Reklama
Renfield (2023)

Renfield (2023) – recenzja, opinia o filmie [UIP]. Drakula i sztuki walki?!

Piotrek Kamiński | 16.04.2023, 20:00

Wierny sługa Drakuli stara się wyrwać spod buta swojego pana, co zdecydowanie nie podoba się samemu hrabi. Próbuje też stać się lepszą osobą, używając swoich nadludzkich mocy do walki ze złymi ludźmi i pomocy pewnej sympatycznej policjantce. 

Renfield jest w związku z hrabią Drakulą już od przeszło dziewięćdziesięciu lat. Nie jest to udany związek – chłopak jest regularnie poniżany, pomiatany, czasami raniony fizycznie. Tak to jednak jest z patologicznymi relacjami, że ciężko je zerwać. Ofiary często jeszcze bronią swoich katów, usprawiedliwiają ich niedopuszczalne zachowanie, liczą, że ta druga osoba jeszcze się zmieni, że tym razem naprawdę dotrzyma tej obietnicy i więcej jej nie uderzy. Smutna prawda jest taka, że jak ręka raz poszła w ruch, to już będzie używana regularnie. Tytułowy bohater niby też zdaje sobie z tego sprawę, lecz nie potrafi nic z tym faktem zrobić. Postanawia więc zapisać się do grupy wsparcia...

Dalsza część tekstu pod wideo

Renfield (2023) – recenzja filmu [UIP]. Policjantka Awkwafina i Renfield w stylu Bruce'a Lee

Tytułowy bohaterUIP

Nicolas Cage jako Drakula to doskonały pomysł i z miłą chęcią przytuliłbym cały film skoncentrowany na nim. Niestety, dzisiejsza produkcja ma w tytule nazwisko jego sługi i to na nim skupia się lwia część historii. Film otwiera cudowne odwołanie do klasycznego Drakuli z 1932 roku z Bellą Lugosim, szybki montaż różnych, strasznych rzeczy, których na przestrzeni lat dopuścił się Vlad. Jest zabawnie, gustownie, z masą pięknych odwołań do klasyki. A później zaczyna się film właściwy...

Renfield (Nicholas Hoult) uczestniczy w grupie wsparcia dla osób zmagających się z przemocą domową. Sam raczej się nie wypowiada, ale lubi słuchać. Pewnego dnia jednak w końcu daje się nakłonić na uzewnętrznienie się. Pełen wigoru i motywacyjnych haseł wraca do domu, gdzie Drakula szybko gasi jego zapał, do kompletu dowiadując się gdzie też jego sługa chadza nocami. Między innymi, ponieważ poza słuchaniem ludzi narzekających na swoich partnerów, Renfield lubi też... walczyć ze złymi ludźmi. Niby to całkiem oczywisty pomysł, bo przecież facet dosłownie ma supermoce, kiedy zje jakiegoś robala, więc uniki, ciosy i inne dźwignie w jego wykonaniu nie powinny dziwić, ale mnie to kompletnie nie kupiło. Walka na pięści jakoś kłóci mi się z ideą filmu o Drakuli.

Niestety, to właśnie na tym wątku film Chrisa McKaya skupia się najmocniej, a wszystko to za sprawą granej przez Awkwafinę policjantki, Rebecci, która naturalnie jest również jego potencjalnym wątkiem miłosnym. Nie jestem fanem Awkwafiny. Jej aktorstwo zazwyczaj jest strasznie głośne, na zasadzie „zobacz jaka jestem zabawna”, co skutkuje scenami i dialogami, które być może miały potencjał, ale zostały położone sposobem ich podania. Czasami jednak zdarza się jej faktycznie pokazać, że ma talent aktorski, jak kiedy była smokiem w „Raya i Ostatni Smok” i w niektórych scenach tutaj. Częściej niż rzadziej jest po prostu głośna i komentuje „w humorystyczny sposób” to, co się dzieje, lecz w kilku spokojniejszych scenach, kiedy rozmawia z Renfieldem, pokazuje się z tej bardziej wrażliwej, emocjonalnej strony. W tych momentach scenariusz Ryana Ridleya i Roberta Kirkmana (tego od „The Walking Dead”) rzeczywiście błyszczy i wielka szkoda, że w całym, około stuminutowym filmie jest ich tak niewiele.

