend od premiery komedia została wyświetlona ponad 31 mln razy przez subskrybentów platformy. Kiedy słupki oglądalności się sprawdzają, nie ma czasu do stracenia – włodarze Netflixa ponownie nawiązali współpracę z Jamesem Vanderbiltem, który zajął się scenariuszem, natomiast reżyserii podjął się Jeremy Garelick posiadający w swoim portfolio takie pozycje jak „Polowanie na drużbów” i „Sztuka zrywania”. Jak zatem spisał się duet Sandler-Aniston? O tym w dalszej części tekstu.

Dalsza część tekstu pod wideo

Zabójcze wesele (2023) – recenzja filmu [Netflix]. Para idealnie (nie)dobrana

Zabójcze wesele (2023) – recenzja i opinia o filmie [Netflix]. Ekipa ratunkowa

Cztery lata po udanym rozwiązaniu pierwszej zagadki Nick i Audrey Spitzowie usilnie starają się rozkręcić własny biznes. Podręczniki oraz dobre chęci niekoniecznie jednak wystarczą, by uzyskać szacun na dzielni i zainteresowanie majętnych klientów – zresztą, para średnio rozgarniętych detektywów zalicza wpadkę za wpadką, co nie wpływa zbyt korzystnie na rozgłos. Wiadomość od Maharadży wyrywa ich z letargu i zwiastuje przygodę życia. Oto ich przyjaciel niebawem stanie na ślubnym kobiercu, a uroczystość odbędzie się na przepięknej, tropikalnej wyspie. Dzień przed zaślubinami, kiedy wszyscy goście i członkowie rodziny czekają na wielką fetę, okazuje się, że pan młody zostaje porwany – to dla głównych bohaterów okazja nie do stracenia, która może przynieść znacznie więcej profitów.

Twórcy biorą byka za rogi i nie dają powodów do złudzeń – recenzowane „Zabójcze wesele” ma podążać tropem pierwowzoru i przy okazji naprawić kilka bolączek, które były szczególnie dotkliwe w trakcie pierwszego seansu, lecz ta sztuka nie wychodzi aż tak dobrze. Od początku zostajemy wrzuceni w wir wydarzeń i śledzimy nieudolne poczynania Spitzów będące śmiałą, ale jednak niskich lotów, próbą prześmiewczego potraktowania gatunku. To podejście wybrzmiewało już we wcześniejszej historii, natomiast obecnie można je równie szybko zauważyć. Bardzo dobrze w klimat produkcji wpisuje się konwencja, zgodnie z którą ponownie każdy może być mordercą – wśród podejrzanych znalazł się więc nie tylko jeden z głównych członków zarządu firmy prowadzonej przez Maharadżę, w którego de facto wcielił się Enrique Arce z „Domu z papieru”, jego siostra, niezadowolona była, ale również panna młoda i oddany pułkownik Ulenga należący do ochrony. Do tego pokręconego miszmaszu powinniśmy jeszcze dołożyć intensywne tempo – reżyser Jeremy Garelick nie pozwala nudzić się nawet przez chwilę, dlatego żwawo przechodzi od sceny do sceny, serwując przy tym szereg niewybrednych żartów dotykających najróżniejszych tematów. Pomimo pozytywnego nastawienia Nick i Audrey średnio sobie radzą, a jak już coś w trakcie śledztwa im wychodzi, to jest efektem zbiegu okoliczności lub przypadku – mimo to ich aparycja, nastawienie do świata oraz chęć odnalezienia przyjaciela sprawiają, że kibicujemy im od początku do końca. Nieprawdopodobnych wątków oraz rozwiązań nie brakuje, ale umówmy się, że „Zabójcze wesele” nie należy do filmów, w których na pierwszym miejscu stawiamy sensowne wytłumaczenie zbiegów okoliczności czy solidną podbudowę fabularną. W trakcie seansu powinniśmy przede wszystkim dobrze się bawić, dlatego gdy przymkniemy oko na kilka niedociągnięć typowych dla komedii, to 90 minut minie nam niezwykle szybko – a czasami można nawet szczerze się zaśmiać ;)

Zabójcze wesele (2023) – recenzja filmu [Netflix]. Mają rozmach...

Zabójcze wesele (2023) – recenzja i opinia o filmie [Netflix]. Goście wesela i panna młoda

Muszę przyznać się do jednego – nie jestem w stanie zdzierżyć Adama Sandlera na ekranie. Co prawda, jego rola w „Lewym sercowym” była naprawdę warta uwagi, lecz w głównej mierze dla mnie jest to aktor jednej kreacji i bardzo słabych komedii. Z tego też powodu nie zapałałam zbytnim entuzjazmem do „Zabójczego rejsu”, natomiast do seansu „Zabójczego wesela” podeszłam ze sporym dystansem i w zasadzie zbytnio się nie pomyliłam. Choć Sandler i Aniston posiadają ogromne doświadczenie w branży, ich pomysły na przedstawienie małżeństwa z wieloletnim stażem, które średnio ogarnia rzeczywistość i próbuje poradzić sobie w nieprawdopodobnej sytuacji, wydają się całkowicie bez wyrazu. Rozumiem, że w przypadku pozycji tego typu nie oczekujemy kreacji najwyższych lotów i brawurowej gry aktorskiej, jednakże we wspólnych scenach brakuje między parą chemii i nici porozumienia – ot, podążają za dynamicznym scenariuszem, czarują w sytuacyjnych gagach, ale w gruncie rzeczy zbytnio się nie starają. Znacznie lepiej odbieram pozostałe postacie, które co prawda są bardzo stereotypowe, ale niezwykle mocno się wyróżniają i stanowią znakomite uzupełnienie dla pary detektywów.

Od pierwszej do ostatniej sceny nie brakuje jednak ujęć niezwykle widowiskowych. Netflix nie żałuje miedziaków na projekty, w których oglądamy znanych aktorów, szczególnie jeżeli już wcześniejsze odsłony spotkały się z ochoczym przyjęciem widzów, dlatego nieco sztywną grę aktorską w „Zabójczym weselu” próbują ratować intensywne sceny walki, pościgów, piękne ujęcia na rajskiej wyspie, a nawet przeniesienie opowieści do miasta miłości. Tutaj nie ma miejsca na oddech, choć sceny z finału wydają się nieco przeciągnięte. Przede wszystkim jednak cieszą one oko i skutecznie wprowadzają w nastrój komedii. Praca filmowców zajmujących się technikaliami jest na bardzo wysokim poziomie – wybrane scenerie, efekty specjalne czy dopracowane ujęcia dobitnie nas uświadamiają, że budżet recenzowanego filmu nie należy do najmniejszych.

Jak mawiał klasyk: „Koń, jaki jest, każdy widzi” i tym razem nie powinniśmy oczekiwać ni mniej, ni więcej. „Zabójcze wesele” mami nas bogatą oprawą, chwytliwą fabułą i wciągającym scenariuszem. Do kapitalnej komedii jeszcze trochę brakuje, lecz sądzę, że nie o to chodziło autorom – Aniston i Sandler są aktorami, którzy dostarczają szybkiej, łatwostrawnej rozrywki i na taki przekaz powinniśmy się przygotować. W gruncie rzeczy jest to lekka, prosta, całkiem zabawna i przewidywalna historia. Ekipa Netflixa odrobiła zadanie domowe, a to jest najważniejsze.

Atuty

  • Momentami naprawdę śmieszy,...
  • Netflix nie żałował funduszy na realizację,
  • Pastisz produkcji kryminalnych pełną gębą,
  • Bardzo intensywne tempo, ani przez moment się nie nudzimy.

Wady

  • ...ale w głównej mierze nie jest zbyt wyszukany,
  • Brak chemii między bohaterami,
  • Od Sandlera i Aniston wymagałabym jednak nieco więcej,
  • Pewne luki fabularne.

„Zabójcze wesele” to ni mniej, ni więcej jak przyzwoita komedia odznaczająca się nieco głupiutkim poczuciem humoru i głośną obsadą. Jeżeli nie macie zbyt wielkich wymagań wobec produkcji z udziałem Adama Sandlera (a zapewne nie macie), to jak najbardziej warto sięgnąć po ten tytuł.

6,0
Iza Łęcka Strona autora
Od 2019 roku działa w redakcji, wspomagając dział newsów oraz sekcję recenzji filmowych. Za dnia fanka klimatycznych thrillerów i planszówek zabierających wiele godzin, w nocy zaś entuzjastka gier z mocną, wciągającą fabułą i japońskich horrorów.
cropper