Renfield (2023) – recenzja filmu [UIP]. Teraz poproszę cały film o Drakuli Cage'a

Grunt to dobre pierwsze wrażenie

MVP całego filmu jest naturalnie Nicolas Cage jako Drakula. Jego naturalna, deczko maniakalna energia świetnie pasuje do tej wersji postaci. Tutejszy Drakula jest nieprzewidywalny, nerwowy, szybko traci cierpliwość. Kostiumy do bladej cery dorzuciły mu jeszcze paskudne, żółte kły, które zasadniczo wyglądają komicznie, ale Cage samą swoją energią sprawia, że w jakiś pokrętny sposób nawet mu one pasują. Widz nawet przez pół sekundy nie powinien mieć wątpliwości, że tutejsza wersja Drakuli to parodia – stworzona z miłością do materiału źródłowego, ale jednak wciąż parodia.

Humor w filmie działa przede wszystkim wtedy, kiedy komentuje mitologię Drakuli. „Zabawne” teksty wypadają co najwyżej sucho, ale już sytuacje takie jak hrabia wchodzący do czyjegoś domu, ponieważ na wycieraczce przed drzwiami był napis „welcome” - bo wampiry nie mogą wejść do czyjegoś domu, jeśli nie zaprosi się ich do środka – to już czyste złoto. Podobnych smaczków jest w filmie całkiem sporo, więc seans mija raczej prędko. No i do samego końca nie znudziło mi się oglądanie jak Hoult zjada robale żeby stać się silnym. A właśnie!

Nicholas Hoult absolutnie jest dobrym aktorem, co udowodnił już wielokrotnie, w filmach takich jak „Wiecznie żywy”, „Mad Max: Na Drodze Gniewu”, czy „Tolkien”. Tu jednak za bardzo się nie popisał. Jego Renfield jest tak klasycznie zwyczajnym gościem (może poza tym jedzeniem robali), że to aż boli. Nie ma w nim nić nadzwyczajnego ani dziwnego, może poza nienaturalnie bladą cerą. Nie jest kompletną nudą tylko i wyłącznie ze względu na bycie blisko Drakuli – część jego „fajności” odbija się na niego. Wielka szkoda, bo film o nieprzystosowanym dziwaku próbującym żyć w dzisiejszym społeczeństwie mógłby być całkiem sympatyczną komedią.

„Renfield” jest dziwnym filmem. Od czasu do czasu potrafi zachwycić pięknie skomponowanym kadrem, po to tylko aby kilka chwil później przestraszyć widza okropnie tanim CGI. Najciekawsza i najlepiej zagrana postać to właściwie bohater poboczny, bo film właściwy skupia się na kompletnie nudnym szaraku. Odniesienia do klasyki potrafią i rozbawić i zrobić wrażenie tym, jak sprytnie wkomponowano je w fabułę, podczas gdy żartobliwe dialogi wypadają zazwyczaj sztywno i nie bawią. Na papierze to był idealny pomysł i myślę, że dałoby się zrobić z niego wybitnie dobrą komedię, ale to nie jest ta komedia, którą dostaliśmy. Szkoda.

Atuty

  • Nicholas Cage jako Drakula;
  • Dużo odniesień do klasycznych filmów i mitologii krwiopijcy Brama Stokera;
  • Kilka nakręconych z wyczuciem scen nacechowanych emocjami;
  • Potrafi rozbawić;
  • Ciekawy pomysł.

Wady

  • Sporo okrutnie nieśmiesznych dialogów;
  • Kiepskie CGI;
  • Renfield jako mistrz sztuk walki i wojownik sprawiedliwości;
  • Kiepsko wykorzystuje drzemiący w tej koncepcji potencjał.

„Renfielda” można niby obejrzeć, ale absolutnie nic się nie stanie, jeśli go sobie odpuścisz. To bardzo nierówny film, niewykorzystujący drzemiącego w koncepcji potencjału, ale skłamałbym mówiąc, że źle mi się go oglądało. Z nudów można obejrzeć.

6,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper